– Zbielały ci kostki – powiedział, muskając je wargami. -I jesteś rozdrażniona.
– Puszczaj. Wcale się nie zdenerwowałam. Wybacz, ale mam zadanie…
– Noro – Patch wymówił moje imię cicho, ale z mocą.
– Pokłóciłam się z Marcie Millar. – Nie miałam pojęcia skąd się wzięła ta naglą potrzeba zwierzenia. Nie chciałam się przed nim otwierać. – Zadowolony? – udałam irytację. – Zechcesz mnie łaskawie puścić?
– Marcie Millar?
Na próżno próbowałam wyplątać palce z jego dłoni.
– Nie znasz Marcie? – zapytałam cynicznie. – Niemożliwe, wziąwszy pod uwagę, że po pierwsze jesteś w naszym ogólniaku, a po drugie masz chromosom Y.
– O co się pokłóciłyście?
– Nazwała Vee grubaską.
– No i?
– A ja ją anorektycznym prosiakiem. Najwyraźniej usiłował stłumić uśmiech.
– I tyle? Nie pobiłyście się? Nie było gryzienia, drapania, wyrywania włosów?
Zmrużyłam oczy.
– Może nauczymy się walczyć, co, Aniele?
– Umiem walczyć. – Uniosłam podbródek, choć to było kłamstwo.
Tym razem nie powstrzymał uśmiechu.
– Brałam nawet lekcje boksowania. – Kickboxingu. Na siłowni. Raz.
Wystawił otwartą rękę.
– Wal! Najmocniej, jak dasz radę.
– Nie lubię… bezsensownej przemocy.
– Jesteśmy sami. – Czubki jego butów zetknęły się z moimi. – Ktoś taki jak ja mógłby cię wykorzystać. No, pokaż co potrafisz.
Cofnąwszy się o parę centymetrów, zauważyłam jego motor.
– Podwiozę cię – zaproponował.
– Pójdę pieszo.
– Jest późno i ciemno.
Miał rację, czy mi się to podobało, czy nie.
W duchu toczyłam ze sobą zawody w przeciąganiu liny. Już piesza wędrówka do domu byłaby idiotyzmem, a tu jeszcze na dodatek musiałam wybierać między jazdą z Patchem a ryzykiem spotkania po drodze kogoś groźniejszego…
– Mam wrażenie, że chcesz mnie podwieźć tylko dlatego, że wiesz, jak bardzo tego nie chcę. – Westchnęłam roztrzęsiona, założyłam kask i usiadłam za nim na motorze.
Z braku miejsca na siedzeniu musiałam się do niego przytulić.
Patch leciutko parsknął, rozbawiony.
– Spokojnie znalazłby się inny powód.
Dodał gazu, ruszając w stronę wyjścia, które zagradzał szlaban w biało-czerwone pasy. Kiedy zbliżaliśmy się do automatu opłat i już obawiałam się, czy zwolni, by wrzucić monety, łagodnie zahamował. Podskoczyłam na siodełku, przywierając do niego jeszcze bliżej. A Patch spokojnie zapłacił i wyjechał na ulicę.
Gdy przyhamował na podjeździe, zsiadając, przytrzymałam się go, żeby nie stracić równowagi, i oddalam mu kask.
– Dzięki za podwiezienie – powiedziałam.
– Co robisz w sobotę wieczór? Chwila namysłu.
– Mam randkę z tym co zawsze.
Wyraźnie się zainteresował.
– Tym co zawsze?
– Zadaniem.
– Odwołaj.
Trochę się wyluzowałam. Patch był ciepły, silny i cudów nie pachniał – jakby miętą i wilgotną ziemią. Po drodze nikt nie wyskoczył nam na jezdnię i we wszystkich oknach parteru paliło się światło. Poczułam się bezpiecznie jak nigdy. No, może nie do końca, biorąc pod uwagę, że Patch przyparł mnie do muru w ciemnym tunelu i chyba jednak mnie śledził.
– Nie umawiam się z nieznajomymi – oświadczyłam
– Na szczęście ja tak. Przyjadę o piątej.
ROZDZIAŁ 17
W sobotę od rana było zimno i padało. Siedziałam przy oknie, patrząc, jak deszcz bombarduje gradem pocisków coraz większe kałuże na trawniku. Na kolanach miałam obszarpany egzemplarz Hamleta, za uchem długopis, a koło stóp kubek po gorącej czekoladzie. Leżący na ławie arkusz pytań z lektury był tak samo niewypełniony jak przed dwoma dniami, gdy wręczyła mi go pani Lemon, a coś takiego nigdy nie nastraja zbyt optymistycznie.
Mama wyszła na kurs jogi pół godziny temu, ale mimo że przećwiczyłam sobie kilka sposobów powiedzenia jej o randce z Patchem, nie zdołałam wykorzystać żadnego z nich. Stwierdziłam, że to nic wielkiego – mam już przecież szesnaście lat i mogę sama decydować, kiedy i po co wychodzę z domu – ale tak naprawdę powinnam była poinformować ją, że się umówiłam. Świetnie: teraz przez cały wieczór będzie mną targało poczucie winy…
Gdy zegar w sieni wybił czwartą trzydzieści, radośnie cisnęłam książki w kąt i pobiegłam do swojego pokoju. Cały dzień pochłaniały mnie szkolne zadania i różne domowe obowiązki, więc nie miałam czasu myśleć o randce z Patchem. Ale kiedy na przygotowanie się zostało mi zaledwie kilka minut, wpadłam w lekką panikę. Nie wszystko między nami zostało dopowiedziane. Nasz ostatni pocałunek urwał się tak nagle. Prędzej czy później trzeba będzie coś z tym zrobić… Nie miałam cienia wątpliwości, że chcę to załatwić, lecz nie byłam pewna, czy jestem na to gotowa już dziś wieczór. Na dodatek w myślach raz po raz, jak czerwona chorągiewka, pojawiała się przestroga Vee: „Trzymaj się z daleka od Patcha".
Usiadłam przed lustrem toaletki, żeby się uważnie obejrzeć. Makijaż miałam minimalny, ograniczony do paru muśnięć tuszem do rzęs. Włosy trochę za bardzo skołtunione, ale czy to coś nowego? Przydałby się błyszczyk. Oblizałam dolną wargę, dodając jej połysku – i momentalnie wróciłam myślami do niedokończonego pocałunku z Patchem. Objęła mnie fala żaru. Jeśli czuję to na wspomnienie o niedokończonym pocałunku, to co dopiero będzie, kiedy pocałujmy się naprawdę? Uśmiechnęłam się do swojego odbicia.
– Nie szalej – upomniałam się, przymierzając kolczyki. Najpierw założyłam duże, zwariowane, z turkusami… No nie, bez przesady. Odłożyłam je i wzięłam topazowe łezki. No, już lepiej. Ciekawe, co zaplanował Patch? Kolacje? Kino? – To prawie jak korki z biologii – niedbale powiedziałam do odbicia w lustrze. – Tyle że bez biologii i nauki.
Wciągnęłam dżinsy rurki i baleriny. Owinąwszy talie niebieską jedwabną chustą, skrzyżowałam ją na piersiach i związałam na szyi, by wyglądała jak bluzka bez pleców Poprawiłam włosy i wtedy na dole rozległo się pukanie
– Idę! – ryknęłam w stronę schodów.
Jeszcze raz przejrzałam się w lustrze w sieni i otworzyłam drzwi. Na werandzie stało dwóch mężczyzn w ciemnych trenczach.
– Nora Grey – powiedział detektyw Basso, pokazując odznakę policyjną. – Znów się spotykamy.
Dopiero po chwili odzyskałam głos:
– Po co panowie przyszli? Przechylił głowę na bok.
– Na pewno pamiętasz mojego partnera, detektywa Holstijica. Możemy wejść i zadać ci kilka pytań? – Nie zabrzmiało to jak prośba o pozwolenie, tylko jak pogróżka.
– O co chodzi? – zapytałam, spoglądając na obu policjantów.
– Jest mama? – spytał detektyw Basso.
– Poszła na kurs jogi. Coś się stało?! Wytarli nogi i weszli do środka.
– Opowiedz nam, co się wydarzyło między tobą i Marcie Millar w bibliotece w środę wieczór. – Detektyw Holstijic siadł ciężko na sofie.
Basso nadal stał, taksując wzrokiem zdjęcia ustawione na kominku.
Nie od razu załapałam, o co pyta. Biblioteka. Środa wieczór. Marcie Millar.
– Coś nie tak z Marcie? – zapytałam.
Wiadomo, że nie darzyłam jej zbytnią czułością, ale to nie znaczy, że jej źle życzyłam. A gdyby się znalazła w tarapatach, wolałabym nie mieć z tym nic wspólnego.
Detektyw Basso wsparł dłonie na biodrach.
– Skąd to podejrzenie?
– Nic jej nie zrobiłam.
– O co się posprzeczałyście? – spytał Holstijic. – Wiemy od ochrony biblioteki, że było gorąco.
– To nie do końca tak. -A jak?
– Powyzywałyśmy się i tyle – odparłam z nadzieją, że na tym się skończy.