Выбрать главу

– Chyba nie. Co ci jest, Mirando? Jesteś tak doskonała, że żaden facet nie może cię rzucić?

– Nie, ale…

– Jeśli mi nie wierzysz, spytaj Dana. – W głosie Tessy było coraz mniej złośliwości. Odwróciła głowę, nie chcąc spojrzeć Mirandzie w oczy, i przesunęła palcami po stole, ścierając grubą warstwę kurzu, która zebrała się tam od czasu, kiedy matka zarzuciła malowanie, czyli od roku.

– Ja wierzę w to dlatego, że Dan sprawiał wrażenie zaniepokojonego. Naprawdę. Usiłował to ukryć, ale, jak babcię kocham, coś tu się święci, Mirando. Nie wiem co, ale czuję, że to nie jest nic dobrego.

Dziecko. Chodziło o dziecko. Hunter prawdopodobnie pojechał szukać pracy albo coś w tym rodzaju… A może chciał po prostu wszystko przemyśleć. Ale na pewno zadzwoni i wróci. Wszystko się ułoży. Chyba że naprawdę uciekł. O Boże, nie! Nie zostawiłby jej w ciąży. Nie zrobiłby tego. Od strony Pacyfiku sunęły po niebie chmury burzowe. Miranda zostawiła Tessę na oknie i wyszła. Po plecach przebiegły jej ciarki, jakby sam diabeł przesunął palcem po linii kręgosłupa. Miała złe przeczucia.

– Zgadza się. Odjechał. Bez słowa pożegnania. – Dan Riley stał oparty na grabiach. Unikał patrzenia Mirandzie w oczy. Był to chudy łysiejący mężczyzna o siwiejących włosach i pożółkłych od kawy i papierosów zębach. Podniósł z ziemi czapkę i nerwowo podrapał się po pomarszczonym karku. – Zawsze wiedziałem, że pewnego dnia się wyprowadzi. Tylko nie spodziewałem się, że zrobi to w taki sposób. – Jego zmęczony wzrok napotkał spojrzenie Mirandy. Natychmiast odwrócił oczy, jakby poczuł się zakłopotany i jakby wiedział lub podejrzewał coś więcej. – Chciałbym tylko wiedzieć dlaczego. Dlaczego najpierw ze mną o tym nie porozmawiał.

Bo się bał, przestraszył się odpowiedzialności ojcostwa, pomyślała niespokojnie Miranda, ale zdobyła się na uśmiech. Minęło już trzy dni od chwili, kiedy Tessa powiedziała, że Hunter wyjechał, lecz nie uwierzyła młodszej siostrze, czekała na wiadomość, ufała, że jednak od niej nie uciekł.

W końcu dziś rano zdecydowała się na rozmowę z jego ojcem.

– Nie wiem, dlaczego nie chciał z panem porozmawiać – powiedziała, choć było to kłamstwo. Oczywiście, że nie chciałby się zwierzać ojcu z takiej sprawy.

– Z każdego kłopotu da się wybrnąć.

– Kłopotu? – powtórzyła Miranda. – Jakiego kłopotu?

Dan zastanawiał się nad odpowiedzią, wpatrując się w wewnętrzną stronę czapki. Wypuścił powietrze przez zęby.

– Ten chłopak wpadał w kłopoty jak pies gończy na zdechłego królika. Od lat bardzo dobrze go znają na policji. Zawsze oskarżałem go, że przez niego matka straciła życie w kwiecie wieku. W każdym razie przez ostatnie pół roku ustatkował się, że tak powiem, spłacił dług wobec społeczeństwa, zdołał eksternistycznie zdać maturę i rozpoczął studia w miejscowym college’u. Już miałem nadzieję, że na dobre dojrzał.

– Bo tak jest – oświadczyła.

Dan uniósł siwiejące brwi, milcząco zwracając uwagę na to, iż Miranda broni człowieka, którego prawie nie zna.

– Owszem, zmienił się ostatnio, ale nie aż tak bardzo. Wcześniej często oszukiwał i robił Bóg wie co. – Skrzywił się, włożył znoszoną czapkę z daszkiem i pociągnął grabie wokół omszałego dębu przy północnej stronie domu. – Tu też zaszły zmiany. – Gwałtownie podniósł głowę. – Czy pani mama znalazła już kogoś na miejsce Ruby?

Miranda pokręciła głową.

– Jeszcze nie. Chyba wciąż ma nadzieję, że Ruby zmieni zdanie i wróci do nas do pracy.

– Wątpię. Ta kobieta jest uparta i tak łatwo nie zmienia zdania. Poza tym strata dziecka… Cóż, z tego się nie można wyleczyć. Nie wróci. Zbyt wiele wspomnień tu pozostało z czasów, kiedy żył Jack. – Zgrabił trochę zeschniętych gałęzi i liści w mały rozpadający się stos. – Boże wszechmogący, mam tylko nadzieję, że Hunt wkrótce się odezwie.

Ja też, pomyślała Miranda. Owładnęło nią mroczne przeczucie czegoś nieuniknionego.

– Na pewno.

– Jeśli odezwie się do mnie, dam pani znać, a jeżeli do pani… choć nie wiem dlaczego miałby… – Kiedy podniósł wzrok znad grabi, Miranda po raz pierwszy zobaczyła w jego oczach błysk zrozumienia. Chyba wreszcie zaczął podejrzewać, że Huntera i ją łączy coś więcej niż tylko znajomość.

– Dobrze… Obiecuję – oświadczyła, trzymając kciuki i po cichu modląc się, żeby Hunter zadzwonił.

– A jeżeli się nie odezwie, cóż… Może nie jest wart tego, żeby się o niego martwić. – Podrapał się w szyję, aż nieogolona skóra zachrzęściła. – Panno Holland, jest wiele rzeczy, których pani jeszcze nie wie, rzeczy, o których ten dzieciak wstydziłby się komukolwiek powiedzieć. Ale był chłopczykiem mamusi. Dla mnie też był dobry.

Mirandzie zaschło w gardle.

– Co to takiego, czego nie wiem?

– To nic dobrego. – Znów zajął się sprzątaniem. – Miał w sobie taką żyłkę… – lekko się skrzywił -…którą pastor Thatcher kiedyś nazwał… diabelską.

– O nie…

– Możliwe, że pastor ocenił go pochopnie, zbyt surowo, ale Hunt rzeczywiście bywa narwany, a wtedy nic go nie powstrzyma.

– Nie wierzę – powiedziała i odwróciła twarz. Zgarbiła się, a serce jej mocno biło.

– Proszę uważać, panienko – wyszeptał, odchodząc, ale nie była pewna, czy to przypadkiem nie złudzenie. Mógł to być poszum wiatru, który zamiatał zeschłe liście w głąb lądu.

– Z tego, co słyszałam, włóczył się po wybrzeżu z jakąś czternastolatką.

– Czternastolatką? – powtórzyła Miranda, nieprzytomnie wpatrując się w Crystal.

Nie mając od Huntera żadnych wieści przez dwa tygodnie, Miranda pojechała do miasta i niespokojnie krążyła po ulicach, aż w końcu zatrzymała się przy koktailbarze, żeby się napić coli. Tam spotkała Crystal, która najwyraźniej nie miała ochoty spojrzeć jej w oczy. Jednak Mirandy nie odstraszyły urazy Crystal z powodu brata czy zazdrości, że jedna z sióstr Holland odbiła jej Westona. Crystal oraz jej matka chętnie słuchały plotek. A Mirandzie nie dawało spokoju to, o czym wspomniał Dan, więc siadła na wolnej ławeczce naprzeciwko Crystal i spytała o Huntera i co ludzie o nim mówią.

Zamrażarki szumiały za ladą, kasa pobrzękiwała, a mikser furkotał, mieszając kolejną porcję koktajlu mlecznego. Miranda siedziała przy żółtym plastikowym stoliku naprzeciwko Crystal i sączyła colę. Czekała.

– Podobno dziewczyna Huntera zaszła w ciążę, a on zażądał aborcji. Ale ona jest niepełnoletnia.

Miranda poczuła, że cała krew jej odpływa z głowy. O mało nie upuściła kubka z colą.

– Jej matka ma bzika na punkcie religii, to taka fanatyczna, nowo nawrócona chrześcijanka, która absolutnie nie uznaje aborcji. W każdym razie ta dziewczyna wygadała się, że będzie miała dziecko, a matka o mało zawału nie dostała.

– Niemożliwe. – Miranda pobrzękiwała kostkami lodu w tekturowym kubeczku. Pokręciła głową, jednak powoli zaczęły ją nachodzić wątpliwości i traciła resztkę wiary w chłopaka, którego kochała. – Nie… nie mogę w to uwierzyć, że Hunter… – Z trudem przełknęła ślinę, zmagając się z ostrym atakiem nudności.

– Hej – wtrąciła Crystal, zanurzając frytkę w ketchupie. – Ja tylko ci powtarzam to, co słyszałam. Nie wiem, czy to prawda.

– Hunter nie mógłby… – A może mógłby? Poczuła ucisk w gardle. Ogarnęła ją panika. – Co to za dziewczyna? Jak się nazywa?

Crystal wzruszyła ramionami.

– Nie wiadomo.

Miranda postanowiła za wszelką się tego dowiedzieć.

– Moim zdaniem to czcze wymysły.

– Może. – Crystal skrzywiła się. – Któż to wie?

– Ktoś pewnie wie.

– No tak, Hunt.