Выбрать главу

– Oraz ta dziewczyna. Jeśli istnieje. Kto ci opowiedział tę historię?

– Mama. Usłyszała ją od pewnej kobiety, z którą gra w karty. A ta pani twierdzi, że mąż jej to opowiedział, bo poprzedniego wieczoru była o tym mowa w barze Westwind.

– Ale… – Ale przecież jeszcze kilka dni temu spędziła noc z Hunterem. Skąd ktokolwiek mógł się o tym dowiedzieć? Miranda postanowiła za wszelką cenę dojść prawdy. Łyknęła resztę coli. – Dzięki. Wiesz, jak mi przykro z powodu Jacka.

Crystal opuściła wzrok i spojrzała w dal, jakby zobaczyła coś dla innych niedostrzegalnego.

– Wtedy… on tak sam z siebie nie stoczył się w dół – oświadczyła beznamiętnie. – Milion razy chodził tą ścieżką. – Odsunęła frytki i w zamyśleniu gryzła dolną wargę. – Ani nie spadł dlatego, że był pijany.

Miranda słyszała, że kiedy Jack został zwolniony z tartaku Taggertów, spił się mocnym alkoholem, wszedł na szczyt i kiedy szedł starym indiańskim szlakiem, spadł z urwiska i zabił się.

– Ktoś go zepchnął – oświadczyła Indianka pewnym głosem. Miranda poczuła skurcz w żołądku.

– Zepchnął? – Znów o mało nie zwymiotowała. – Czyli ktoś go zamordował?

Crystal otarła łzę z kącika ust.

– Ani ja, ani moja matka nie mamy co do tego wątpliwości. Tylko że na razie nie potrafimy tego udowodnić. Ale to tylko kwestia czasu.

– To powodzenia. – Miranda nagle się poczuła dziwnie nieswojo. – Wiesz, brakuje nam Ruby.

– Naprawdę? – Crystal parsknęła śmiechem i przeszyła Mirandę ostrym spojrzeniem. – A może raczej brakuje wam niewolnika w postaci żony Indianina?

– Ruby jest dla nas członkiem rodziny – powiedziała Miranda, wstając.

– To dlaczego twój tata nie wyłoży trochę śmierdzącego szmalu na najlepszego prywatnego detektywa, żeby się dowiedzieć, co tak naprawdę było przyczyną śmierci Jacka?

– Myślałam, że policja ustaliła, że to był…

– Mm-hm. Wypadek. I myśleli, że nam oszczędzą wstydu, jeśli przemilczą domniemane samobójstwo. Samobójstwo! Coś takiego! Nie było drugiego człowieka na świecie, który by tak kochał życie jak Jack.

– Przykro mi…

– To zrób coś. Przecież chyba planujesz zostać pieprzonym prawnikiem czy kimś w tym rodzaju?

– Kiedyś.

Wargi Crystal zadrżały. Dziewczyna zasłoniła twarz dłońmi.

– Niech to wszystko diabli wezmą!

Była zbyt dumna, żeby płakać na oczach innych ludzi, więc wstała od stolika i wybiegła na zewnątrz. Miranda poczuła się tak, jak gdyby ktoś jej plunął w twarz. Wyszła za Crystal i schylając się przed silnym wiatrem, szła w stronę samochodu. Crystal nie myliła się co do jednej rzeczy: Miranda zamierza zostać prawnikiem, najlepszym, jakiego widziało to miasteczko, i musi być na tyle sprytna, żeby przechytrzać adwokatów przeciwnej strony. Zatem wykrycie prawdziwej przyczyny śmierci Jacka i wyjaśnienie, co stało się z Hunterem, nie powinno jej sprawić większych trudności.

Pod warunkiem że podźwignie się z załamania nerwowego. Opowieść Crystal na temat Hunta i ostrzeżenie Dana mocno podkopały jej wiarę w miłość i zaufanie do ukochanego.

Przestań, upomniała samą siebie. Trzeba porozmawiać z Hunterem i oddzielić ziarno prawdy od plew. Trzeba go odnaleźć. Nic więcej. Czy to takie trudne?

Wzięła sobie do serca sugestię Crystal i zatrzymała się przy budce telefonicznej. Przeglądała postrzępione żółte strony z listą prywatnych detektywów. Z góry na dół przebiegała palcem po kolumnie, aż znalazła mężczyznę z Manzanity. Sięgnęła do torebki po monetę.

Tak czy inaczej znajdzie Huntera i spojrzy prawdzie w oczy. Nieważne, jak smutna będzie to prawda. Jest to winna swojemu dziecku.

Wentylatory na suficie łopotały w rytm piosenki BeeGeesów, po drugiej stronie lady brzęczały sztućce. Kasa wydzwoniła kolejne zamówienie na hamburgery z frytkami.

Paige wylizała ostatnią łyżeczkę bitej śmietany ze swoich lodów i wysunęła nogi spod stolika miejscowego koktailbaru. Widziała, jak Miranda Holland siedzi z Crystal Songbird przy stoliku za rogiem. Skryła się za drewnianą kratą, która oddzielała jedną część baru od drugiej. Dziewczyny rozmawiały o czymś smutnym i Paige oddałaby swoje dwumiesięczne kieszonkowe, żeby się dowiedzieć, co było tematem ich rozmowy, ale przycupnęła za ścianką działową i czekała, dopóki nie wyszły. Zastanawiała się, czy przypadkiem nie mówiły o Westonie. Być może. Crystal to takie żałosne stworzenie.

Jednak teraz nie chciała myśleć ani o Crystal, ani o Westonie, ani o nikim innym prócz siebie. Bransoletka-amulet zwisała z jej nadgarstka. Podobało jej się, jak pobrzękiwała przy każdym ruchu i przypominała, że Kendall nadal ją lubi. To dawało poczucie bezpieczeństwa, podobnie jak pistolet w torebce. Uśmiechnęła się w duchu. Ale by tu wszyscy trzęśli portkami, gdyby wiedzieli, że ma przy sobie broń palną!

Odkąd Kendall dała do zrozumienia, że chętnie widziałaby Claire martwą, Paige podjęła się misji zlikwidowania jej. Nie była jednak aż tak głupia, żeby po prostu zastrzelić jedną z córek Hollanda. Nie, policja by to wykryła. Poza tym Paige nie była pewna, czy w ogóle potrafi kogokolwiek zastrzelić. Jest wielka różnica pomiędzy życzeniem komuś śmierci i zabiciem tego kogoś. Szczerze mówiąc, Paige zaliczała się do osób raczej wrażliwych. To, że miała przy sobie broń, nie znaczyło, że naprawdę potrafiłaby pociągnąć za spust. Ale może udałoby się jej troszeczkę nastraszyć Claire, sprawić, żeby zeszła z drogi. Albo – jeszcze lepiej – może zdołałaby przestraszyć Harleya… To nie powinno być aż takie trudne.

Zostawiła część reszty na ladzie i wymknęła się z chłodnego wnętrza na ulicę. Promienie słońca złociły chodnik, a w powietrzu czuło się rześki zapach soli i wodorostów, który przebijał się przez obłok spalin ciągnący od strony szosy przecinającej miasto. Nie wiedziała, co ją skłoniło do wzięcia ze sobą pistoletu, ale wolała go nie zostawiać w domu, gdzie ktoś mógłby go znaleźć. Była pewna, że któregoś dnia matka może potrzebować broni, a wtedy Paige musiałaby skłamać lub przyznać się, że ją wzięła. Kurczyła się w sobie na myśl, że musiałaby wyjaśnić, dlaczego pożyczyła sobie ten przedmiot. Mikki Taggert miała żelazne zasady, jeśli chodzi o własne rzeczy. Raz złapała córkę na przebieraniu się w jej starą halkę i buty na wysokich obcasach. Paige dostała tęgie lanie. Matka uderzyła ją w twarz i zabroniła dotykać swoich rzeczy. Potem rozebrała ją do naga i zostawiła na strychu. Paige musiała się okryć jakimś starym, śmierdzącym stęchlizną prześcieradłem, które tam znalazła, i z płaczem wróciła do swego pokoju. Nikt później nie wspominał tego incydentu, ale Paige jeszcze przez wiele godzin czuła pręgi na policzku.

Musiała więc wymyślić jakąś historyjkę na temat pistoletu albo go zabrać ze sobą. Przeszła obok księgarni, antykwariatu i galerii sztuki. Nagle zobaczyła Claire stojącą na promenadzie oskrzydlającej plażę, którą oddzielał od miasta szeroki betonowy chodnik ze stopniowanym murem kamiennym. Co trzy bloki w murze było przejście, dzięki któremu przechodnie mieli dostęp do ścieżek wiodących przez niewielki odcinek porośniętych trawą wydm ku morzu. Właśnie przy jednym z takich przejść stała Claire Holland, ubrana w dżinsy i podkoszulek. Wyglądała na zdenerwowaną. Usiłowała nie zwracać uwagi na obdartusa na czarno-srebrnym motorze. Paige nie pamiętała jego nazwiska, ale skądś go znała. To był chyba opryszek, którego ojciec miał jakieś problemy. Wpatrywał się w Claire, jak gdyby była jedyną dziewczyną na świecie.

Paige poczuła ukłucie zazdrości i o mało sienie rozpłakała. Przemknęła obok murka, potem przez wydmy i zbliżyła się do nich w nadziei, że podsłucha jakąś rozmowę. Och, wiele by dała, żeby jakiś chłopak, jakikolwiek, popatrzył na nią kiedyś tak, jak ten motocyklista patrzył na Claire.