– Pożałuję?
– Wykopię tyle szlamu na temat twojej rodziny, że ugrzęźniesz w nim po czubek głowy. Z tego, co do tej pory odgrzebałem, wynika, że Taggertowie wcale nie są czystsi niż Hollandowie. Szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy nie jest odwrotnie. – Przymrużył oczy i zacisnął usta, jakby chciał zademonstrować swoją wyższość. – Jesteś brudny, Taggert. Obaj to wiemy, więc nie próbuj mi mydlić oczu.
– Czy to groźba? – Weston nie wierzył własnym uszom. Ten kiepski rzezimieszek usiłował go nastraszyć?
– Po prostu dobrze ci radzę. Możesz to potraktować, jak sobie chcesz. – Podszedł do drzwi.
– Oczekuję gotówki. Na początek pięćdziesięciu kawałków. Za trzy dni – rzekł, nie odwracając się.
Weston patrzył, jak odchodzi, i usiłował przekonać siebie, że ten facet to taki piesek, który dużo szczeka, a mało gryzie. Kolejny nadęty twardziel. Ale Styles naprawdę poruszał się z godnością, wzrokiem mógłby wypłoszyć jaguara i miał kilka blizn świadczących o tym, że spędził trochę czasu na ulicy. Weston wytarł o nogawki spodni dłonie, które nagle mu się spociły. Miał tylko nadzieję, że się nie pomylił i że to, co przed chwilą zrobił, nie było największym błędem, jaki w życiu popełnił.
Ten pistolet nie dawał mu spokoju. Gdy Kane po raz kolejny wczytywał się w materiały dotyczące śmierci Harleya Taggerta, nie mógł przejść do porządku dziennego nad tą bronią – niezarejestrowanym pistoletem małego kalibru. Wtedy detektywi porzucili dociekania na ten temat, mimo iż znaleziono ją w zagłębieniu zatoki, nie dalej niż sześć metrów od miejsca, w którym dryfowało ciało Harleya. Były na niej odciski, ale nie pasowały do niczyich palców.
Więc skąd się tam wzięła? Czy ktoś ją wykorzystał do innego przestępstwa i dziwnym trafem wrzucił do zatoki w tym samym czasie, kiedy wypłynęło ciało Harleya? A może po prostu wrzucił ją tam, aby skomplikować śledztwo i skierować je na fałszywy trop? Czy to była fałszywa moneta, czy ważny dowód? Czy to miało coś wspólnego z Claire? Serce mu drgnęło, kiedy o niej pomyślał. Wizje jej nagiego ciała, oświetlonego księżycową poświatą, bombardowały mu mózg. Nie panował nad sobą. Myślał tylko o niej. Chciał ją całować, pieścić jej drżące ciało i czuć bicie jej serca na swoim. Chciał być sam na sam z nią, kochać się z nią, językiem i wargami smakując każdy centymetr jej skóry.
Cholera, znów mimowolnie skupił się na niej, a przecież nie miał czasu na fantazjowanie. Nie teraz. Nie teraz, kiedy już zaczynał rozszyfrowywać tę układankę, układać ją z fragmentów zdarzeń tamtej pamiętnej nocy.
Oczywiście, że siostry kłamały. Albo były w zmowie, albo się wzajemnie ochraniały. Jednak nie wiedział, która z nich miała coś do ukrycia. Nie wyobrażał sobie Claire jako wyrachowanej morderczyni, ale może zdarzył się jakiś wypadek. Może gdy powiedziała Harleyowi, że z nim zrywa, dostał ataku szału, zaczął krzyczeć i wygrażać, że nie pozwoli jej odejść? Może walczyli ze sobą i w obronie własnej mocno go uderzyła kamieniem albo jakimś ostrym przedmiotem, w wyniku czego wypadł przez burtę?
Nie. Tak nie mogło być. Bo jeśli Harley został zabity przypadkiem, to dlaczego nie wezwano policji? Po co ta ucieczka? Po co to wymyślanie idiotycznej historyjki o zaśnięciu za kierownicą i wjeżdżanie do jeziora Arrowhead? Nie, to nie miało sensu. Ale cóż miało sens?
Wpatrując się w zdjęcie małego pistoletu, zwątpił, czy kiedykolwiek pozna prawdę. W takim razie Dutchowi Hollandowi uszłyby płazem wszystkie grzechy. Kane podszedł do werandy, gdzie jego ojciec przed śmiercią przemienił tak wiele pni w niedźwiedzie i inne potwory. Już nie żywił żadnych synowskich uczuć wobec Hamptona Morana. Miał tylko odrobinę współczucia dla mężczyzny, który po nieszczęśliwym wypadku stał się strzępem człowieka i wciąż winił właściciela firmy za swoją niedolę.
Ale Kane jeszcze wówczas nie znał całej prawdy. Nie wiedział, że jego matka stała się metresą Dutcha, że przeprowadziła się do Portland, zamieszkała w apartamencie i że utrzymywał ją Benedict Holland. Czeki opiewające na trzysta dolarów, które co miesiąc otrzymywał, tak naprawdę przychodziły od Dutcha. Ojca Claire.
– Drań – mruknął pod nosem Kane. Matka tej zimy zmarła na zawał serca i Kane poznał bolesną prawdę: Alice Moran zostawiła męża i jedynego syna tylko dlatego, żeby stać się utrzymanką Dutcha Hollanda.
Kane’owi żołądek się przewracał, kiedy pomyślał o matce i Dutchu. Wspominał noce, kiedy siedział sam w pokoju i czekał, aż wróci. Powstrzymywał płacz, nie mogąc uwierzyć w to, że naprawdę go opuściła. Zawsze miał nadzieję, że jednak powróci. Nie przekonały go nawet ostre słowa ojca, który powtarzał, że jest po prostu kurwą bogacza. „W ogóle jej nie zależało na tobie, na moim chłopcu. Ani odrobinę. Wszystko, czego chciała, to pieniądze i w końcu je znalazła, kładąc się na plecach i rozkładając nogi. Synu, zapamiętaj tę prawdę o kobietach. Dla forsy zrobią wszystko. Nawet twoja matka”.
Szczęka mu się zacisnęła, pięści również. Benedict Holland bez skrupułów odebrał mu matkę. Nic dziwnego, że Hampton zabrał piłę łańcuchową do jego cennej chałupy. Facet na to wszystko zasłużył, a jeśli plan Kane’a się powiedzie, to Dutch Holland będzie doszczętnie skompromitowany.
A co z Claire? Co się z nią stanie? Co będzie z nią i jej dziećmi, kiedy doprowadzisz do upadku jej ojca i siostry, a ją samą, być może, uwikłasz w śmierć Harleya?
Wpatrywał się w zdjęcie pistoletu i wmawiał sobie, że to już nie jego problem. Jednak wiedział, że oszukuje sam siebie, bo, cholera, znów zaczynał się zakochiwać w Claire St. John. Do licha, chyba ktoś na niego rzucił jakiś urok.
– Utrapienie z tym Denverem Stylesem. – Tessa, ubrana w czarne bikini i białą koronkową sukienkę plażową, której ramiączko sugestywnie zsuwało się z ramienia, podniosła wzrok znad gitary. Do jej apartamentu właśnie weszła Miranda.
– Nachodził cię? – Miranda nie chciała myśleć o nim. Był zbyt tajemniczy, zbyt niebezpieczny. Odnosiła wrażenie, że czai się za każdym rogiem, obserwuje każdy jej ruch i czeka, aż popełni jakiś fałszywy krok. Wtedy, jak cierpliwy myśliwy, odpali broń.
– Tak. Był tu kilka razy.
– Co mu powiedziałaś?
Tessa uśmiechnęła się i uniosła jasne brwi.
– Słowo w słowo? – uderzyła w jedną strunę. – Powiedziałam mu, żeby się odpieprzył ode mnie.
– Ładnie, Tesso.
– Ten facet to nic dobrego – powiedziała, odkładając sześciostrunowe pudło na dywan obok donicy z kwiatem.
Miranda podeszła do kominka i usiadła przy palenisku, chociaż nie migotała tam ani jedna iskierka.
– Zadzwoniłam do taty i powiedziałam mu, że popełnił błąd, zatrudniając Stylesa, i że wywlekanie przeszłości nie leży w jego interesie, ale było tak samo jak przedtem. W ogóle nie chciał mnie słuchać.
– Nigdy nikogo nie słucha. Jeszcze się o tym nie przekonałaś? – spytała Tessa. – Hej, co powiesz na drinka? W lodówce mam różne napoje. – Natychmiast wstała i boso pobiegła do kuchni, do malutkiej lodówki wciśniętej w róg.
– Jeśli chodzi o mnie, to nie, dziękuję.
– Och, Randa, wyluzuj się! – Tessa wróciła z dwiema butelkami jakiegoś brzoskwiniowowinnego wynalazku. Podała do ręki Mirandzie jedną butelkę. – Nasze zdrowie! – Zaczepiła oba kapsle o siebie i otworzyła butelki, zrobiła oko do siostry i pociągnęła łyk.
– Słuchaj, Tessa, boję się, że Styles dowie się prawdy – wyznała Miranda i spróbowała płynnego paskudztwa.
– A niech się dowiaduje.
– Wykluczone!
– Może już czas najwyższy. – Tessa spochmurniała i przygryzła dolną wargę, tak jak to robiła jako mała dziewczynka, kiedy czuła się niepewnie lub była zakłopotana. – Jestem zmęczona kłamstwem, Rando. To był błąd.