Wyjęła kluczyki ze stacyjki, postawiła kołnierz, wyskoczyła z dżipa. Poprzez plusk wody w kałużach i rynnach usłyszała pomruk silnika o dużej mocy. Wśród drzew migotały światła. Serce jej się ścisnęło. Harley! Wytrzeźwiał i teraz ją ściga!
Nie miała siły od nowa go przekonywać.
A jednak stała nieruchomo, jak łania schwytana w smugę światła. Samochód mijał już ostatni zakręt. Claire zbierała siły, by wytrwać w postanowieniu i ostatecznie przekonać Harleya, że najlepiej będzie, jeśli ze sobą zerwą. Miała nadzieję, że znajdzie sposób, by w to uwierzył.
Na parking zajechał samochód Mirandy. Claire o mało nie krzyknęła. Zatrzymał się nie dalej niż trzy metry przed nią.
– Wsiadaj! – Krzyknęła Miranda przez otwarte okno zdesperowanym głosem. – Już!
– Co…
– Nie kłóć się, Claire. Nie ma na to czasu. Szybko. Wsiadaj do tego przeklętego samochodu! – W głosie Randy słychać było wściekłość. Claire nie śmiała protestować, otworzyła drzwiczki i zobaczyła pokaleczoną Tessę na przednim siedzeniu. Była trupio blada, miała nieprzytomne oczy, zgrzytała zębami. Miranda wyglądała nie lepiej. Jej ciemne włosy były potargane, odzież poszarpana, spojrzenie twarde. Coś w rodzaju strachu wykrzywiało kąciki jej ust. Wyglądała tak, jakby ścigało ją jakieś zło, a ona musiała uciekać, żeby uratować ze śmiertelnej opresji siebie i Tessę.
– Randa, co…
– Wsiadaj, do cholery!
Claire z bijącym sercem wsunęła się na tylne siedzenie.
– Co tu się dzieje?
– Zamknij drzwi! – zażądała Miranda, a Tessa wykonała rozkaz, jakby była robotem sterowanym przez najstarszą siostrę.
Kręcąc kierownicą, Miranda nacisnęła na pedał gazu i błyskawicznie wyjechała z podjazdu. Drzewa, niby mroczni wartownicy strzegący srebrnych wód jeziora, pędziły obok nich.
Serce Claire waliło jak młotem, dłonie zaczęły się pocić.
– Czy ktoś mógłby mnie łaskawie poinformować, co się stało?
– Widziałaś się z Harleyem dziś wieczorem? – spytała Miranda.
Samochód właśnie brał zakręt i tylne koło uderzyło w błotnistą kałużę. Przez chwilę obracało się w miejscu, zanim znów wydostało się na śliski asfalt.
– Tak.
– Na przystani?
– Tak. Tak. Co to? Sto pytań do…?
Prawie nie zwalniając, Miranda skręciła na północ, w polną drogę okalającą jezioro. Nieświadomie zbliżała się domu Kane’a. Claire ogarniała panika. Tchu jej zabrakło. Co się stało? Dlaczego Miranda i Tessa wyglądają, jakby zobaczyły spełniającą się Apokalipę? Tessa zaczęła cicho szlochać na przednim siedzeniu.
– Kiedy go widziałaś? – zapytała Miranda.
– Harleya? – Claire musiała sobie przypomnieć, o czym była mowa. – Widziałam go… no… o dziesiątej trzydzieści. Dlaczego? Na litość boską, Randa, powiedz mi wreszcie…
Minął ich samochód policyjny, pędzący w przeciwnym kierunku i błyskający czerwono-biało-niebieskimi światłami.
– Cholera! – warknęła Miranda i zjechała na żwirowe wyboiste pobocze.
– Mirando…
– Za chwilę, dobrze? Teraz musimy się wygrzebać z tego bagna.
– Z jakiego bagna? – Claire omal nie krzyknęła, a Miranda ostro nacisnęła na hamulec. Camaro ledwie wyminął słup telefoniczny. Krzewy ocierały się o prawą stronę samochodu.
– Wysiadać. – Miranda zostawiła w nim włączony silnik, ale zgasiła światła.
– Co? Dopiero co wsiadłam.
Miranda już otwierała drzwi samochodu i wdepnęła stopą w błoto. Claire, chcąc nie chcąc, poszła w jej ślady. Serce jej waliło. Światła w samochodzie na kilka sekund się zapaliły i Claire zauważyła czerwone plamy krwi na spódnicy Mirandy.
Krew? Skurcz żołądka. Krew? Ale skąd? Dlaczego? Gardło jej się ścisnęło. Nie śmiała oddychać. Była zdezorientowana. Coś jej mówiło, że jej życie oraz życie tych, których kocha, na zawsze się zmieniło. Na gorsze. Zerknęła na Tessę. Dziewczyna siedziała skulona przy drzwiach, rękami obejmując kolana. Łzy spływały jej po policzkach razem z tuszem do rzęs. Claire uświadomiła sobie, że zostały schwytane w jakąś diabelską sieć.
– Nie mamy zbyt wiele czasu, więc słuchaj bez gadania – oświadczyła Miranda. Chwyciła Claire za ramię, tak mocno wbijając napięte palce w ciało, że dziewczyna o mało nie krzyknęła. Starsza siostra miała groźną minę, zaciśnięte zęby, spojrzenie szalone. Deszcz wciąż zacinał i jej włosy ociekały wodą. Claire również czuła mokrą strugę na karku. – Harley nie żyje.
– Co… – Głos uwiązł Claire w gardle i kolana się pod nią ugięły, ale Miranda zdążyła ją podtrzymać. Oparła Claire o zderzak i nie pozwoliła jej się osunąć. – Co? Nie!
– Zginął dziś wieczorem na przystani.
– Randa…
– To prawda, Claire.
– Ale…
– Nie żyje!
– Nie… – Znów nogi odmówiły Claire posłuszeństwa i tym razem osunęła się na ziemię, choć Miranda ją wciąż podtrzymywała.
– Nie znam… szczegółów, ale… – głos jej się łamał -…znaleziono go w zatoce mniej więcej godzinę temu, woda go unosiła.
– Nie! Boże, nie! – Claire trzęsła się, wszystko w niej drżało. Usiłowała sobie wytłumaczyć, że to tylko sen, przerażający koszmar. Wkrótce się obudzi i wszystko będzie w porządku.
– To prawda.
– Ale dopiero co go widziałam… – Zaprzeczenie było jej jedyną deską ratunku. Trzymała się go jak tonący brzytwy. Miranda kłamie. Na pewno. Ale dlaczego? Może ktoś ją po prostu wprowadził w błąd. Tak. To pomyłka, przerażająca, obrzydliwa pomyłka. – Po prostu… Po prostu to wymyśliłaś.
– Och, Claire, po co?
– Nie wiem, ale to nieprawda! To nie może być prawda. Ktoś ci głupot naopowiadał. I to wszystko.
Miranda wydała jęk bólu.
– Tak mi przykro. Wiem, jak go kochałaś.
Kamyki słów wpadły do jej mózgu i odbijały się jak żabki puszczane na wodzie. Kręciła głową.
– Mylisz się, Rando. Harleyowi nic nie jest. Po prostu się upił.
– On nie żyje, Claire. Nie żyje. Zginął kilka godzin temu. Utopił się w zatoce.
– Nie…
Miranda potrząsnęła siostrą tak silnie, że zadzwoniły jej zęby.
– Do cholery, słuchasz mnie czy nie?!
Poraziło ją. Poczuła nad sobą fale oceanu, ciągnące ją w głąb. Powietrza! Nieprzytomnie kręciła głową. Wreszcie Randa chwyciła ją obiema rękami za twarz i zmusiła do spojrzenia w jej cierpiące oczy. Maryjo, święty Józefie, Jezu, to prawda!
Przeraźliwe zawodzenie Claire zagłuszyło wycie wiatru. Zacisnęła pięść i zaczęła nią bić w błoto, ochlapując ubranie i twarz.
– Ale przecież byłam z nim nie dalej niż trzy godziny temu!
– Wiem, strażnik cię widział.
– Harley, och, proszę, nie… – Żal i poczucie winy ścisnęły jej serce. Czemu się z nim spotkała? Czemu weszła z nim na łódkę? Gdyby go nie zostawiła, mógłby jeszcze żyć. To z jej winy zginął. To jej wina!
– Nie wiedzą, czy to był wypadek, morderstwo czy samobójstwo – mówiła Randa. Jej głos wydawał się odległy, choć była tak blisko, że Claire czuła jej ciepły oddech. – Problem w tym, że wszystkie będziemy przesłuchiwane, zwłaszcza ty, bo byłaś z nim związana i należysz do osób, które widziały go w ostatnich chwilach życia.
– To moja wina – Claire wciąż waliła pięściami w błoto.
– Nie, nawet tak nie mów. – Randa, oparta plecami o tylne koło, trzymała ją w ramionach, kołysała w błocie i głaskała po policzku jak małą dziewczynkę, która uderzyła się w głową o krawędź stołu.
– Zerwałam z nim i…
– Co zrobiłaś?
– Zerwałam zaręczyny. O Boże, to moja wina!