– W miasteczku. – Usiłował ją wyminąć, ale złapała go za ramię. Skrzywił nos i wyrwał się.
– Co się stało? – Kątem oka zauważyła, że Kane spacerkiem podchodzi do tarasu, jak gdyby chciał poczekać, aż rozmówi się z synem, i uniknąć mieszania się w kłótnię. Znoszona skórzana kurtka, biały podkoszulek, obszarpane dżinsy i buty, które aż prosiły się o szczotkę, wszystko to kojarzyło się Claire z tym chłopcem, którym kiedyś był, z chuliganem, który szesnaście lat temu skradł jej serce. Co za idiotka z niej, głupia romantyczka. Teraz musi się rozprawić z synem. – Sean?
– Wplątałem się w kłopoty. Zadowolona? – Znów ruszył w kierunku drzwi, ale Claire zaszła mu drogę.
– Jakie kłopoty? – spytała z bijącym sercem. Sean ostatnio był jakiś rozdrażniony, zawsze gotowy do kłótni i wybuchów złości. – Nie, wcale nie jestem zadowolona.
– Nic poważnego. – Zerknął na Kane’a, przewrócił oczami i zaklął pod nosem. – Cholera, złapali mnie, jak kradłem w sklepie.
– Okradałeś sklep? – Zamarła. Kradł? To było gorsze niż wszystko, co wyprawiał w Kolorado, przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę to, o czym wiedziała. Obróciła się w stronę Kane’a z nadzieją, że jej to wyjaśni. – Co się stało?
Sean przestępował z nogi na nogę i żuł i tak już obgryziony prawie do żywego mięsa paznokieć kciuka.
Kane z rękami skrzyżowanymi na piersi opierał się o jeden z nieociosanych słupów podtrzymujących dach. Skinął głową w stronę Seana i powiedział:
– Myślę, że raczej powinieneś opowiedzieć matce wszystko ze szczegółami.
– Guzik mnie obchodzi, co ty o tym myślisz.
– Sean! – Claire wymierzyła palec wskazujący w pierś syna. Jeden z koni cicho zarżał. – Nie bądź grubiański. Po prostu mi wyjaśnij, w czym rzecz.
– Usiłowałem wziąć paczkę fajek.
– Papierosów? Kradłeś papierosy? – Ręce jej opadły. Zaledwie dwa tygodnie przebywają w miasteczku, a Sean już zdążył się wpakować się w kłopoty. I to duże.
– No. I butelkę Thunderbirda.
– Thunderbirda?
– Wina – objaśnił Kane, a chłopiec zabił go wzrokiem.
– O Boże, co znowu?
Sean skinął głową w stronę Kane’a.
– On mnie złapał. Kazał mi to wszystko odstawić z powrotem i przeprosić właściciela sklepu. – Twarz Seana była ciemnopurpurowa, buntownicze spojrzenie wymierzone w podłogę.
– Chinook to niewielkie miasteczko – wyjaśnił Kane. – Każdy tu każdego zna i wszystko o nim wie. Chyba nie chcesz zepsuć sobie opinii, bo będziesz musiał żyć w tym piekle. Wierz mi, wiem coś o tym.
– Co? Byłeś chuliganem czy kimś w tym rodzaju? – spytał Sean.
– Kimś w tym rodzaju. – Kane spojrzał w oczy Claire.
W mgnieniu oka przypomniała sobie łobuza, który miał ojca kalekę. Wiecznie pakował się w tarapaty. Zawsze był na bakier z prawem – palił papierosy, pił piwo i jeździł motorem w oszalałym tempie. Ale kochała go. Krótko, lecz mocno. A teraz patrzyła w te złociste oczy i czuła ten sam zastrzyk adrenaliny, który kiedyś jej aplikował, będąc w pobliżu: rytm serca przyśpieszał, a oddech stawał się coraz krótszy. Znów podświadomie zaczęła się zastanawiać, co by było, gdyby…
– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś – powiedziała do syna.
– Niczego nie wziąłem!
– Bo cię złapano.
– I co z tego?
– To, że masz szlaban na wszelkie rozrywki. Przez dwa tygodnie.
– Chyba się zapłaczę na śmierć – burknął. – To mi wisi. Tu i tak nie ma co robić.
– Przestań…
Rozwścieczony i zakłopotany gwałtownie otworzył drzwi i wszedł do środka. Miała ochotę bezwładnie opaść na schody. Czasami, jak teraz, żałowała, że nie ma męża, na którego mogłaby liczyć, człowieka, który by ją wsparł w trudnych chwilach.
– Wścieka się – zauważył Kane, zaglądając jej w oczy. Ścisnęło ją w gardle.
– Na wiele rzeczy.
– Włączając w to ojca?
Zaniemówiła. Mijały sekundy odmierzane szybkim rytmem jej serca. Dlaczego Kane nie widzi podobieństwa pomiędzy tym chłopakiem a samym sobą?
– Paul zawiódł nas wszystkich.
– To był skurwysyn.
Chciała protestować, powiedzieć mu, że nie ma prawa tak się wyrażać o kimś, kogo nie zna, ale nie mogła.
– Jest… mimo wszystko ojcem tych dzieci. Nie uważam, że koniecznie trzeba go szkalować.
– Po prostu mówię, jak go widzę. – Uśmiech Kane’a, krzywy i zagadkowy, chwycił Claire za serce. – Opowiedz mi o Seanie.
Oblizała usta. Domaga się prawdy. Powiedz mu, że jest ojcem!
– Masz z nim pełne ręce roboty – zauważył, ściągając brwi i patrząc na oszklone drzwi, za którymi zniknął rozwścieczony Sean.
– Wyrośnie z tego.
– Pod warunkiem że ostro się za niego weźmiesz.
– A co to? Poradnia rodzinna? – spytała lekko poirytowana. Zmagała się ze sprzecznymi emocjami, które aż kipiały w jej żyłach.
Powiedz mu. Powiedz mu, że jest ojcem Seana! I co? Jak zareaguje?
A co powie Sean? Jak się poczuje, gdy się dowie, że matka go tak długo oszukiwała? Z napięcia rozbolał ją żołądek. Unikała patrzenia Kane’owi w oczy. Skupiła uwagę na trzmielu, który przelatywał z jednego krzewu różanego na drugi.
– Nie życzysz sobie żadnych rad na temat dzieciaka?
– Nie. – Chwyciła za klamkę. – Sean przeżywa ciężki okres, nie tylko z powodu tego wszystkiego, czego się dowiedział o swoim ojcu, ale również ze względu na przeprowadzkę do tego miasteczka. Zostawił mnóstwo przyjaciół i… – serce jej się ścisnęło na myśl, że może pokrzyżowała synowi plany -…i ciężko mu się przystosować do nowej sytuacji.
– Ee, chyba nie jest aż tak źle – powiedział cicho i przez chwilę, gdy patrzył jej w oczy, wydawało jej się, że lada moment wyciągnie rękę i stwardniałymi palcami pogładzi japo policzku. – Tu się zaczęło życie. Twoje i moje.
– Czyżby? – zastanawiała się na głos. Odchrząknęła. Za każdym razem, kiedy znajdowała się blisko tego człowieka, traciła ostrość widzenia rzeczywistości, a atmosfera stawała się gęsta i lepka. Znów oblizała usta.
– Tak.
Przełknęła grudę, która stanęła jej w gardle, i uchyliła drzwi.
– Dzięki za ocalenie skóry Seana – powiedziała. – Jestem ci bardzo wdzię… Oo!
Nagle przyłożył dłoń do drzwi. Zatrzasnęły się z hukiem. W sekundę był przy niej, nosy ich butów prawie się dotykały, a ich piersi dzieliły zaledwie centymetry. Z tej odległości widziała wszystkie kolory, jakimi mieniły się jego tęczówki, czuła żar i wrogość promieniujące z jego ciała.
– Wpadłem tu z innego powodu.
– To… znaczy? – szepnęła, serce jej podskoczyło do gardła.
– Chciałem przeprosić za wczorajszy wieczór.
– Nie musisz przepraszać.
– Uciekłaś jak wystraszony zając.
– Nie wiedziałam, co mam myśleć… co zrobić – przyznała, choć krew znów się w niej burzyła, gardło miała ściśnięte, a oddech płytki.
– Dobrze zrobiłaś – pochwalił ją, położył drugą rękę na drzwiach, zamykając ją między ramionami. Czuła bliskość jego ciała. Nie było w nim już ani śladu chłopca, ani śladu młodzieńczej niepewności. Wykrzywił usta i westchnął, jak gdyby za chwilę miał wyjawić jakąś mroczną tajemnicę. – Nie mogę trzymać się z dala od ciebie, Claire – oświadczył. – Kiedy zabierałem się do tego opracowania, postanowiłem, że zachowam dystans, tłumaczyłem sobie, że to, co nas łączyło dawno temu, już minęło. Ale wygląda na to, że nie umiem sam siebie o tym przekonać.
Z trudem przełknęła ślinę. Patrzył, jak porusza się jej gardło.
– Jezu, jaka ty jesteś piękna. – Włożył palec w lok, który opadł jej na twarz. Jej skóra nieomal skwierczała pod wpływem jego dotyku – Cholera, aż za piękna.