– Pomóż mi – wyszeptała.
Co będzie z jej college‘em, dyplomem, marzeniami o zawodzie prawnika?
Łzy piekły ją w oczy, ale powstrzymała się przed płaczem. Myślała o nowej osobie, cząstce jej i Huntera. O maleńkiej istotce, która rosła w jej łonie. Dziecko! Rozluźniła pięści i pogładziła płaski brzuch. Cała we łzach, których nie mogła opanować, snuła romantyczne fantazje: ślub z Hunterem, narodziny dziecka, dalsze studia. Musiałaby podjąć pracę, a Hunter zrezygnowałby z marzeń o zakupie własnego rancza. Ale to nie znaczy to, że świat się zawali tylko dlatego, że będą mieli dziecko.
Nie. Wprost przeciwnie – to będzie dopiero początek.
Mimo to była śmiertelnie wystraszona. Postanowiła się dowiedzieć w miejscowym szpitalu okręgowym, czy nie jest to fałszywy alarm, i ostrożnie przekazać tę wiadomość Hunterowi. Zastanawiała się, jak ją przyjmie. Znała jego stosunek do własnego ojca, a właściwie ojczyma.
Hunter Riley nie był, jak wszyscy przypuszczali, biologicznym synem Dana. Dan Riley ożenił się z matką Huntera, kiedy mały miał zaledwie dwa latka. Młody człowiek nie pamiętał żadnego innego opiekuna płci męskiej prócz Dana, który traktował go tak jak własnego syna.
Hunter zwierzył się Mirandzie, że nie wyobrażał sobie, żeby ktokolwiek zajął miejsce Dana Rileya. Dlatego nigdy nie usiłował się dowiedzieć, kto go spłodził. Matka nie wyjawiła tego sekretu do końca życia. Hunter miał prawie dwanaście lat, kiedy zmógł ją rak. W czasie pogrzebu w kościółku prezbiteriańskim tuż za miastem spodziewał się, że może zobaczy faceta w średnim wieku, który podejdzie do niego i oświadczy, że jest jego naturalnym ojcem, ale tak sienie stało. Najwyraźniej naturalny ojciec Huntera w ogóle nie wiedział o jego istnieniu albo po prostu go to nie obchodziło. Hunterowi zresztą też było wszystko jedno.
Miranda wstała, podeszła do okna i otworzyła je szeroko, żeby się ochłodzić. Owionęły ją zapachy z ogrodu: róż i kapryfolium.
A jeśli Hunter nie zechce się z nią ożenić? Jeśli uzna swoje marzenia za ważniejsze od własnego dziecka? Jeśli będzie nalegał, żeby usunąć ciążę? Ścisnęło ją w gardle. Przytrzymała się ramy okiennej, żeby nie upaść. Uświadomiła sobie, że tak mało o nim wie, o wiele za mało, żeby decydować się na małżeństwo.
Ale go kocha. Wszystko się ułoży. Tak już jest w życiu. Pomasowała brzuch i uśmiechnęła się. Brzmi to trochę staromodnie, ale może jej właśnie dziecka potrzeba do szczęścia.
– Co to? – spytała Paige, tryskając radością, kiedy Kendall wręczyła jej plastikowe pudełko z wielką różową kokardą.
– Niespodzianka.
– Ale to nie są moje urodziny ani Boże Narodzenie, ani nic takiego.
– Wiem – odparła Kendall, siadając za biurkiem i splatając dłonie na kolanie. – Po prostu zobaczyłam to i pomyślałam, że ci się spodoba. Nie krępuj się. Otwórz.
Na twarz Paige wypełzł mdły uśmiech, który bardzo pasował do jej przesłodzonego pokoju z łóżkiem pod baldachimem, z cukierkową komódką, toaletką i biurkiem. A wszystko w bieli ze złotymi lamówkami, różowymi pączkami róż i koronkowym wykończeniem! Cudak, nie dziewczyna.
Paige pośpiesznie otwierała paczkę, uśmiechając się szeroko. Odrzuciła na bok wstążkę i papier ozdobny i wreszcie głęboko w środku znalazła nagrodę. Była to bransoletka-amulet ozdobiona kotem z zakręconym ogonem, zwisającym z cienkiego łańcuszka.
– Och! – szepnęła, przybliżając obrzydliwy przedmiot do oczu i przyglądając się kotkowi, który rytmicznie dyndał przed jej nosem. Przez sekundę Kendall obawiała się, że mała może popaść w stan hipnotyczny. – To jest piękne.
– To nic takiego.
– O nie, Kendall – powiedziała Paige, tak mocno przyciskając bransoletkę do serca, jakby była wysadzana wielkimi diamentami. – To najmilsza rzecz, jaką kiedykolwiek dostałam.
– To tylko bransoletka.
Paige pokręciła głową i przełknęła łzę.
– To coś o więcej. O wiele więcej. Dziękuję.
– Nie dziękuj, tylko noś ją szczęśliwie – odparła Kendall, ale pomyślała, że reakcje małej są dziwne. Czy nikt nigdy nie był dla niej miły? Bogate dziecko Neala Taggerta, jedyna jego córka, która nosi tandetne spinki do włosów i wytrzymała operację plastyczną nosa, żeby się upiększyć… Czy nie otrzymuje stosów prezentów w ciągu roku?
– To jest wyjątkowe dlatego, że ty mi to dałaś – wyjaśniła dziewczynka, wkładając bransoletkę na tłusty nadgarstek i zapinając ją. – Dałaś ją nie dlatego, że tak wypadało, ale dlatego że chciałaś.
Kendall była zażenowana. Oczywiście, miała nadzieję, że podarunkami kupi lojalność Paige, ale nie chciała jej łamać serca. Przygniatał ją ciężar winy.
– To naprawdę nic takiego.
Paige spojrzała na nią z uwielbieniem.
– Szkoda, że nie ty masz zostać moją szwagierką, tylko ta głupia Holland – powiedziała, jakby czytała w myślach Kendall.
Możliwe, że ta mała jest bystrzejsza, niż się wydaje.
– Ja też żałuję, ale niewiele mogę na to poradzić. Harley chce jej.
– Harley jest głupi.
– Wiesz, że go kocham.
– Och, wiem. – Paige raźnie pokiwała głową; kosmyki prostych włosów muskały ramiona. – A ona go nie kocha. Na pewno nie tak bardzo jak ty.
– Ona by tak nie umiała. – Kendall przesunęła palcem po złotej krawędzi biurka Paige. – Wierz mi, stawałam na głowie, żeby go przekonać. Wszystko na nic.
– Po prostu powinien częściej przebywać z tobą, a rzadziej z nią. – Paige podeszła do lustra i przyjrzała się odbiciu swojej ręki z bransoletką. Patrzyła, jak srebrny kot tańczy w promieniach słońca. – Najlepiej by było, żeby wyjechała.
– Nie wyjedzie. – Kendall westchnęła tęsknie.
– W takim razie powinien był jej się przytrafić taki wypadek jak temu młodemu Indianinowi.
– Jackowi Songbirdowi? – Kendall przebiegł po plecach chłodny dreszcz.
– Tak. – Paige podniosła głowę i spojrzała w lustrzane odbicie przerażonych oczu Kendall. – On zginął.
– Wiem.
– Więc już nikomu nie stanie na drodze.
– Nie sądziłam… To znaczy, nie sądzę, że komukolwiek stawał na drodze.
– Podkradał z tartaku.
– Słucham? – Kendall zaniemówiła. Wcześniej miała nadzieję, że pokieruje rozmową tak, żeby rozwinąć wątek Claire i zaproponować jej, żeby zrobiła mały wywiad na jej temat albo porozmawiała z tą kretynką, najmłodszą Holland, i wydobyła na wierzch trochę brudów. W okolicy nie było drugiej osoby, która by robiła z siebie taką świętoszkę jak Claire Holland. Ale ta rozmowa nagle wkroczyła na niebezpieczne tory. Kendall niespokojnie polizała usta i zastanawiała się, jak by tu szybko się wymknąć. Paige była nie tylko dziwaczką, ale też trochę psychopatką.
– Więc Bóg pokarał Jacka za odbieranie pieniędzy mojemu ojcu.
– Oczywiście w to nie wierzysz? – Kendall była przerażona.
– Dlaczego nie? Tego uczą w szkółce niedzielnej. Poza tym i tak wszyscy kiedyś umrzemy. – Paige zadarła głowę i wpatrywała się w sufit. – Tak, myślę, że to by nie był zły pomysł. Gdyby Claire umarła…
– Nie umrze. Na litość boską, ma dopiero siedemnaście lat. Ludzie nie odchodzą z tego świata w tym wieku.
– Jack odszedł – przypomniała Paige zadumanym głosem i dotknęła ręką ulubionego wypchanego zwierzaka, ogromnej pandy o smutnych oczach. – Cóż, był od niej trochę starszy, ale niewiele. – Spojrzała na lśniącego kota, który przyprawiał Kendall o dreszcz. Paige pogłaskała wielką głowę misia. – Wiesz, Claire też mogłaby umrzeć. – Skinęła głową. – Trzeba tylko bardzo tego chcieć i żarliwie się modlić.