Выбрать главу

– Sukinsyn – mruknął Kane, wlewając w gardło kolejny łyk whisky. Claire zasługiwała na coś lepszego. Jak każda kobieta. Miał nadzieję, że nigdy osobiście nie pozna Paula St. Johna.

Zerknął na zegarek i skrzywił się. Wiele by dał, żeby uniknąć kolejnego spotkania. Ale musiał mu stawić czoło, jeśli kiedykolwiek chce dokończyć książkę.

Poranny deszcz przestał padać i na niebie pojawiły się wysokie chmury, przez które przedzierały się promienie słońca. Nad lasem unosiła się ciepła mgiełka. Kałuże powoli schły. Wsiadając do dżipa, Kane odczuł starą ranę z wojny. Weston Taggert był ostatnią osobą, z którą miał ochotę się spotkać, ale musiał wiedzieć, co starszy brat Harleya ma do powiedzenia na temat wydarzeń sprzed szesnastu lat.

W Chinook zaparkował naprzeciwko najnowszego budynku w miasteczku – dwupiętrowego biurowca z widokiem na zatokę. Była to siedziba nowego zarządu firmy Taggertów. Kane minął recepcję, wsiadł do windy i wjechał na pierwsze piętro, gdzie za podwójnymi dębowymi drzwiami stało biurko.

– Kane Moran – przedstawił się drobnej kobiecie z krótkimi rudymi włosami i malutkimi ustami. Na uszach miała słuchawki. Spojrzała na niego spod długich rzęs. – Mam umówione spotkanie z panem Taggertem.

Szybko przejrzała kalendarz spotkań i znalazła jego nazwisko. Nacisnęła przycisk w aparacie telefonicznym, żeby go zaanonsować. Po kilku sekundach znalazł się w przestronnym narożnym gabinecie z oknami od podłogi do sufitu. Prawdziwe drzewa rosły w olbrzymich glinianych donicach, stojących na miękkiej brązowej wykładzinie. Pod ścianą był barek, w rogu naprzeciwko dwie kanapy, a przed szklaną ścianą stało masywne biurko z drzewa różanego, przy którym czekał na niego Weston w garniturze za ponad tysiąc dolarów.

Siedział wygodnie w fotelu i przymrużonymi oczami przyglądał mu się w zamyśleniu. Prawie w ogóle się nie postarzał, pomijając kilka zmarszczek przy oczach. Wciąż miał kanciastą twarz, smukłe ciało i bujną czarną czuprynę bez śladu siwizny. To on zaprosił Kane’a na spotkanie, a nie odwrotnie.

– Moran. – Wstał i zza biurka podał Kane’owi rękę. – Usiądź. – Wskazał fotele przed biurkiem. – Mogę ci coś zaproponować? Kawa? A może coś mocniejszego?

– Nie fatyguj się. – Kane siadł w ciemnobordowym fotelu i czekał. W końcu to była inicjatywa Westona.

Prezes Taggert Industries od razu przeszedł do rzeczy.

– Słyszałem, że piszesz książkę o śmierci mojego brata.

– To prawda.

– Dlaczego?

Kane poprawił się w fotelu i uśmiechnął pod nosem. Zatem Weston już nie może się doczekać, żeby się dowiedzieć, co się święci. Dobrze. Jakich tajemnic strzeże starszy brat Harleya?

– Zbyt wiele pytań bez odpowiedzi.

– Minęło już szesnaście lat.

Kane znów bezwiednie uśmiechnął się kącikiem ust.

– Wcześniej byłem za bardzo zajęty. Dopiero co do tego wróciłem.

– Zdaje się, że masz w tym jakiś cel? – Weston chciał być górą w tej rozmowie. Kane nie znosił tego, ale włączył się do gry.

– Sądzę, że Dutch Holland wie więcej na temat śmierci twojego brata, niż twierdzi. Podejrzewam, że albo on, albo twój ojciec przekupił miejscowe władze, żeby uciszyć całą sprawę.

– Dlaczego mieliby to zrobić?

– Interesujące pytanie. Dlaczego ty nie spróbujesz na nie odpowiedzieć?

– Nie wiem.

– Pomyśl, Weston.

– Chcesz powiedzieć, że ktoś tu ma coś do ukrycia? – W głosie Westona zabrzmiało niedowierzanie. Kane nie kupił tej sztuczki.

– To tylko hipoteza, ale warta sprawdzenia.

– Po co rozgrzebywać starą kupę gnoju, skoro już przestała cuchnąć? Odleżała swoje i wszyscy to jakoś przeboleli. – Weston uśmiechnął się szeroko, jakby chciał po koleżeńsku poklepać Kane’a po ramieniu, ale od wewnątrz był chłodny jak mroczne głębie oceanu.

– Ja nie przebolałem. Poza tym sądzę, że skoro Dutch Holland zdecydował się startować w wyborach na gubernatora, wszystkie te brudy powinny wyjść na światło dzienne.

– Co z tobą, Moran? Przecież nigdy specjalnie nie przepadałeś za moim bratem.

– To sprawa osobista – odparł Kane, szczerząc zęby w odpowiedzi na sztuczny uśmiech Westona. – Pomiędzy mną i Dutchem. – Rozparł się w fotelu. – Zresztą, nie tyle interesuje mnie sama śmierć Harleya, co okoliczności towarzyszące, które do niej doprowadziły – wyznał, gotów podzielić się odrobiną informacji w zamian za tę samą przysługę.

– Jak na przykład?

– Co się naprawdę przydarzyło Jackowi Songbirdowi.

Weston drgnął i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki po papierosy.

– Jack się spił i spadł ze skały. – Błysnęła złota zapalniczka, mocno się zaciągnął i wypuścił pod sufit smugę dymu.

– Może. Niektórzy myślą, że skoczył, a inni podejrzewają, że ktoś go zamordował.

– Niech zgadnę. To Crystal Songbird, jej rodzina oraz kilku starszych członków plemienia rozpowszechniają teorię morderstwa. Cholera, przez tyle lat nad tym skamlą. A prawda jest taka, że Jack Songbird był jeszcze jednym indiańskim świrem, który wpompował w siebie zbyt wiele wody ognistej i za to zapłacił.

Kane mimowolnie się zjeżył. Mało brakowało, a zacisnąłby pięści i zmiażdżyłby doskonałą twarz Westona. Ale po co Taggert ma wiedzieć, co on naprawdę o tym myśli?

Weston wpatrywał się w koniuszek papierosa.

– Wiesz, Moran, że jeśli napiszesz cokolwiek, co napiętnuje moją rodzinę, to cię pozwę do sądu i nie tak szybko wyjdziesz z kicia.

– Myślałem, że chcesz, żeby prawda wyszła na jaw. Pomijając wszystko inne, miałbyś wreszcie szansę odegrać się na Dutchu Hollandzie.

– Prawda mnie nie interesuje. Jak już powiedziałem, to zamierzchła historia. A co do Dutcha, dostanie za swoje. W taki czy w inny sposób. Nie musisz mu w tym pomagać.

– Panie Taggert – odezwała się nagle recepcjonistka – na pierwszej linii czeka pana żona. Powiedziałam, że pan jest zajęty, ale…

Weston był najwyraźniej poirytowany. Ściągnął brwi i nacisnął guzik interkomu.

– Odbiorę telefon. – Spojrzał na Kane’a. – Muszę cię przeprosić. Kane nie potrzebował przeproszenia, żeby wyjść. Miał już to, o co mu chodziło, czyli mały wgląd w rodzinę Taggertów, a ściślej biorąc w Westona. Można by pomyśleć, że cały klan będzie skakać z radości na wiadomość, że ktoś pisze na temat ich odwiecznego wroga, ale nie, Weston miał awersję do tego projektu. Jak gdyby był winny. Winny czego?

Gdy pogrążony w rozmyślaniach Kane przechodził przez ulicę, poczuł dreszczyk triumfu. Już coś miał. Coś istotnego. Z pewnością niedługo wydarzy się coś ważnego.

Wskoczył do dżipa. Był coraz radośniejszy. O tak, stary Wes trzęsie portkami. Ale dlaczego się boi? Tego popołudnia Kane miał przeprowadzić jeszcze kilka wywiadów. Chciał porozmawiać z reporterami, którzy opisywali śmierć Harleya Taggerta i Jacka Songbirda. Oczywiście, czytał ich relacje i większość z nich pamiętał, ale miał nadzieję, że te rozmowy naprowadzą go na jeszcze inne tropy. Chciał też pomówić z pierwszymi ludźmi, którzy widzieli Mirandę Holland z siostrami tuż po wypadku – z tymi dobrymi samarytanami, zapewne pamiętającymi pierwsze reakcje dziewcząt. Może oni rzucą jakieś nowe światło na tę sprawę i pozwolą zobaczyć ją z innej perspektywy. Dopiero potem spotka się z Claire.

– Chciałabym, żebyś zdobył jak najwięcej informacji o facecie nazwiskiem Denver Styles. – Miranda siedziała naprzeciwko Franka Pertilla przy porysowanym stoliku ze sztucznego marmuru u Francone’a, w jedynej włoskiej restauracji w miasteczku, która zdaniem Pertilla zasługiwała na to, by zjeść w niej kawałek pizzy.

– Zatruwa ci życie? – Frank włożył do ust listek gumy do żucia, choć właśnie zamówił kufel piwa. – To ten facet, co się kręci koło ciebie?