Выбрать главу

Łzy ulgi parzyły ją w oczy. Koń zwolnił.

Nad dogasającym ogniskiem wiła się smużka dymu. Pomiędzy dwoma drzewami rozwieszona była brezentowa płachta osłaniająca motocykl i posłanie.

– Szukasz mnie? – Cienkie wargi prawie się nie poruszały, a zamglone oczy kolorem przypominały starą whisky, którą pamiętała. Serce w niej zamarło.

– Tak.

– Tak też pomyślałem. Dlatego tu jestem. – Wrzucił papierosa do ogniska i ruszył w jej stronę. Zeszła z konia, podbiegła przez wyboje i rzuciła mu się w ramiona. Łzy spływały jej po policzkach. Chciała po prostu trwać tak w jego objęciach aż do końca świata, nic więcej.

Otoczył ją ramionami, tuląc w ciepłym niebie, bez słów przyrzekając, że wszystko będzie dobrze.

– Słyszałem o Taggercie.

Wydała krótki krzyk bólu i świat znów się zachwiał w posadach.

– O Kane, to moja wina. Zamarł.

– Twoja?

– Zerwałam zaręczyny. Zwróciłam mu pierścionek – szlochała, a słowa płynęły z jej ust jak woda, gdy przerwie tamy. – Na przystani. Pił na żaglówce, a… ja go zostawiłam.

– Sza. – Pocałował ją w czubek głowy i otoczyła ją pokrzepiającą mgiełka zapachów dymu, skóry i piżma. – To nie twoja wina.

– Ale byłam zdenerwowana i… i… poprosiłam strażnika nocnej zmiany, żeby miał na niego oko… ale…

– Ale nic. – Wziął ją za rękę, zaprowadził do namiotu i posadził pod wilgotnym brezentem na suchej ziemi. Nadal ją otaczał ramionami, podtrzymywał. – Wszystko będzie dobrze.

– Jakim cudem? On nie żyje, Kane. Nie żyje! – Z jej gardła dobył się gwałtowny szloch. Omdlałymi pięściami młóciła jego klatkę piersiową.

– A ty żyjesz. Skończ z tym samobiczowaniem, księżniczko.

– Nie nazywaj mnie…

– Już dobrze. Nie poddawaj się. Jestem tu, Claire. Wiedziałaś, że będę tu na ciebie czekał, prawda?

Oczywiście, że tak. Dlatego tu przyjechała. Poczucie winy smagało jej nagą duszę.

– Po prostu… za mało go kochałam. – Głośno pociągała nosem. Odchyliła głowę, żeby spojrzeć Kane’owi w oczy. – Przez ciebie.

– To nie twoja wina. – Spojrzał na jej usta. Wiedziała, że jej usta są opuchnięte, oczy mokre i czerwone, a policzki w czerwone plamy. – Nie zrobiłaś nic złego, Claire. Absolutnie nic. – Wpatrywał się w nią, znowu mocno przytulił i przywarł wargami do jej warg. Nie był już tak delikatny, całował ją namiętnie i płomiennie. Twarde, niecierpliwe usta domagały się wciąż więcej i więcej. Ściskał ją tak mocno, że ledwie mogła oddychać i myśleć. Ból z wolna ustępował miejsca pożądaniu, które w niej pulsowało. Jego język wcisnął się pomiędzy wargi. Odrzuciła na bok skrupuły i ciałem i duszą otwarła się dla niego świadoma, że niedługo wyjedzie.

Coś jej w głębi mózgu mówiło, że popełnia błąd, całując się z nim, że jest zbyt rozbita emocjonalnie, żeby podejmować właściwe decyzje, ale jego ciepło dodawało jej otuchy. Stwardniałe od pracy ręce pieściły ją, coraz bardziej rozbudzając.

Włożył dłoń pod bluzę i gładził jej plecy, w jej krwi buszowało pożądanie silniejsze niż smutek i wyrzuty sumienia, które skryły się tuż pod powierzchnią świadomości.

Jęknął, gdy odkrył, że nie ma na sobie biustonosza, a jego palce przesunęły się na jej piersi i pieściły je na przemian. Leżeli razem na śpiworze, ich nogi się przeplatały, a przez dżins i miękką bawełnę twarda wypukłość jego rozporka uciskała jej łono.

Zdjął z niej bluzę i wpatrywał się w jej piersi. Podniósł wzrok. Jego oczy płonęły pożądaniem, skroń pulsowała.

– Jesteś piękniejsza niż… niż… – Stulił jej piersi i kciukami potarł brodawki. Płomienna, dzika namiętność wzburzyła jej krew. Jęknęła, kiedy ją pocałował w usta. Przesunął się niżej, językiem zataczając kółka w zagłębieniu szyi, na napiętej skórze mostka. W końcu odnalazł jedną z piersi i delikatnie zaczął ją przygryzać.

– Kane – krzyknęła, wyginając się w łuk. Jego twarde, wygłodniałe palce chwyciły jej pośladki. – Kane…

Drzewa zaczęły wirować nad jej głową. Wilgotny żar falował w najbardziej intymnym miejscu jej kobiecości. Jego twarz była szorstka, język mokry, dłonie stanowcze. Rozchylił jej uda. Naprężony rozporek wpijał się w jej ciało. Wzbierało w niej pożądanie, pragnęła go aż do bólu.

Tak nie można! Przecież go nie kochasz. Nawet go nie znasz. Pomyśl, Claire, on cię wykorzystuje! – krzyczał głos rozsądku dobiegający z odległych zakątków mózgu. Ale go nie słuchała. Porywał ją rwący prąd namiętności. Podniosła ręce i zdjęła z niego kurtkę, a potem zaczęła zdejmować podkoszulek.

Ściągnął przez głowę znoszoną bawełnę. Jaskrawe promienie słońca rozjaśniły już wschodni grzbiet gór. Patrzyła, jak mocne mięśnie klatki piersiowej wyginają się pod jej dotykiem.

– Igrasz z ogniem, kochanie – ostrzegł, ale ona dalej patrzyła zafascynowana, jak drżał, gdy jej palec pieścił jego płaską brodawkę. – Claire… nie przestawaj… Nie mogę… – mówił ochryple. – Wiesz, czym dla mnie jesteś?

– Czym?

– Wszystkim – wyznał, a wprawne ręce zsunęły jej spodnie z bioder.

– Claire… – Całował jej brzuch, ciepłym, wilgotnym oddechem pieszcząc pępek. – Claire, powiedz mi… jeśli tego nie chcesz.

– Pragnę cię.

– Będziesz tego później żałować.

– Nie… – Chce ją odrzucić? – Potrzebuję cię. Wydał z siebie jęk.

– Jesteś pewna?

– Tak… O Boże, tak.

Zachłanne palce wślizgnęły się do majtek, odsunęły miękką bawełnę i delikatnie dotknęły niedostępnej kobiecej strefy, teraz zroszonej pożądaniem.

Powtarzała szeptem jego imię, gdy zsuwał z niej bieliznę, całując uda, liżąc kolana, rozchylając jej nogi tak wolno, że prawie umierała z pragnienia.

Oddechem muskał jej loczki pod brzuchem. Pragnienie rozsadzało ją na strzępy. Oddała się we władanie pierwotnemu instynktowi, nad którym już nie panowała. Krew się w niej gotowała, pot ją oblewał.

– Proszę – krzyknęła. Otwierał ją jak najcenniejszy prezent i całował tak głęboko, że łzy stanęły jej w oczach.

– Zawsze cię pragnąłem – wyznał, a jego słowa zagłuszał szum fal uderzających o skały na dole i bicie jej serca.

Zdjął dżinsy. Wiła się pod jego pieszczotami, niecierpliwie uniosła biodra.

– Kane… Och! Oo… Oooo…

Położył jej kolana na swoich barkach i dotknął jej głębi. Świat się zatrząsł w posadach, drzewa ponad ich głowami zachwiały się, a jej dusza wystrzeliła pod niebiosa.

– Taka dziewczyna! – wyszeptał. Twarz miał napiętą, już nie panował nad sobą. – Poddaj się cała. – Posłuchała go. Dała się ponieść rwącej rzece pragnień. Zwijała się i pojękiwała, gdy rękami i językiem dawał jej przyjemność. Kiedy wreszcie zabrakło jej tchu, a nagie ciało ociekało potem, podciągnął się wyżej.

– Cze… czego chcesz? – spytała zdyszana.

– Tylko ciebie, Claire. Tylko ciebie w życiu pragnąłem. – Silnym pchnięciem wbił się głęboko w jej ciało i chociaż była pewna, że szczyt ma już za sobą, serce biło jej coraz szybciej, a piersi nabrzmiały. Łatwo wpadła w rytm jego ruchów i falowała wraz z nim, wpijając paznokcie w jego ramiona i oplatając go udami.

– Claire, Claire, Claire… – krzyczał, wpatrując się w nią. Zastygł w bezruchu.

Jej ciało zakleszczyło się na nim i była pewna, że niebo zderzyło się z ziemią, kiedy splotły się ich ciała. Trysnęła lawa.

– Kochaj mnie – wyszeptał, opadając na nią i ciężarem ciała przygniatając jej piersi. – Dziś mnie kochaj.