Выбрать главу

Ale Weston ani myślał dać za wygraną, nawet gdyby się okazało, że ten typ przybył tu sprzed bram Hadesu. Każdy ma jakąś przeszłość. Świetnie. Niech się wali i pali, a on i tak się dowie, co gryzie Stylesa i jakie mroczne tajemnice ukrywa za szczelną maską. Weston nie należał do ludzi, którzy pozwalają nad sobą dominować. Nigdy.

– Co pan takiego robi dla Dutcha?

Styles przechylił szklaneczkę ze szkocką i rozejrzał się po lśniącej drewnianej kajucie, jakby oceniał najdrobniejsze szczegóły.

– To chyba nie pański interes?

– Może i mój. – Weston uśmiechnął się szeroko. Tym uśmiechem zazwyczaj rozbrajał ludzi. Jednak na Stylesa najwyraźniej nie działał. – Przypuszczam, że jest pan tu po to, aby kontrolować straty.

Kokieteryjnie uniósł jedną brew.

– Ja to rozumiem w ten sposób: Dutch planuje ogłosić swoją kandydaturę na fotel gubernatora, ale chce trochę posprzątać w domu, zanim spotka się z prasą. Nie życzy sobie żadnych niespodzianek, skandali ani wyjścia na jaw mrocznych sprawek, o których nie wie. Ma już dosyć problemów z Moranem i tą jego książką. Niepotrzebne mu nic, co mogłoby storpedować lub źle wpłynąć na jego kampanię wyborczą.

Styles powstrzymał się od komentarza. Wpatrywał się w Westona bez mrugnięcia okiem, w duchu oskarżając go o liczne przestępstwa. Ten typ przyprawiał go o gęsią skórkę. Niewątpliwie jest dobry w tym, co robi, bez względu na to, co to naprawdę jest.

– Czego ode mnie chcesz, Taggert?

Tym pytaniem zaskoczył Westona, który nie spodziewał się, że gość może być aż tak bezpośredni.

– Cóż, dobrze wiesz, że moja rodzina raczej nie uwielbia Hollandów.

Styles powoli obracał alkohol w kieliszku. Jacht nieznacznie przechylał się w stronę pomostu. Z oddali dobiegał stłumiony odgłos syreny mgłowej.

– Ta wojna trwa już od lat i wierz mi lub nie, moja firma nieźle na niej wychodzi. Moim zdaniem trochę uczciwej rywalizacji nigdy nie zaszkodziło gospodarce.

– Uczciwej rywalizacji? – Styles miał na twarzy wypisaną drwinę. Weston odniósł wrażenie, że niepotrzebnie strzępi język, bo ten typ nie wierzy w ani jedno jego słowo. – Nie zalewaj.

– Cóż, powiedzmy: przeważnie uczciwej.

– Ograbiliście Hollandów z najważniejszych pracowników.

– No, widocznie nie było im tam dobrze. Chcieli więcej zarabiać.

– I prawdopodobnie macie u Dutcha kilku szpiegów. – Styles przymrużył oczy, jakby nad czymś się zadumał. – Nie czaruj. To nie jest kwestia rywalizacji, tylko wendety. A to jest broń obosieczna.

Chryste, ten facet ma więcej informacji, niż powinien. Weston zaczynał się pocić. Znacznie lepiej byłoby mieć w Stylesie sprzymierzeńca niż wroga.

– Pomyślałem, że mógłbyś ubić znacznie lepszy interes niż ten, który masz u Dutcha.

– Z tobą?

Weston w zamyśleniu pokiwał głową. Skupił wzrok na Stylesie w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję. Ale nie było żadnej.

– I co miałbym robić?

– Nic poza tym, co robiłeś dotychczas.

Styles powoli sączył alkohol ze szklanki. Nawet nie drgnął, żadnych emocji. Jak gdyby miał stalowe nerwy. Do licha, Weston nie chciałby zagrać z nim w pokera.

– Chcę tylko, żebyś dalej wykonywał swoją robotę dla Dutcha i mnie zdawał z niej relacje.

Cienkie usta Stylesa wykrzywił cień sarkastycznego, cierpkiego uśmiechu. Za burtą brzęczała boja.

– Więc w końcu wiemy, o co chodzi.

– Gra mogłaby być warta świeczki.

– I dlatego uważasz, że możesz mnie kupić?

– Każdy ma swoją cenę. – Weston już nieco się rozluźnił. Alkohol rozgrzewał mu krew, ośmielał go. Teraz stał na stabilnym gruncie. Wkraczał w strefę pieniędzy, które można zaoferować, znał ten teren bardzo dobrze, zdarł na nim niejedną parę butów. Styles nie rzucił się do drzwi. Nawet nie obrzucił go obraźliwymi epitetami za sugestię, że można go kupić. O nie. Niewzruszenie siedział, popijał przeklętą whisky i zastanawiał się. Dobrze.

– Zapłacę ci tyle, ile dostajesz od Dutcha, i w ten sposób zarobisz podwójnie, a nie musisz zdawać relacji dwóm osobom.

– To znaczy?

– Cóż, chciałbym cię prosić, żebyś niektóre informacje zachował w tajemnicy przed starym, poczciwym Benedictem.

– Nie ma mowy.

Weston gwałtownie uniósł głowę. Był pewny, że Styles połknie haczyk.

– Nie jestem zainteresowany puszczeniem w trąbę starego, poczciwego Benedicta.

– Niczego się nie dowie.

– Nie? – Uśmiech Stylesa stał się złowieszczy, a jego palce tak mocno zacisnęły się na szklance, że aż zbielały mu kostki, co było bardzo dobrze widać mimo opalonej skóry. – Dlaczego miałbym ci zaufać?

– A dlaczego nie?

– Jeśli zawrę z tobą ugodę, a ty piśniesz słówko, zostanę bez pracy.

– Nie puszczę pary z ust. To pozostanie pomiędzy tobą i mną.

– Naprawdę? – Oczy Stylesa zaiskrzyły takim błyskiem, że Weston się przeraził. Co to za facet? Wcielenie Lucyfera? – Pytam po raz drugi: dlaczego miałbym ci zaufać?

– Ponieważ nie zapłaciłbym ci takiej forsy tylko po to, żeby cię wyrolować.

– Takiej forsy? To znaczy ile?

Więc słuchał. Weston poczuł iskierkę szatańskiej radości. Denver Styles ma chrapkę na to samo, co i wszyscy. Niczym się nie różni od tłumu śmiertelników.

– Powiedziałem, że…

– Nie interesuje mnie to.

– A gdybym tak podwoił… nie, potroił stawkę? – Weston z niecierpliwością oczekiwał sfinalizowania interesów. Nieważne, za jaką sumę.

– Zapłacę ci trzykrotnie więcej, niż ci daje Dutch – bez względu na to, ile ci daje.

– Na początek? – Styles nieprzerwanie prześwietlał go szarymi oczami. – Sto pięćdziesiąt kawałków.

– Na początek pięćdziesiąt. Reszta później. Szczęka Stylesa drgnęła, jakby rozważał propozycję.

– A w zamian chciałbym wiedzieć wszystko, co odkryjesz dla Dutcha. Poza tym oczekuję informacji o tej nowej inwestycji, drugiej fazie rozbudowy Stone Illahee.

– Te informacje są powszechnie znane, po prostu przejrzyj archiwum okręgowe. Przedłuża drogę, buduje kolejny, mniejszy dom myśliwski z polem golfowym, kortami tenisowymi i wszystkimi innymi udogodnieniami.

– Gdzie?

– Około mili od głównych budynków w głębi lądu. – Weston poczuł, że włos mu się jeży na karku. Spodziewał się takich informacji, ale wciąż miał nadzieję, że to nieprawda, że Dutch znalazł bezpieczniejsze, bardziej reprezentacyjne miejsce dla swojego nowego projektu budowlanego. Do licha, podobno ma nawet genialnie opracowane plany…

– Władze już zatwierdziły lokalizację budowy. Wykopy rozpoczną się w tym tygodniu. – Styles znów wpatrywał się w Westona, jak gdyby czytał w jego myślach.

– Tak szybko? Jezu. – Weston sięgnął po paczkę papierosów i poczuł, że na jego czole zbierają się kropelki potu. Wyluzuj się. To jeszcze nie problem. Ale miał trudności z zapaleniem papierosa. Wszystkie jego perfekcyjnie opracowane plany mogły spalić na panewce przez jedno zagarnięcie łyżki koparki. Uspokój się. Nie wywołuj wilka z lasu. – To jak, umowa stoi?

Styles milczał przez chwilę z zaciśniętymi zębami i naprężonymi mięśniami, jak gdyby to on uważał, że podpisuje pakt z diabłem, a nie odwrotnie.

– Po wszystkim mógłbyś być bogaczem – agitował Weston.

– Albo trupem.

Obaj moglibyśmy nimi być, pomyślał Weston, ale nie powiedział tego głośno. Za to wyciągnął rękę do Stylesa.

Denver o mało nie parsknął szyderczym śmiechem; jednak nie stać go było na to, żeby odwrócić się na pięcie i odejść.

– Niech ci będzie, Taggert – powiedział w końcu, wstając, lecz odmówił uściśnięcia dłoni Westona. – Dobiłeś targu. Ale jeśli będzie jakiś przeciek, pożałujesz.