Выбрать главу

– Myli się pan – upierała się. Wrzał w niej gniew, ale jego słowa ją przeraziły. – A jeśli pan już skończył, to nie widzę potrzeby przedłużania tej rozmowy.

Skrobał oparcie swego krzesła.

– Zmieni pani zdanie.

– Nie mam na co go zmieniać.

– Jeszcze zobaczymy. – Podniósł kurtkę z sąsiedniego krzesła, sięgnął wolną ręką do kieszeni i położył na stole wizytówkę motelu Tradewinds w Chinook. – Pokój 25. Jeśli pani zechce ze mną porozmawiać.

– Proszę nie warować przy drzwiach. – Nawet nie spojrzała na białą karteczkę. Im mniej o nim będzie wiedzieć, tym lepiej. Po raz pierwszy w życiu nie miała ochoty dociekać prawdy. Nie była pewna, czy potrafi jej spojrzeć w oczy.

Powiesił kurtkę na jednym ramieniu i delikatnie dotknął jej karku.

– Zastanów się nad tym, Mirando – powiedział półszeptem. Jego palce parzyły ją w skórę. – Jeszcze się pokażę.

Słyszała jego oddalające się kroki, wciąż czując na szyi ciepło jego dotyku. Chwilę później drzwi domu otworzyły się i cicho zamknęły. Już go nie było. Westchnęła. Wszystko się wali. Te wszystkie kłamstwa starannie opracowane. Przygryzła wargę i oparła czoło na stole.

– Boże, pomóż mi – wyszeptała. Wiedziała, że zbliża się koniec. Niech się wali i pali, Denver Styles nie spocznie, dopóki nie dopnie swego.

Tessa czuła na twarzy powiew chłodnego wiatru i żałowała, że nie daje jej to spokoju umysłu, wewnętrznej równowagi, jaka zwykle napełnia ludzi, kiedy wpatrują się w otwartą przestrzeń oceanu lub boso spacerują po piasku. Kiedy wolnym krokiem szła brzegiem morza, a piana łaskotała jej stopy, czuła się tylko niespokojna i zagubiona.

Nie powinna była wracać do Oregonu. Nigdy. Należało trzymać się z dala od tego miejsca. Jednak jeden z jej psychiatrów – taki łysy z rudą brodą, doktor Terry – powiedział jej, że pewnego dnia i tak będzie musiała spojrzeć w twarz swoim demonom. I tak kiedyś stanęłaby przed koniecznością powrotu do tego piekiełka, żeby skonfrontować się z tymi, którzy ją wykorzystywali i gwałcili.

Piasek właził jej między palce. Musiała uważać na ostre muszle małż i maleńkie wybrzuszenia, które oznaczały, że tuż pod powierzchnią kryje się krab. Wodorosty i połyskujące, połamane muszle, puste pancerze krabów i galaretowate meduzy zaśmiecały biały piasek plaży okalającej Stone Illahee – ośrodek wypoczynkowy, w którym Tessa tymczasowo zamieszkała. Zajmowała prywatny apartament z wanną z masażem elektrycznym, sauną, dwoma olbrzymimi łóżkami i pięknym widokiem na ocean. Mogła tam mieszkać tak długo, jak zechce. Dutch chciał, żeby jej było wygodnie.

– Dzięki, tato – powiedziała, zmieniając krok spacerowy w powolny bieg.

Wróciła do Oregonu z myślą o jednej rzeczy, a teraz rozchlapując stopami wodę na plaży nie mogła sobie odmówić rozsmakowywania się w marzeniach o słodkiej zemście na tych, którzy ją skrzywdzili. Czekała szesnaście lat i miała nadzieję, że w końcu minie jej ta chęć zapłaty, ale się myliła. Kiedy była w Kalifornii, z dala od sióstr i wspomnień tej piekielnej, bolesnej nocy, umiała sobie jakoś poradzić z myślami o zemście, ale teraz, kiedy wróciła do Oregonu, dawne zmory ożyły. Musi tylko odrobinę się pozbierać i ci, którzy zrobili jej krzywdę, zapłacą za to. Już czas najwyższy.

Claire właśnie odnawiała z Samanthą pracownię nad garażem, gdy dobiegł ją odgłos motocykla. Wystawiła głowę przez okno i serce jej się ścisnęło.

Kane Moran zbliżał się na ogromnym czarnym harleyu davidsonie. Na oczach miał lustrzane okulary lotnicze, a ubrany był w zakurzone dżinsy i postrzępioną skórzaną kurtkę. Ożyły stare wspomnienia. Wiatr we włosach, ona mocno ściska Kane’a w pasie, mieszanka zapachów skóry, piżma i tytoniu podrażnia jej nozdrza. Wspomnienia dni tęsknoty za nim i nocy, kiedy nie pragnęła niczego więcej, tylko trzymać go w ramionach.

Ostatnie popołudniowe promienie słońca złociły mu włosy. Jakże mocno go kochała i jak bardzo jej na nim zależało.

– O Boże – szepnęła.

– Co? Co takiego? – spytała Samantha, wspinając się na palce i zaglądając matce przez ramię. – Uuu! – wyrwał jej się okrzyk zachwytu.

Sean wrzucał piłki do prowizorycznego kosza, który zamontował nad trzecimi drzwiami garażu, ale na odgłos motocykla przerwał grę, wcisnął piłkę pod pachę i w niemym zachwycie patrzył, jak Kane zwalnia i zatrzymuje się nie dalej niż półtora metra przed jego nosem.

– Twój? – spytał, gdy Kane zsiadł z motoru.

– Póki co, tak.

Sean, nie wiedząc, że matka na niego patrzy, gwizdnął przeciągle z podziwu.

– O cholera!

– Sean! – krzyknęła Claire z okna.

– Ale mamo, popatrz! To harley! Harley. Wszystko kręci się wokół niego.

– Też mi coś – mruknęła pod nosem Samantha. Kane wytarł twarz zewnętrzną stroną dłoni.

– Podoba się?

– Podoba się, podoba – odparł Sean. – A co ma się nie podobać?

– Chcesz się przejechać?

– Chcesz powiedzieć, że to ja będę kierował?

– Chwileczkę! – Claire wybiegła z pokoju i pomknęła na dół po schodach. W kilka sekund była na dworze. – Sean nie ma prawa jazdy ani nawet pozwolenia na prowadzenie pojazdów w stanie Oregon.

– Oj, mamo, daj spokój. – Sean dryblował, ale ani na chwilę nie spuszczał oka z lśniącej maszyny.

– Nie ma mowy? Czy nie trzeba mieć prawa jazdy, żeby prowadzić taki pojazd?

– Legalnie tak – zgodził się Kane, kołysząc motorem pomiędzy nogami.

– Interesuje mnie tylko to, co jest legalne.

– Ale mamo…

– Sean, proszę. – Posłała Kane’owi spojrzenie, które mogłoby przeniknąć stal. Znów dostrzegła uderzające podobieństwo pomiędzy ojcem i synem. Jak oni mogą tego nie widzieć?

– Coś ci powiem: wskakuj z tyłu. Przewiozę cię – odezwał się Kane do chłopaka, o którym nie wiedział, że to jego syn. Sięgnął za plecy, rzucił kask Seanowi, który wkładając go, upuścił piłkę siatkową. Zlekceważona pomarańczowa kula potoczyła się w stronę garażu.

– A ja? – spytała Samantha.

– Będziesz następna – obiecał Kane. Claire odniosła nieodparte wrażenie, że ktoś tu nią manipuluje.

Sean obszedł motor dookoła, szczegółowo go oglądając.

– Bomba!

– Wsiadaj. – Kane skinął głową na chłopaka, którego nie trzeba było dłużej namawiać. Pomimo wcześniejszych deklaracji, że „nienawidzi tego kutasa”, usiadł za Kane’em, zapiął kask i zamiast objąć kierowcę wpół, chwycił za pas okalający siedzenie.

Kane zapalił silnik i motocykl pomknął w dal.

– Uważajcie! – krzyknęła Claire, ale tylko wiatr porwał jej słowa, bo motor był już daleko i jeszcze przed zakrętem złapał trzeci bieg, by zniknąć za drzewami.

– Myślałam, że Sean nienawidzi tego faceta – zauważyła Samantha, odrzucając włosy z ramion.

– Ja też.

– Jedno spojrzenie na motor i już zmienił zdanie. – Sam pokręciła głową. – Ci mężczyźni! – mruknęła pod nosem.

– Amen – zgodziła się matka.

Z oddali słychać było jeszcze brzęczenie motoru, który znów zmieniał biegi. Claire odczuła doniosłość chwili. Ojciec i syn byli sam na sam ze sobą. I chociaż żaden z nich nie dostrzegał olbrzymiej wagi tej samotnej przejażdżki, w oczach Claire stanęły piekące łzy. Gardło jej się ścisnęło, ale wolała raczej stłumić płacz, niż rozkleić się na oczach córki. Kiedyś będzie musiała znaleźć właściwe słowa i wyznać Kane’wi prawdę o jego ojcostwie, ale jeszcze nie była gotowa zrujnować wszystkiego. Zbyt wiele uczuć, zbyt wiele serc do stracenia. Kiedy Kane dowie się prawdy, na pewno znienawidzi ją za to, że go okłamywała, za to, że przekazała ich syna pod opiekę innemu mężczyźnie, za to, że nigdy nikomu – nawet Seanowi – nie wspomniała o prawdziwym ojcu, który wyjechał do wojska, a potem włóczył się po świecie jako prawie sławny dziennikarz, by wrócić tutaj w roli pisarza, który uparł się, zrujnować życie dziadkowi Seana. Boże, pomóż nam, modliła się w duchu, gdy znów zbliżał się odgłos motocykla. Pięści jej się same zacisnęły, gdy zza zakrętu wyłonił się motor ozłocony ostatnimi promieniami słońca i z piskiem opon zatrzymał się przy garażu.