– Miranda? – Claire usiłowała sobie wyobrazić starszą siostrę na jakiejś romantycznej schadzce. – Nieee. Pewnie chce zdążyć do biblioteki przed zamknięciem.
– Nie sądzę – powiedziała Tessa, zadumanym wzrokiem spoglądając na tuman kurzu za samochodem mirandy.
– Taki pośpiech zdarza się tylko wtedy, kiedy w grę wchodzi chłopak. Claire nie uwierzyła Tessie, ale nie było w tym nic nadzwyczajnego.
Słowa najmłodszej siostry zawsze wydawały jej się mało wiarygodne. Jej zdaniem Tessa była wyjątkowo bezmyślna. Za to Mirandę uważała za chodzącą encyklopedię, może z pominięciem hasła „mężczyzna”. Tessa za bardzo skupiała się na sobie. Nie interesowało ją nic poza hollywoodzkimi plotkami, chłopakami i życiem towarzyskim Chinook, malutkiego miasteczka, które było jej centrum wszechświata. Matka usiłowała ją nauczyć dobrych manier obowiązujących w wyższych sferach Portland, Seattle czy San Francisco, ale Tessa lekceważyła jej napomnienia.
Miranda przez całe życie dążyła do zdobywania wiedzy, Tessa natomiast zawzięcie usiłowała zapomnieć nawet te wiadomości, które w ciągu beztroskich piętnastu lat swojego życia zdążyła przyswoić. Nigdy nie wątpiła, że jej przeznaczeniem jest być bogatą i rozpieszczaną. Była przekonana, że wszyscy ludzie, których zatrudniał jej ojciec – od Ruby Songbird po stróża Dana Rileya – stanowili jej osobistą służbę. Tessa była córką monarchy, królewną z bajki, ale – jak sądziła Claire – z żyłką buntu w królewskim krwiobiegu. Sama pewnie nie wiedziała, dlaczego zawsze sprzeciwiała się ojcu, który dawał jej wszystko, czego zapragnęła.
Starsza siostra martwiła się o katastrofę nuklearną na Three Mile Island, dotacje do cen na produkty rolne, zagrożone gatunki i prawa kobiet. Tessa nawet nie wiedziała o istnieniu takich problemów. Claire znajdowała się mniej więcej w połowie drogi pomiędzy obiema siostrami.
Wciąż zastanawiając się nad uwagami Tessy, Claire wyszła; chciała być jak najdalej od miejsca kłótni. Pobiegła ścieżką w stronę molo. Motorówka ojca stała zacumowana przy brzegu, lekko się kołysała. Claire odwiązała cumę i stanęła za sterem. Szybko zapaliła silnik i skierowała łódkę w stronę wysepki na drugiej stronie jeziora. Właściwie trudno to miejsce nazwać wyspą, to raczej skrawek suchego lądu, na którym pośród wystających głazów rosło kilka drzew i kępki trawy. Ale było daleko od świata i ludzi i czasami – jak dziś, kiedy rodzina i Harley dali się Claire we znaki – pozwalało usłyszeć samego siebie.
Ryby podskakiwały, a mewy krzyczały, kiedy motorówka przecinała szklane lustro wody. Wiaterek muskał jej twarz. Było jej tak lekko, kiedy pełną piersią wdychała powietrze pachnące wodą! Zwolniła, skierowała łódkę do piaszczystej zatoczki i zgasiła silnik. Jak zwykle przywiązała łódź do wygiętego drzewa, którego gałęzie zwisały nad wodą. Brodząc po kostki w wodzie, ruszyła do brzegu. W górze zataczał koła jastrząb, a w wodzie widać było jego odbicie. Na chwilę osłoniła oczy przed słońcem, żeby popatrzeć na ptaka, zanim weszła na zarośniętą ścieżkę. Mokre stopy szybko pokryła gruba warstwa piachu.
Wspinając się na górę, myślała o Harleyu. Odkąd tylko zaczęli ze sobą chodzić, nękały ją plotki, że nadal coś go łączy z Kendall.
– Brednie – mruknęła, ale nie mogła się pozbyć drzazgi wątpliwości, która tkwiła gdzieś w głębi serca. Wydawało jej się, że te insynuacje rozpowszechniał jej ojciec, który bezceremonialnie zabronił spotkań z kimkolwiek o nazwisku Taggert. Wydawało się, że tylko matka rozumie jej problem.
– Harley Taggert jest przystojny i bogaty. Zawsze będzie w stanie o ciebie zadbać – powiedziała pewnego ranka Dominique, układając kwiaty w kryształowej wazie na stole w jadalni. – Mogłaś trafić gorzej. – Na sekundę jej dłonie zastygły w bezruchu. Zapatrzyła się w wiekową cedrową ścianę, którą zdobiło kilka obrazów. – I nie tyle jest to kwestia miłości, co przetrwania.
– Słucham?
– Wiem, wiem. Myślisz, że kochasz młodego Taggerta. – Uśmiech Dominique zdradzał smutek i zmęczenie życiem. – Ale wydaje mi się, że opierasz to przekonanie na błędnych przesłankach. Fakt, że ojciec zabrania ci się z tym chłopcem spotykać, czyni go jeszcze atrakcyjniejszym w twoich oczach.
– Nie, mamo, ja kocham…
– Oczywiście. Ale trzymajmy się realiów, dobrze? Jeśli wyjdziesz za Harleya albo za innego mężczyznę o takiej pozycji majątkowej, nigdy nie będziesz musiała nawet kiwnąć palcem, nie będziesz zmuszona trzymać się miejsca pracy, martwić się o to, co jutro włożysz do garnka. Nawet jeśli to małżeństwo nie będzie udane, nie stanie ci się krzywda.
– Mamo, to nie tak!
– Nie? – Długie palce Dominique wyrwały brązowy liść z łodygi jednej z róż. – To dobrze. Ale dobre rady nie zaszkodzą ani tobie, ani twoim siostrom. Co do Mirandy… cóż, niewątpliwie jest dziwaczką. Przez cały czas coś czyta i nie wiem, czy kiedykolwiek się zmieni. A Tessa? Ta dziewczyna powinna zażywać valium, przysięgam! Jest taką… buntowniczką i dzikuską. Nie wie, czego chce od życia. Martwię się o nią, o was wszystkie. Ale widzę, że ty przynajmniej masz w życiu jakiś cel i rozumiesz, że to właśnie małżeństwo określa kobietę.
– A więc nie należysz do NOK? – Miranda właśnie przechodziła przez pokój. Miała tak zaciśnięte zęby, że jej podbródek zbielał. Palce zacisnęła na oparciu jednego z miękko wyściełanych krzeseł. – Pamiętasz, Narodowa Organizacja Kobiet.
– Żałosna organizacja utworzona przez jęczące kobiety, które nie znają swojego miejsca w życiu.
– Czy nigdy nie chciałaś być wyzwolona?
– Wielkie nieba! Nie! – Dominique śmiała się ze swojej najstarszej córki. – Pewnego dnia zrozumiesz, Mirando, że mężczyźni i kobiety nie są równi.
– Ale powinni mieć równe prawa.
– Ja tak nie uważam. Te wszystkie ruchy wyzwolenia kobiet tylko dolewają oliwy do ognia. Co się ze mną stanie, jeśli mój mąż się ze mną rozwiedzie? Czy dostanę jakieś alimenty? Nie, jeśli te krzyczące feministki dojdą swoich praw.
– Nie mogę w to uwierzyć – odparła Miranda. – Mamo, jest rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty. Na litość boską, średniowiecze już mamy za sobą!
Dominique nie była przekonana.
– Ale kobiety będą zawsze potrzebować mężczyzn po to, żeby im zapewniali utrzymanie.
– Trzymajcie mnie! – wyszeptała Miranda.
– Kobiety zadbałyby o lepszą przyszłość dla siebie, gdyby uważniej dobierały sobie partnerów.
– Tak jak ty sobie wybrałaś – odpaliła Miranda, a w oczach Dominique pojawiła się iskra bólu. Miranda współczuła jej.
– Tak – odparła z dumą Dominique.
– Jesteś żałosna. – Dlaczego Miranda jest taka nieczuła i bezlitosna? – Słyszałam, jak płaczesz po nocach, mamo – powiedziała Randa łagodniejszym tonem. – Wiem, że jest ci niełatwo.
Dominique nagle się wyprostowała, jakby w miejscu kręgosłupa miała kij.
– Nie jest też łatwo być biedną i zniżać się najgorszych prac, byle tylko przetrwać. – Ściągnęła usta, zamrugała i znów zajęła się wazą z kwiatami. – Jeśli mi nie wierzysz, pomyśl o Alice Moran, no wiesz, kobiecie, która mieszkała z tym wulgarnym kaleką po drugiej stronie jeziora.
– Znasz ją? – Claire zdębiała. Nie sądziła, że którekolwiek z jej rodziców poznało rodzinę Kane’a.
– Słyszałam o niej. Jej mąż (przypuszczam, że jeszcze się nie rozwiedli, mimo iż opuściła jego i syna), w każdym razie Hampton zamierza do końca życia włóczyć waszego ojca po sądach z powodu tego wypadku. Alice Moran to tylko jedna z wielu kobiet, które biednie wyszły za mąż i słono za to zapłaciły.
– A ty jesteś przykładem kobiety, która dobrze wyszła za mąż i słono za to zapłaciła – mruknęła Miranda, popychając wahadłowe drzwi do kuchni – Nie słuchaj jej – ostrzegła matka Clair. – Obawiam się, że biedna Randa będzie musiała wiele się nauczyć na własnych błędach. A ty się trzymaj Harleya Taggerta. Wszystko się ułoży.