– I nie tylko.
– Czyżby? – Claire, jak zawsze romantyczka, wydawała się zaintrygowana.
Przeklęty Weston Taggert i ta jego niewyparzona gęba!
– A co takiego mówi się o ludziach, którzy mieszkają w szklanych domach? – spytała Tessa i znów zgarbiła się na krześle. Smarowała kromkę grubo dżemem. – Że nie powinni rzucać kamieniami czy coś w tym rodzaju…
– Ty i Hunt? – Claire wciąż nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Miranda dobrze wiedziała, że jej twarz ją zdradza; nagle zrobiło jej się gorąco. – Serio?
– Wielkie mi halo! Tessa przewróciła oczami.
– A więc spotykasz się z nim! – Usta Claire nieznacznie wykrzywiły się w uśmiechu. – Nie wierzę!
– Nie wierz. To nic takiego. – Tym razem było to wierutne kłamstwo. Uczucia, którymi darzyła Huntera, liczyły się, nawet bardzo. Była to jedyna i najważniejsza miłość jej życia.
Tessa odchrząknęła z powątpiewaniem.
– A co by na to powiedział tata, hm? Najstarsza córa, ta poważna, dobra dziewczyna, ta, która się wybiera… No właśnie, gdzie? Aa, no tak. Do Radcliffe, Yale albo do Stanfordu, prawda?
– Do Willamette.
Tessa przewróciła oczami.
– Takie szczytne ideały, a tak naprawdę nie wiadomo, co wyprawia z synem dozorcy. – Cmoknęła i dramatycznie powoli pokręciła głową. – A mama? Rando, pomyśl, co ona by powiedziała, gdyby się dowiedziała, że umawiasz się z chłopakiem o niższej pozycji społecznej.
– On nie… – Miranda urwała w pół słowa. – Nie do wiary, że ta rozmowa naprawdę ma miejsce.
– Ty ją rozpoczęłaś.
– I właśnie teraz ją zamykam! – znów zerknęła na zegarek. – Gdzie Ruby? Ona się nigdy nie spóźnia.
– Daj jej spokój, dobrze? Mama i tata są w Portland. Pewnie gdzieś tu śpi. Wiesz, co mówi stare porzekadło: Gdy nie ma kota, myszy… – Tessa oblizała kącik ust.
– Masz głowę wypchaną starymi porzekadłami.
– Przyganiał kocioł…
– Przestańcie już! – Claire łyknęła kawy. – Chyba powinniście się o czymś dowiedzieć pierwsze.
– O czym? – Mirandzie ciarki przebiegły po plecach.
– Noo… – szeroki uśmiech znikł z twarzy Tessy.
– Podjęłam ważną decyzję. – Claire wzięła głęboki wdech.
– W sprawie? – ponaglała Miranda.
Tessa pokręciła głową, jakby się domyślała, o co chodzi.
Claire odstawiła filiżankę, zdobyła się na raczej blady uśmiech i wysunęła lewą rękę. Na serdecznym palcu w blasku poranka dumnie połyskiwał brylant.
– Zaręczyny są oficjalne – oświadczyła nieco drżącym głosem. Jej wygląd zdradzał niepewność. – Nie obchodzi nas, co kto o tym myśli. Harley i ja się pobieramy.
5.
Zbladoniebieskich oczu Kendall spływały po policzkach najszczersze łzy.
– Nie możesz – wyszeptała, waląc pięściami w jego klatkę piersiową. Omdlewała ze smutku. – Nie możesz się z nią ożenić.
Stała na tarasie letniego domu rodziców. Silny wiatr od Pacyfiku przesuwał wydmy i posypywał piachem deski podłogi. Poranne słońce było blade i Harley dygotał z zimna. Przyszedł się rozmówić z Kendall. Uważał, że ona pierwsza powinna się o tym dowiedzieć. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jaki kolosalny błąd popełnił.
Zza przezroczystych zasłon widać było matkę Kendall. Siedziała w skórzanym fotelu, paliła papierosa i popijała kawę, czytając poranną gazetę. Jeśli choć trochę interesowała się tym, co się działo pomiędzy jej córką i chłopakiem, z którym ta chodziła prawie przez rok, umiejętnie to ukrywała.
Dzięki Bogu.
Harley chciał pocieszyć Kendall, powiedzieć jej, że o nim zapomni, pomóc znieść ból. Ale jak miał to zrobić, skoro był tego bólu przyczyną? Jej oddech, wilgotny od łez, parzył go w szyję. Czuł się jak szubrawiec. Weston triumfował, łamiąc dziewczęce serca, a Harley tego nienawidził.
– Posłuchaj, nie chciałem, żebyś to usłyszała od kogoś innego.
– A jeśli… jeśli jestem w ciąży? – wykrztusiła, a paniczny strach poskromił poczucie przyzwoitości.
– Nie jesteś.
– Nie… nie wiem. – Pociągała nosem. Usiłowała wziąć się w garść, ale dała za wygraną i przypadła do niego. Jego ramiona bezwiednie ją objęły. Nieco się przesunął, żeby targany wiatrem ogrodowy parasol choć trochę zasłonił ich przed wzrokiem matki Kendall, na wypadek gdyby patrzyła w ich stronę.
– Zajmiemy się tym. Już ci powiedziałem…
– A ja ci powiedziałam, że nigdy nie dopuszczę do aborcji – zaklinała się z taką determinacją, że się przeraził. – Ojciec mnie zabije. – Uwiesiła się na nim i owionął go zapach jej skóry i woń ekskluzywnych perfum, które ciocia z Paryża przysyłała jej na każde Boże Narodzenie.
– Wszystko się jakoś ułoży.
– Jak?
– Nie wiem… – przyznał. Poczuł się za młody, żeby stawić czoła temu wszystkiemu. W gruncie rzeczy nie wierzył, że Kendall jest w ciąży. To była mało wyszukana wymówka, za bardzo naciągana. A jednak nigdy nic nie wiadomo… – Pójdę z tobą do lekarza – zaproponował.
– Naprawdę?
Cholera! Ton jej głosu sugerował, że się ucieszyła. A on chciał tylko, żeby przyznała się, że wymyśliła tę historyjkę. Czy to może być prawda? Zostanie ojcem? Niech to wszyscy diabli!
– Oczywiście.
– To spotykamy się u lekarza za trzy tygodnie.
– Za trzy tygodnie?
– Dopiero wtedy doktor Spanner wraca z Vancouver. – Uśmiechnęła się do niego ciepło. – Proszę, nie składaj pośpiesznie żadnych deklaracji Claire, zanim tego nie sprawdzimy. – Wtuliła głowę w jego pierś. W głębi serca wiedział, że nie potrafi powiedzieć „nie”. Nigdy nie potrafił. Chryste, dlaczego jest takim dzieciakiem?
– Harley? – odezwała się tak cicho, że ledwie ją usłyszał wśród szumu fal. Słona bryza pozostawiała wilgoć na jego skórze.
– Tak?
– Kocham cię – westchnęła, dmuchając mu w koszulę. – Bez względu na to, co się stanie, zawsze będę cię kochać.
– Przestań, proszę cię, Kendall…
– Zrobiłabym wszystko, żeby cię nie stracić.
– Nie mów tak. To szaleństwo.
– Możliwe. – Spojrzała mu w twarz. Minę miała niewinną, z ust już dawno starły się pozostałości szminki. Kiwnęła głową. – Mówię poważnie. Nieważne, ile to będzie kosztować. Zrobię wszystko, żebyś znów mnie kochał.
Mówiła poważnie.
Weston zapalił papierosa i zostawił go w popielniczce przy zlewie w łazience. Zwilżył brodę i rozsmarował krem do golenia. Oczy go piekły, a w głowie pulsowało po wczorajszej dawce alkoholu. W ustach pozostał obrzydliwy smak. Mięśnie trochę go bolały, ale wierzył staremu porzekadłu, które głosi, że jeśli w nocy latasz z orłami, rano budzisz się wśród wróbli.
Wprawną ręką ogolił jednodniowy zarost i zauważył ciemne plamy na szyi – malinki jakich mało – gdzie Tessa Holland przyciskała gorące usteczka i ssała jak żadna z dziewcząt, z którymi do tej pory sypiał. A niech to! Stwardniał mu już na samą myśl o niej!
Kto by pomyślał, że była dziewicą? Od kilku lat obnosiła się ze swoimi wdziękami po mieście. Była taka gorąca i chętna, kiedy zaprowadził ją do chaty, którą przeznaczył specjalnie do tych celów. Nie wyglądało na to, że się boi. Całowała go i pieściła jak najprawdziwsza kobieta, a nie jak naiwna uczennica. Nie jak lolitka.
Zaciął się, zaklął, wytarł ranę i włożył marlboro do ust. Powinien był bardziej uważać, przynajmniej użyć pieprzonej gumki, ale oszołomiła go satysfakcja, że oto zalicza jedną z córek Dutcha Hollanda.
Oczywiście, nie wybrałby Tessy na pierwszy ogień. Obiektem tej szczególnej obsesji była Miranda, ale tej nocy nie był zbyt wybredny. Tessa wzdychała, gdy ją całował, jęczała, gdy pieścił jej piersi, krzyczała, gdy podrażniał te fantastyczne kule zębami i lizał. Reagowała tak, jakby robiła to regularnie, więc doznał szoku, kiedy rozchylił jej zapraszające uda i odczuł opór w wilgotnej szparce.