Ale co będzie, jeśli tamten syn upomni się o swoje, ten bękart, do którego nikt się nie przyznaje?
Kiedy Weston wspomniał, że znów odżyły obrzydliwe plotki, Neal zaklął i oskarżył Dutcha Hollanda o rozpowszechnianie tych bzdur. Z jakiegoś bliżej nieznanego powodu Dutch nienawidził Neala i nic by go nie powstrzymało przed zrujnowaniem wroga.
Weston czuł się uspokojony, przynajmniej na razie. Nawet skradł kopię testamentu ojca z jego biura w Portland. Neal właśnie zmienił ostatnią wolę, ale nie skłamał. Kiedy ojciec kopnie w kalendarz, Weston będzie urządzony na resztę życia.
Jeśli nie popełni jakiegoś błędu. Ale nie zrobi tego. Jest zbyt dalekowzroczny, aby spartaczyć coś ważnego. Jednak… miał niebywałą ochotę na Mirandę Holland. Wiele by dał za to, żeby choć przez jedną noc pokazać tej chłodnej, uszczypliwej pannie siłę rozpalającej, nieodpartej, czysto zwierzęcej żądzy. Był dobrym kochankiem i mógł jej zademonstrować takie rzeczy, które wycisnęłyby z niej ostatnie poty, przyśpieszyły bicie serca i kazały błagać o więcej.
Ta myśl dodała mu otuchy. Za każdym razem, kiedy choćby się uśmiechnął do Mirandy, patrzyła na niego z ukosa. Każde wyobrażenie o tym, że ona klęczy u jego stóp, zaczerwieniona, z przepoconymi włosami i zręcznymi palcami rozpina mu rozporek, wywoływało erekcję.
– Cóż – mruknął pod nosem. – Nadejdzie dzień, kiedy się dowie, do czego może ją doprowadzić prawdziwy mężczyzna. – Uśmiechając się, poprawił spodnie, wysiadł z łodzi, opuścił przystań, przeszedł pod łukiem neonu Yacht Club Illahee i przystanął, by zapalić papierosa. Przez głowę mu przemknęła kolejna wizja Mirandy Holland, podobna do tej, która jawiła mu się kilkanaście razy dziennie, gdy pływał po oceanie. Cholera, pakował się w to samo bagno co Harley. Z tą różnicą, że w odróżnieniu od Claire, która chętnie rozgrzałaby łóżko młodszego brata, Miranda raczej by wolała splunąć na Westona, niż z nim rozmawiać.
Wsiadając do kabrioletu, po raz kolejny wyobraził sobie, że robi to z Mirandą. Była wysoka, długonoga, a spojrzenie miała chłodne jak błękitny lód. Dawała kosza większości chłopaków, zadzierając prosty, niemalże idealny nos. Weston jednak podejrzewał, że pod tą oszronioną powłoką kryje się gorąca kobieta, która w łóżku mogłaby się stać kocicą.
Błyskotliwa, niedostępna panna o ciętym języku, która precyzyjnie zaplanowała sobie życie, pewnie chce, żeby świat uwierzył, że brak jej czasu na zainteresowanie płcią przeciwną.
Nic z tego.
Weston pamiętał, jak w zeszłym tygodniu jechał za jej czarnym camaro. Siedział przy niej facet – Hunter Riley, pasierb stróża Dutcha Hollanda. Jasne, że Miranda i Hunt prawdopodobnie znali się od wielu lat i nie było nic dziwnego w tym, że podwoziła go samochodem do miasteczka. A jednak sposób, w jaki się do niego zwracała czy uśmiechała, wydał się Westonowi dziwnie znajomy. Podobnie jak to, że – niby po przyjacielsku – poklepywał japo ramieniu, delikatnie pieszcząc palcami jej kark.
– Sukinsyn – mruknął. Nagle wściekł się na Rileya. Kto to jest? Zero, które pracuje w tartaku jego ojca i od czasu do czasu pomaga swojemu staremu pielęgnować ogród Hollandów. Nikt. Hunter Riley ledwie zdołał przeczołgać się przez szkołę średnią, a teraz usiłuje przebrnąć przez miejscowy publiczny college.
I cóż takiego zobaczyła wyrafinowana Miranda w takim nieokrzesańcu?
Ach, te kobiety! – pomyślał, zbyt szybko skręcając na skrzyżowaniu. Aż zapiszczały koła. Wiele by dał, żeby je zrozumieć.
Mknął swym porsche z odsłoniętym dachem w stronę Stone Illahee, ośrodka, którego jego ojciec nienawidził. Potrzebował żeru, i to porządnego. Więc wyruszył na polowanie. Znów. Korciło go, żeby zaliczyć kolejną zdobycz. Sterowała nim twarda, rozgrzana władza stercząca pomiędzy nogami. Tak naprawdę nie wiedział, czy popycha go nieprawdopodobny popęd seksualny, czy też to nieodparta skłonność do rywalizacji każe mu czasem wybierać nieodpowiednie partnerki. Ale nie miało to większego znaczenia.
– Miranda – mruknął. Ją sobie upatrzył, choć Claire okazała się bardziej kobieca, niż sobie wyobrażał. Kiedyś uważał ją za nieciekawą szarą myszkę, ale kiedy wyrosła i dojrzała, wydała mu się intrygująca. Miała najmocniejszą ze wszystkich sióstr budowę ciała. Od dziecka jeździła konno, żeglowała, pływała albo wspinała się po górach. I tak nieśmiała dziewczynka zmieniła się w największego śmiałka. Prawdopodobnie dlatego spotykała się z Harleyem.
Harley! Cóż za nędzna karykatura mężczyzny! Zawsze skowyczy. Nie do wiary, że są rodzonymi braćmi. Harley był zbyt wrażliwy, zbyt łatwo pozwalał sobą manipulować, żeby kiedykolwiek stać się prawdziwym mężczyzną. Przy wjeździe do Stone Illahee Weston skręcił, uśmiechnął się do siebie i bez namysłu przejechał przez masywne wrota ekskluzywnego ośrodka wypoczynkowego. Minął pole golfowe i korty tenisowe, okrążył ogrodzony teren porośnięty gęstymi krzakami, które oddzielały basen od głównego parkingu. Nie był tego całkowicie pewien, ale słyszał, że Holland na weekend wyjechał z miasteczka i nie będzie się tu kręcił. Żaden z pracowników Dutcha nie odważyłby się wyrzucić Taggerta, gdyby go tu zauważył.
Był bezpieczny.
Skąd więc w podświadomości ten cień obawy? Co mu podpowiadało, że przyjazd w to miejsce to niewybaczalny błąd największego kalibru?
Za zakrętem było już widać gładki szary kamień i ciemne drewno głównego hotelu. Ukryte reflektory podświetlały sześciopiętrowy budynek z różnokształtnego kamienia, szkła i cedru, który wznosił się blisko plaży. Przy frontowych drzwiach, u wylotu szpaleru wykrzywionych jodeł i rododendronów, szumiał jaskrawo oświetlony wodospad.
Weston poczuł się jak intruz. Zaparkował samochód, włożył kluczyki do kieszeni i skierował się ku drzwiom. Przez otwarte okna płynęła muzyka, która przywoływała go niczym śpiew syreny. Nie spodziewał się dziś spotkać tu córek Dutcha, ale miał nadzieję, że przy barze uda mu się poderwać jakąś rozgrzaną kobietkę. Poczuł lekkie wyrzuty sumienia, kiedy przypomniał sobie o Crystal. Nie dalej jak po południu kochali się w żaglówce, zanim pozwolił jej wrócić do pracy. Była piękna. Miała gładką złocistą skórę, ciemne oczy i niewiarygodnie czarne włosy. Ale była zbyt uległa, zbyt łatwa. Pozwalała mu się traktować jak niewolnicę seksu. Dawała mu wszystko, czego tylko zapragnął. Wszystko. Zachowywała się tak, jakby był jej właścicielem, panem. Czasami aż za bardzo wczuwał się w rolę, ale jej przyzwolenie w końcu zaczęło go nudzić. Potrzebował jakiegoś wyzwania, kobiety z ikrą. Takiej, która przez chwilę zechciałaby z nim powalczyć, zanim ległaby u jego stóp.
Pragnął Mirandy Holland.
– Jesteś takim samym idiotą jak Harley – mruknął sam do siebie, otwierając dębowe, oszklone drzwi. Szedł krótkim korytarzem, podążając za zapachem dymu papierosowego i denerwującą, tętniącą muzyką.
Zespół z Portland z solistką w obcisłej skórzanej sukience mini grał jakąś jazzową melodię, której nie rozpoznawał. Było w niej zbyt dużo saksofonu i za mało basów. Weston usiadł przy stoliku jak najdalej od sceny. Nerwowo bębniąc palcami o blat, gapił się na ściany udekorowane sieciami rybackimi japońskimi statkami i wypchanymi rybami z całego świata w ramach oraz narzędziami do ich zabijania. Harpuny, dzidy, bosaki i futerały na sprzęt wędkarski wisiały wśród szklistookich łososi, mieczników i rekinów.
Podeszła do niego kelnerka w czarnej spódniczce, białej bluzce i czerwonym krawacie. Zamówił piwo i uśmiechnął się od ucha do ucha, gdy poprosiła go o pokazanie dowodu tożsamości, by sprawdzić, czy ukończył dwadzieścia jeden lat.
– Weston Taggert – powiedziała, szerzej się uśmiechając. Znała to nazwisko. – Za chwilę wrócę.