– Już się wpakowałem. – Samo spojrzenie na nią rozgrzało mu krew.
– Więc dlaczego tu jesteś? – Wbiła świdrujący wzrok w jego oczy.
– Nie mogłem zasnąć i zobaczyłem światła.
Przechyliła głowę i patrząc na deski, przesunęła po nich palcami.
– Więc nie jesteś tu po to, żeby odgrzebać trochę brudów mojego ojca i opisać je w książce?
– Po prostu szukam prawdy.
– Czyżby? – pokręciła głową i westchnęła. – Nieprawda, Kane. Nosisz się z czymś w rodzaju wendety.
Chciał zaprzeczać, ale ugryzł się w język. Miał już dość kłamstw.
– O co chodzi? Dlaczego nas tak nienawidzisz? – spytała.
– Nie nienawidzę was.
– Nie? – Odwracając się tyłem do jeziora, wyjęła nogi na pomost, opryskując deski pomostu i ramiona Kane’a. Nieopatrznie musnęła ręką jego ramię.
– Dlaczego nas nie zostawisz w spokoju?
– Mam swoje powody.
– Sam mówiłeś, że nie chodzi ci o pieniądze. Więc o co? – spytała, zęby jej błysnęły, w oczach był żar.
– Trzeba coś z tym zrobić.
– Podstawić nogę mojemu ojcu, żeby nie mógł kandydować na gubernatora? – spytała, marszcząc brwi. – Chyba nie tylko o to chodzi. Dlaczego miałoby ci na tym aż tak zależeć?
– Wracamy do przeszłości, ja i twój tata.
– Do wypadku twojego ojca? – spytała. Nie odpowiedział natychmiast, więc obejrzała się za siebie i spojrzała na jezioro. – Nie bronię Dutcha. Nigdy… nigdy nie był doskonały, a to, co zrobił twojemu tacie, było niewybaczalne.
– Nie znasz nawet połowy z tego, co mu zrobił.
– Nie znam? – Przeszyła go szeroko otwartymi rozpalonymi oczami. Teraz jej kości policzkowe wydawały się jeszcze bardziej wydatne, a na ustach wciąż lśniły kropelki wody. Wszystko to stawiało pod znakiem zapytania uroczystą przysięgę, którą sobie złożył: że jej nigdy więcej nie dotknie i już nie przekroczy tej bolesnej granicy. Kiedy tak na nią patrzył, stopniowo kruszała ściana, którą zbudował pomiędzy sobą i nią. Obrazy, które niegdyś go nękały po nocach, przedstawiające ją nagą w jego ramionach, stawały się coraz bardziej realne, osiągalne. Czuł zapach jej skóry, powiew perfum. Jego lędźwie zmieniły się we wrzący kocioł.
– Wiem, że wiele lat temu twój ojciec zapłacił byłemu więźniowi, żeby go tu przyciągnął. Ten człowiek pomógł mu włamać się do domu, a potem obaj piłami łańcuchowymi okroili słupki z dzieł sztuki.
Kane zastygł w bezruchu, oszołomiony.
– Co takiego?
– Tak jest, Moran. Twój stary wszedł do tego domu i zrobił z niego szopę. Dutch nie pozwał go do sądu tylko dlatego, że bał się narazić na złą prasę. Uczyniłaby jedynie z twojego ojca ubogiego, nieszczęśliwego kaleki, ofiarę całego zajścia. Męczennika. Więc sprawę wyciszono i zapomniano… – Westchnęła i zdmuchnęła kosmyki włosów z oczu. – Ale teraz to i tak nie jest ważne – dodała. – Ojciec naprawia słupki, bo my tu jesteśmy i… Cóż, chyba rozumiem, dlaczego twój tata był wściekły, dlaczego nas nienawidził.
– Nie was, tylko Dutcha.
– Podobnie jak ty.
Mięsień na twarzy Kane’a zadrgał, ale rozluźnił się, kiedy Claire położyła rękę na jego dłoni.
– Słuchaj, nie chciałam ci skoczyć do gardła. Wiem, że twój tata nie żyje i przykro mi.
– Tam mu jest lepiej – powiedział Kane, a jej miękkie palce głaskały wnętrze jego dłoni.
Zabrała dłoń, jak gdyby uświadomiła sobie, jak to na niego działa.
– Przepraszam.
– Nie przepraszaj. Za życia był rozżalonym sukinsynem. Może teraz znalazł spokój. – Ale Kane w to nie wierzył. Dusza Hamptona Morana z pewnością doznaje podobnych męczarni na tamtym świecie, jakich doznawała na tym. Nadal szaleje z wściekłości. Jeszcze przed wypadkiem był człowiekiem pełnym gniewu i kompleksów, a kiedy został przykuty do wózka inwalidzkiego, swoim malkontenctwem i zazdrością gotów był wywiercić dziurę w ziemi. Tak bardzo się rozpił, że żona już nie mogła z nim wytrzymać, a w synu powoli gasły ostatnie iskry szacunku i miłości, jakimi darzył ten strzęp człowieka.
– Nie dam się wykorzystać – powiedziała półszeptem.
– Wykorzystać?
– Przez ciebie. Dla potrzeb twojej książki. Wiem, że węszysz wokół nas, grzebiesz w naszej przeszłości. Ale jeśli przyjechałeś tu w nadziei, że odkryję przed tobą jakieś wielkie tajemnice dotyczące tej nocy, kiedy zginął Harley, to się rozczarujesz.
– Przyjechałem tu, żeby zobaczyć się z tobą – odparł. Sam był zadziwiony własną szczerością. – Chciałem wpaść wcześniej, żeby pogadać z tobą o przeszłości, ale byłem zbyt zmęczony. A potem zobaczyłem te pochodnie i… – urwał, żeby nie powiedzieć za dużo. Zanim zdołał się opanować, podniósł rękę i objął głowę Claire, przybliżając jej twarz do swojej.
– Kane, nie – wyrzekła z trudem. – Nie mogę…
Ale było już za późno. Jego usta zamknęły się na jej wargach. Dał się ponieść wspomnieniom o tym, jak to jest być z nią, dotykać jej, splatać jej ciało z własnym ciałem. Objął ją i przytulił do siebie. Jej oddech był tak samo urywany jak jego. Na piersi czuł łopotanie jej serca.
– Claire – wyszeptał – Claire.
Jęknęła, otwierając usta, zapraszając go do środka. Językiem dotknął jej zębów i twardego podniebienia, aż w końcu natrafił na jej język i zatańczył z nim zmysłowe, wilgotne bolero, które wywołało bolesną erekcję.
Poczuł, że jej ciało drży. Rozchylił błyszczący szlafrok i zaczął rozpinać guziki koszuli nocnej.
– Kane… Ooo… – Jego palce wślizgnęły się pod miękką tkaninę i odnalazły piersi, nabrzmiałe i gorące, z napiętymi, czekającymi sutkami. – Proszę… – Jedną ręką ścisnął ją za włosy, a drugą głaskał piersi i rozchylał szlafrok. Patrzył w olśnieniu na cudowne piersi, kiedy zapięcie się jeszcze bardziej rozwarło, ujrzał napięte mięśnie smukłej talii i rozkoszne zagłębienie pępka, a niżej rudawe kędziory u zbiegu nóg.
Jęknął i osunął się niżej, żeby ucałować jej piersi. Wygięła się i już wiedział, że pragnie go tak samo jak on jej.
Objęła jego głowę i mocno przytuliła. Otworzył wygłodniałe usta i zaczął ssać. Zaczęła dyszeć, wić się pod nim. Nie broniła się, również nie mogąc się oprzeć pragnieniu. Jej usta zwarły się z jego ustami. Jedną ręką przesunął po gładkiej tkaninie szlafroka, dotknął jej brzucha i sięgnął dalej, w dół, aż palcami wyczuł łono. Cicho krzyknęła, gdy wślizgnął dłoń pomiędzy uda, by przesunąć ją wyżej, aż po miękkie niebo jej źródełka. Zadrżała, gwałtownie odchyliła głowę i dała się porwać nurtowi jego pieszczot.
– Kane – krzyknęła, gdy pogłębiał dotyk, jak gdyby zdawała sobie sprawę, że dotarli do punktu, z którego nie ma odwrotu. Zacisnęła palce na jego ramionach. – O, nie – szepnęła, uświadomiwszy sobie, gdzie jest i z kim. – Nie, nie, nie!
Zamarł w bezruchu. Jego palce wciąż tkwiły wewnątrz jej tajemnego schronu.
– O Boże! Nie, nie! – Odsunęła się od niego i wydała z siebie lęk agonii. – Kane, proszę… Nie możemy tak po prostu… Boże, jestem matką… Jestem za stara, aby…
– Sza… – Uciszył ją, tuląc ją mocno w ramionach i zamykając jej usta swoimi ustami. Jego krocze było już w pogotowiu, pulsująca męskość gwałtownie domagała się, by się z nią zespolić, ale przygasił ten ogień i uspokoił oddech. Uświadomił sobie, że Claire ma rację. Nie mogą dopełnić tego aktu. Nie teraz. Nigdy. – Przykro mi – powiedział, gdy wreszcie zdołał wydobyć z siebie głos.
– Niech ci nie będzie przykro. – Drżała w jego ramionach.
– Ale…
– Proszę. – Delikatnie pocałowała go w usta i ujęła jego głowę w swoje dłonie. – Wiem, co czujesz. Naprawdę… Ale zbyt wiele rzeczy nas dzieli, zbyt długi czas. Zbyt wiele wspomnień. Błędów. – Zatrzepotała powiekami, jak gdyby chciała opędzić się od łez i wyślizgnęła się z jego uścisku. – Po prostu… nie mogę tego zrobić… Jeszcze nie. Nawet cię nie znam.