Выбрать главу

– Hunter potrzebował azylu.

– Niemożliwe.

Ciemna brew uniosła się nad współczującym niebieskim okiem, jak gdyby rozumiał jej ból i było mu przykro. Sączył alkohol, bawiąc się szklaneczką.

– Wiem, że ci ciężko, zwłaszcza że… – Jego wzrok przesunął się na jej brzuch.

Przykryła go torebką, jakby chciała chronić dziecko. Szaleństwem było siedzieć tu sam na sam z nim, a jednak nie mogła się ruszyć. Był jedynym człowiekiem w Chinook, który, być może, miał informacje na temat Huntera – choć nie wiadomo, czy prawdziwe – i gotów był się nimi podzielić. Zacisnęła zęby i przywarła do niewygodnego krzesła.

– Wiem, że nie zechcesz tego słuchać, ale wygląda na to, że Hunter sam wpakował się w okoliczne bagno. Mowa o czternastoletniej dziewczynie.

– Która nie ma nazwiska.

– O, ma. Nazywa się Cindy Edwards. Mieszka niedaleko Arch Cape. Jeśli wpłynie oskarżenie, będzie musiał wrócić do Stanów i odpowiedzieć za to. – Podświadomie dotknął ran na twarzy.

– Nie wierzę ci. – Ale w pamięci zanotowała nazwisko dziewczyny. Zgrzytliwy dzwonek po drugiej stronie ulicy ogłosił zmianę szychty lub przerwę na posiłek.

Weston pokręcił głową i palcami przeczesał włosy.

– Kiedy wreszcie do ciebie dotrze, że Hunter nie jest święty.

– Nic o nim nie wiesz – odparowała, ale czuła się tak, jakby właśnie wpadła w umiejętnie zastawione sidła.

– Nie? – Znów łyknął i odstawił szklankę na stół, tak że trochę whisky wylało się na blat.

– Wiesz, on już był zatrudniony w naszej firmie i wyrobił sobie niezłą opinię. Czytałem jego akta osobowe i świeżo sporządzony życiorys. Rozmawiałem z nim. Wierz mi, Mirando, wiem więcej niż ty o Hunterze Rileyu. – Weston wyszczerzył zęby w lodowatym uśmiechu. – Ta historia z Cindy zaczęła się około sześciu miesięcy temu. Wykonywał właśnie pracę społeczną jako karę za małą kłótnię o samochód, który, jak utrzymuje, pożyczył, choć właścicielka stwierdzi, że to była kradzież. W każdym razie praca społeczna oraz staż próbny należały do wyroku.

– Słyszałam o tym – przyznała. Pot zbierał się pod pachami, na karku i czole.

– Myślę, że to wszystko przydarzyło mu się dlatego, że związał się z tobą. Tak przynajmniej on tak twierdzi.

– Tobie o tym powiedział? – Zbyt grubymi nićmi to było szyte. Hunter był nieugięty, nikt nie wiedział o ich związku. Nikt. Nawet jego własny ojciec.

– Nie chciał nic mówić, ale ja przyznałem się, że wiem o was, o dziecku i…

– O Boże! – Nic podobnego! Jej umysł zaprzeczał. Miała ochotę wykrzyczeć, że to niemożliwe. – Nigdy by nie puścił pary z ust.

Weston cierpliwie westchnął, jakby łaskawie pozwalał jej wyładować gniew, ale jego wzrok wędrował od jej oczu do ust, coraz niżej, wreszcie powrócił na jej twarz, ożywiony i rozpalony.

– Masz rację. Nie zrobiłby tego. Był najwyraźniej skrępowany, ale przycisnąłem go do muru, a że zależało mu na pracy za granicą… Myją mogliśmy dać. Nawet ubezpieczył się na życie w ramach świadczeń pracowniczych, podając twoje nazwisko jako pierwszej spadkobierczyni. Oryginalne dokumenty znajdują się w siedzibie zarządu w Portland, ale chyba mamy tu kopie… – Z trudem wstał i chwiejnym krokiem wyszedł za drzwi, zostawiając Mirandę sam na sam z jej wątpliwościami. Ile prawdy było w tym, co mówił, a ile fikcji, którą sam wymyślił?

Odetchnęła z ulgą. Dobrze, że wyszedł przynajmniej na kilka minut. Tymczasem się pozbiera i obmyśli, jak mu udowodnić kłamstwo. A jednak znów ogarnęło ją przeczucie czegoś nieuniknionego. A jeśli Weston i Dan Riley mówili prawdę? Zaciskały się na niej niewidzialne łańcuchy. Była obezwładniona.

Czy to może być prawda? Każdy nerw jej podpowiadał, że z gładkich ust Westona płyną same kłamstwa, ale nie miała na to dowodu. Prywatny detektyw, którego zatrudniła kilka dni temu, niczego się nie dowiedział.

– Prósz bardz… – Westonowi język się plątał, gdy wszedł do pokoju i rzucił jej pod nos teczkę z aktami pracowniczymi.

Miranda przejrzała dokumenty. Książeczka zdrowia, podanie o ubezpieczenie na życie, stare świadectwa pracy. Wszystko podpisane przez Huntera Rileya. Załamała się. Część z tego, co Weston mówił, musiała być prawdą. Nie było innego wyjaśnienia. W głębi jej mózgu włączył się alarm, jakby tam nastąpiło właśnie zwarcie przewodów elektrycznych.

Usiłowała pokonać wszechogarniające poczucie klęski.

Weston już nie usiadł. Stanął za nią, i to tak blisko, że przeglądając dokumenty, nie mogła się skupić. Wyczuwała żar jego ciała. Parzył ją.

Pochylił się niżej. Jego gorący oddech cuchnął alkoholem.

– Bez względu na to, czy zechcesz spojrzeć prawdzie w oczy, czy nie, fakt pozostanie faktem: Hunter Riley to kawał podstępnego sukinsyna. Kradł samochody i pieprzył nieletnie dziewczyny. Czternastolatki, jak by nie było. A ile on ma lat? Dziewiętnaście?

– Dwadzieścia.

Serce jej waliło. To nie może być prawda. A jednak druki, które miała w ręku, potwierdzały czarno na białym, że Hunter ją zostawił. Ból rozsadzał jej trzewia.

– Ale podejrzewam, że musi mieć też jakieś zalety – kontynuował. Może chciał, żeby lepiej się poczuła, a może po prostu uzasadniał, dlaczego jego firma zdecydowała się go zatrudnić. – Riley jest pracowity. Dobry z niego robotnik, jeśli trzyma się z dala od kłopotów. Dobrze traktuje starego i chce zadbać o ciebie i dziecko, przynajmniej pośmiertnie.

– Nie – wyszeptała, kręcąc głową.

– Spójrz prawdzie w oczy.

– Nie zostawiłby mnie.

– Oczywiście, że by zostawił. Nie miał wyboru. – Obrócił jej krzesło, popatrzył w twarz i położył dłoń na jej ramieniu. Palce miał gorące i naprężone.

– Chciałbym się tobą zaopiekować, Mirando – oświadczył.

– Nie dotykaj mnie – powiedziała, próbując cofnąć krzesło.

– Nie mogę się opanować.

Alarm w jej mózgu stał się czytelny: Weston jest bardziej pijany, niż jej się wydawało.

– Nawet o tym nie myśl – ostrzegła, ale on już otoczył ją ramionami. – Weston, na litość boską, nie…

Bez trudu podniósł ją z krzesła.

– Zależy mi na tobie, Rando. Od zawsze.

– Pomyliłeś mnie z Tessą. Parsknął śmiechem.

– Nie sądzę.

– Ale…

– Nie powiedziała ci? Rzuciła mnie dlatego, że za każdym razem, kiedy ją pieściłem czy całowałem, myślałem o tobie.

– Nie chcę tego słuchać – oświadczyła, usiłując mu się wyrwać. Pokój zawirował jej w oczach, kiedy chwycił ją mocniej i przycisnął do siebie.

– Czy nie wiesz, jak mi z tym ciężko?

– To przestań. – Boże drogi, co tu się dzieje!

– Nie mogę, dziewczyno, i o tym dobrze wiesz. Też to czujesz. Ten żar, który nas do siebie zbliża. Nigdy nie pragnąłem Tessy. Nigdy. Ona tylko zapełniała puste miejsce.

Uderzyła go. Próbowała się wyszarpnąć, ale był silny, miał ciało wyćwiczone wieloletnim treningiem w siłowni. Im bardziej mu się opierała, tym bardziej był natarczywy.

– Puść mnie, ty draniu. Nie doty…

Ale przygniótł jej wargi ustami – gorącymi, twardymi, niecierpliwymi. O smaku whisky.

Zrobiło jej się niedobrze. Zmagała się z nim, drapiąc go i szarpiąc, choć przyciskał jej ramiona. Kopnęła go, ale uniknął ciosu, a kiedy otworzyła usta, żeby krzyknąć, wcisnął jej do ust język. Władczym ruchem go wślizgnął – szybko i głęboko. Mirandę ogarnął wstręt. Zacisnęła zęby, ale zdążył wycofać język. W mgnieniu oka ją obrócił i oparł jej pośladki o krawędź biurka.