– Biegnij, przynieś pocztę! – Hampton, nieogolony, z siwymi włosami do ramion, podjechał wózkiem na ganek i posłał starego ogara za ogrodzenie. Chwycił za laskę leżącą przy drzwiach i zaczął nią stukać o starą podłogę z desek.
Ostatnim uderzeniem siekiery Kane rozłupał sękaty kawał jodły i skierował się w stronę głównej drogi. Dziś piąty dzień miesiąca. Pora, żeby w skrzynce pocztowej znalazł się anonimowy czek. Czuł na sobie gniewne i bezlitosne spojrzenie ojca przeszywające jego nagie plecy, a z tyłu słyszał artretyczne człapanie psa. Hampton nie skrywał, że zazdrości synowi.
– Masz dwie zdrowe nogi – mawiał często, siedząc na wózku inwalidzkim i patrząc spode łba na Kane’a czerwonymi z przepicia oczami. – Przynieś mi jeszcze jedną butelkę. – Albo docinał mu: – Gdybym wciąż miał nogi, tobym dwa razy więcej zrobił od ciebie, guzdrało. – Często też się roztkliwiał: – Wiesz, kochałem ją, znaczy twoją matkę. Kochałem ją o wiele bardziej niż jakikolwiek mężczyzna ma prawo kochać kobietę. Ale to jej nie wystarczyło. Nie chciała mnie z tymi nogami. Nieee, nie mogła znieść tego, że jest żoną kaleki. Wolała zostać dziwką bogatego gacha.
Kane za każdym razem zaciskał zęby i znosił obraźliwe epitety ojca, bo żal mu było starego, który nie mógł się pogodzić z tym, że wypadek zmienił bieg jego życia.
– No wiesz, to wina Dutcha Hollanda. Kabel zaczepił o moją linę zabezpieczającą, kiedy pracowałem na południowym grzbiecie. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to wyposażenie było wadliwe. A to liche odszkodowanie to tylko kropla w morzu tego, co mi się należy. – Hampton wpatrywał się w przeciwległy brzeg jeziora, w dom Hollanda, zawsze tak oświetlony jak przeklęta choinka w Boże Narodzenie. – On i ta jego forsa. Żona jak z obrazka i trzy smarkule. A co ja mam z tego, że wypruwałem sobie flaki, pracując dla niego? Połamany kręgosłup, kawałek kiepskiego gruntu i to! – Zaczął uderzać bezużyteczną laską o metalową ramę wózka inwalidzkiego. – Mam nadzieję, że Benedict Holland będzie się smażyć w piekle.
I tak bez końca, pomyślał Kane. Otwierając skrzynkę pocztową, przeszkodził w pracy olbrzymiemu pająkowi, który usiłował utkać sieć w cieniu pomiędzy podstawą skrzynki i jej pokrywą.
Koperta tam była – cienka i płaska, wciśnięta pomiędzy plik rachunków, które prawdopodobnie pozostaną nie zapłacone przez kolejne czterdzieści pięć dni. Ale dziś wieczorem Hampton Moran zatańczy z Black Velvet, a jutro rozweseli go Jack Daniel’s. Do środy przeprosi się z tanimi sikaczami, którymi będzie musiał się zadowolić aż do piątego sierpnia.
Kane wyjął pocztę ze skrzynki, a ogar od razu ją obwąchał. Czas opuścić Chinook i niewdzięcznego ojca. Przyłożył kopertę do nosa w nadziei, że poczuje zapach perfum albo dymu papierosowego, cokolwiek, co mogłoby mu przypomnieć matkę. Jednak papier nie pachniał niczym. Skrzywił się i ruszył w stronę ganku, wiedząc doskonale, że dzisiaj będzie musiał pomóc tacie położyć się do łóżka.
– Chodź, Oscar. – Zagwizdał na psa i pomyślał, że co do jednego Pop się nie mylił: Benedict Holland był żałosnym sukinsynem. A jednak traf chciał, że ten drań spłodził najbardziej interesującą dziewczynę, jaką kiedykolwiek Kane spotkał.
W powietrzu coś wisiało. Claire wyczuwała to instynktownie. Słyszała to w słowach, których Harley nie wypowiedział. Warując przy telefonie w korytarzu, czuła pustkę w trzewiach i zastanawiała się, nie pierwszy raz, czy przypadkiem ojciec i siostry nie mieli racji, ostrzegając ją przed nim.
– Kłopoty w raju? – spytała Tessa, biegnąc po schodach w górę. W ręku trzymała dietetyczną colę. Skórę miała opaloną i nasmarowaną oliwką po kilkugodzinnym opalaniu się przy basenie.
– Wszystko w porządku – mruknęła Claire poirytowana, bo siostra najwyraźniej czytała w jej myślach, i to w najbardziej niewłaściwych momentach. W domu pachniało sosem grillowym, który przygotowywała Ruby Songbird. Słychać było jak nuci, krzątając się w kuchni.
– Czyżby? – Oczy Tessy skrzywiły się zadziornie. – Wiesz, kilka dni temu widziałam Harleya z Kendall.
Serce Claire zamarło. Miała ochotę zwymyślać Tessę za to, że kłamie, ale ugryzła się w język.
– Coś ty?
– Hm-hm. Na przystani. Jeśli jest w tym coś pocieszającego, to fakt, że wyglądali tak, jakby się kłócili. Ale z całą pewnością byli razem. – Pociągnęła colę i poszła na górę, prawie zderzając się z Mirandą, która schodziła na dół.
– Znowu jej dokuczasz? – Randa spoglądała na Tessę strofującym okiem starszej siostry. Claire dobrze znała to spojrzenie. Często koncentrowało się właśnie na niej.
– Dawałam jej tylko małą radę.
– A jeśli ona ma już dość dobrych rad?
Claire nie wierzyła własnym uszom. Randa zawsze przejmowała się tym, że jej siostry igrają z ogniem, że nie słuchają głosu rozsądku, że wciąż pakują się w kłopoty. Dziś wydawała się tak beztroska, gdy zeskakiwała z ostatnich kilku stopni! Była w szortach i podkoszulku bez rękawów, przez ramię miała przewieszoną torbę plażową. Wystawał z niej ręcznik kąpielowy oraz podniszczony egzemplarz Lotu nad kukułczym gniazdem.
Tessa wychyliła się przez balustradę.
– Ja tylko myślę, że jeśli już Claire chce się zająć którymś z Taggertów, to powinna się skupić na Westonie.
Miranda stanęła jak wryta.
– Żartujesz!
– Ani trochę. Weston Taggert ma wszystkie te cechy, których brakuje Harleyowi. Jest przystojny, dobrze zbudowany, seksowny…
– W takim się zadurzyć to wpakować się w najgorsze bagno – wycedziła Miranda przez zaciśnięte zęby.
– Może ja lubię bagna i moczary? – droczyła się Tessa.
– Nie ten typ, Tesso. Mówię poważnie.
– Przecież nawet go nie znasz. Miranda zarumieniła się.
– To kanalia przez duże k.
– Uuu! – wykrzyknęła Tessa, promieniejąc satysfakcją, że udało jej się wyprowadzić z równowagi zawsze opanowaną Mirandę.
– Uwierz mi, to nicpoń.
– Dzięki za oświecenie! – Tessa pociągnęła kolejny łyk ze swej butelki.
– Harley to słodki dzieciak – Miranda, pogładziła Claire po ramieniu. – Jeśli go lubisz, w porządku, mogę to zrozumieć, nawet jeśli chodząc z nim, wywołujesz rodzinny skandal, ale Weston… – Lodowatym wzrokiem przeniknęła Tessę. – To najgorsze nieszczęście, jak może się przytrafić kobiecie. I głupie uprzedzenia taty nie mają tu nic do rzeczy.
– Patrzcie, kto tu nagle jest wyrocznią miłości! Ta, która nie umawia się z chłopakami.
– Pleciesz – mruknęła Claire.
– Ale to prawda. – Tessa przechyliła się przez poręcz z gładkiego drewna, opierając na niej piersi, a wolną ręką ściskając niedźwiedzia wyrzeźbionego na najbliższym słupku. – Skąd Randa może cokolwiek wiedzieć o facetach?
Miranda otwarła usta, ale pośpiesznie je zamknęła i pokręciła głową, jakby nie mogła uwierzyć, że jej siostra jest aż tak głupia.
– Sęk w tym, że Weston Taggert to niezły kąsek. – Tessa pobiegła w swoją stronę.
– Trzymaj się od niego z daleka – ostrzegła Miranda, zerkając na zegarek, i pognała do wyjścia.
– Co w nią wstąpiło? – spytała Claire, patrząc za starszą siostrą, która pędziła przez trawnik, nie zważając na spryskiwacze.
– Nie wiem. I mówiąc szczerze, nie obchodzi mnie to. Randzie zawsze coś nie pasuje.
– Po prostu jest rozważna.
– Ale nie dziś – krzyknęła Tessa z pierwszego piętra, zerkając przez okna holu. Lśniący camaro Z-28 Mirandy mknął po podjeździe. – Ostatnio się zmieniła. – W zamyśleniu ściągnęła usta. – Myślisz, że pojechała na randkę z tajemniczym ukochanym?