Выбрать главу

– Przynieś tu światło! – rozkazał żywo, wchodząc znowu do chaty.

Sierżant przyniósł latarnię i dwaj mężczyźni zaczęli przeszukiwać izbę. W mgnieniu oka Chauvelin obejrzał ją dokładnie. Zobaczył duży baniak, umieszczony w zagłębieniu muru, pod którym żarzyły się jeszcze dogasające węgle drzewne, dwa krzesła przewrócone widocznie w pośpiechu ucieczki, a w kącie przyrządy i sieci rybackie oraz leżący na podłodze mały skrawek papieru.

– Podnieś to – rzekł Chauvelin do sierżanta, wskazując papier – i podaj mi.

Był to zmięty skrawek papieru, widocznie zapomniany przez uchodźców w czasie ucieczki. Sierżant, przerażony złością i tłumioną wściekłością Chauvelina, podniósł go żywo i podał dyplomacie z uszanowaniem.

– Czytaj, sierżancie – rzekł krótko Chauvelin.

– Pismo jest nieczytelne, obywatelu… takie gryzmoły…

– Rozkazuję ci czytać -powtórzył Chauvelin popędliwie.

Przy świetle latarni sierżant zaczął odczytywać w pośpiechu nakreślone słowa:

"Nie mogę dotrzeć do was bez narażenia waszego życia. Gdy otrzymacie to pismo, zaczekajcie dwie minuty, a potem wyjdźcie z chaty jeden po drugim, skręćcie od razu na lewo i spuśćcie się ostrożnie bez hałasu wzdłuż skał. Trzymajcie się ciągle lewej strony, aż do chwili, gdy dojdziecie do pierwszej skały, wrzynającej się w morze. Za nią znajduje się łódź, która się do was zbliży, gdy zagwizdacie. Wsiądźcie do niej, a moi ludzie zawiozą was do jachtu, a potem do Anglii i wolności. Gdy będziecie na pokładzie "Day Dream'u", odeślijcie łódź z powrotem do mnie i powiedzcie moim ludziom, że będę na nich czekał w zatoce, znajdującej się naprzeciwko "Burego Kota" koło Calais. Znają to miejsce i tam się spotkamy. Muszą czekać na mnie daleko na morzu, nim usłyszą zwykły sygnał. Śpieszcie się i wypełnijcie moje rozkazy co do słowa."

– Pod tymi rozkazami jest podpis, obywatelu – dodał sierżant, podając papier dyplomacie.

Lecz Chauvelin nie czekał już dłużej. Jedno tylko zdanie z tego ważnego dokumentu dźwięczało mu w uszach: "Będę czekał w zatoce naprzeciw "Burego Kota" koło Calais". Te słowa mogły mu jeszcze przynieść zwycięstwo.

– Który z was zna dokładnie wybrzeże? – krzyknął do żołnierzy, którzy powrócili z bezcelowego pościgu i stali znów koło chaty.

– Ja, obywatelu – rzekł jeden z nich – urodziłem się w Calais i znam dokładnie każdy kamień wybrzeża.

– Jest tu podobno mała przystań naprzeciwko "Burego Kota"?

– Tak, obywatelu, znam ją dobrze.

– Anglik zamierza tam dotrzeć i nie zna z pewnością każdego kamienia wybrzeża. Może nie obierze najkrótszej drogi. W każdym razie będzie szedł bardzo ostrożnie z obawy przed patrolami. Tysiąc franków dla tego, kto dotrze do przystani, zanim zjawi się tam długonogi Anglik.

– Znam ścieżkę, prowadzącą wprost jak strzelił do zatoki – rzekł żołnierz z radością i skoczył naprzód, otoczony towarzyszami.

Po kilku minutach kroki ich umilkły w oddali. Chauvelin nadsłuchiwał przez chwilę. Był pewien, że obietnica tak hojnej nagrody wzmoże zapał żołnierzy republikańskich. I znów wyraz nienawiści i triumfu zabłysnął w jego oczach.

U jego boku stał wyprostowany Desgas, czekając na dalsze polecenia, a dwaj żołnierze klęczeli koło leżącej Małgorzaty. Chauvelin rzucił sekretarzowi złowrogie spojrzenie. Jego wspaniale obmyślone plany zawiodły i wynik całej akcji był problematyczny. Prawdopodobnie "Szkarłatny Kwiat" wymknie się znowu, a Chauvelin z wściekłością szukał kogoś, na kim mógłby wywrzeć zemstę.

Żołnierze trzymali mocno związaną Małgorzatę, choć biedaczka nie stawiała najlżejszego oporu. Opuściły ją resztki sił i opadła zemdlona na ziemię. Jej oczy, otoczone sinymi kręgami, świadczyły o długich, bezsennych nocach. Na skroniach miała zlepione włosy a boleśnie skrzywione usta zdradzały dotkliwy ból fizyczny.

Wytworna i modna lady Blakeney, podbijająca Londyn urodą, dowcipem i zbytkiem, przedstawiała tragiczny obraz cierpiącej istoty i zapewne wzbudziłaby litość w każdym przechodniu, lecz nie w sercu przeciwnika, zawiedzionego w zemście.

– Nie ma sensu pilnować dłużej tej na pół żywej kobiety – odezwał się z pogardą do żołnierzy. – Pozwoliliście uciec pięciu ludziom żywym i zdrowym.

Żołnierze posłusznie podnieśli się z ziemi.

– A teraz odszukajcie ścieżkę, którą przyszliśmy tutaj, i pozostawiony na drodze wózek.

Nagle przyszła mu do głowy radosna myśl.

– Gdzie jest Żyd?

– Niedaleko, obywatelu – rzekł Desgas. – Według twego rozkazu związałem go i zakneblowałem mu usta.

Jakby na potwierdzenie tego oświadczenia Chauvelin usłyszał w pobliżu cichy jęk. Podążył za sekretarzem i zobaczył leżącego ze związanymi nogami i zakneblowanymi ustami nieszczęśliwego potomka Izraela. Twarz jego w srebrnym blasku księżyca wydawała się zastygła z przerażenia. Oczy miał szkliste, szeroko rozwarte, trząsł się na całym ciele jak w febrze, a z jego zsiniałych ust wydobywał się rozdzierający jęk. Sznur, którym go spętano, obsunął się z jego ramion i rąk, ale Żyd widocznie nie zauważył tego, gdyż nie uczynił najmniejszego wysiłku, aby uciec z miejsca, gdzie go Desgas związał i zostawił.

– Przyprowadź mi tu tę tchórzliwą bestię – rozkazał Chauvelin.

Dyszał wściekłością i nie mogąc jej wyładować na żołnierzach, którzy zawinili jedynie zbytnią gorliwością, uznał, że syn tej przeklętej rasy ma odpokutować za wszelkie porażki i nieporozumienia.

Z właściwą Francuzom pogardą dla Żyda, pogardą, która przetrwała wieki aż do obecnej doby, nie chciał się zbliżyć do niego, odczuwając wstręt i obrzydzenie. I gdy żołnierze przyprowadzili mu starca i postawili go przed nim w świetle księżyca, Chauvelin rzekł z gorzką ironią:

– Spodziewam się, że jako Żyd masz dobrą pamięć i nie zapomniałeś o naszej umowie.

– Odpowiadaj! – krzyknął, gdy Rosenbaum ze strachu nie mógł wykrztusić słowa.

– Tak, wasza wysokość -wyjąkał biedak trwożnie.

– Pamiętasz zatem o ugodzie, którą zawarliśmy w Calais, gdy podjąłeś się wyprzedzić Rubena Goldsteina, jego szkapę i mego przyjaciela Anglika.

– Ale, wasza wysokość…

– Nie ma tu żadnego ale. Zapytuję, czy pamiętasz?

– Taaak… wasza miłość…

– Jaki był układ?

Zapanowało grobowe milczenie. Nieszczęśliwy Żyd rozglądał się dokoła, patrzył na skały zalane księżycowym światłem, na rubaszne twarze żołnierzy i na biedną, omdlałą postać kobiecą, leżącą tak niedaleko, ale nie odrzekł ani słowa.

– Czy odpowiesz wreszcie?

Usiłował przemówić, ale nie mógł, wiedząc czego należy się spodziewać od owego bezlitosnego człowieka.

– Wasza wysokość… – szepnął błagalnie.

– Wobec tego, że trwoga sparaliżowała ci język – rzekł sarkastycznie Chauvelin – muszę ci teraz odświeżyć pamięć. Ułożyliśmy się, że jeżeli dopędzisz mego przyjaciela, dostaniesz 10 sztuk złota.

Cichy jęk wydobył się z drżących ust starca.

– Zaznaczyłem – dodał Chauvelin z naciskiem – że jeżeli mnie zawiedziesz, otrzymasz porządne kije, które oduczą cię kłamstwa raz na zawsze.

– Nie skłamałem, wasza wysokość, przysięgam na Abrahama…

– I na wszystkich patriarchów, nieprawdaż? Niestety, według waszych wierzeń znajdują się oni jeszcze w otchłaniach, skąd w obecnej sytuacji nie mogą ci pomóc. Słowem, nie dotrzymałeś swoich zobowiązań, ale ja jestem gotów dotrzymać swoich.