Quentin natychmiast odpowiedział cytatem:
— Za każdym razem kiedy słyszę jak się wydzierasz: “Wstawaj moje słoneczko”, myślę sobie, jakżeż szczęśliwi są umarli!
— Skąd to jest?
— Ze Szklanej menażerii Tennessee Williamsa. Lektura ze średniej.
— Natychmiast wyłaź z łóżka — Zaczęła ciągnąć go za stopę. Pozwolił, by ściągnęła go na podłogę, a następnie spróbował wciągnąć ją na siebie. Ale zamiast tego ona postawiła mu stopę na klatce piersiowej i zawołała.
— Wstawaj albo giń!
— Jeśli tylko taki mam wybór.
Podłoga łazienki była jak z lodu. Woda, która leciała z kranu, również była lodowata. Odkręcił kurek gorącej wody wypuszczając jak najsilniejszy strumień. Ale temperatura wody nie zmieniała się. Wysunął głowę przez szparę w drzwiach i zajrzał do pokoju. Madeleine właśnie wbijała się w sukienkę, wykonując dziwaczne ewolucje. Za dnia nigdy nie ubierała się w suknie.
— Jak długo trzeba czekać na gorącą wodę?
— Rankami nie ma gorącej wody. Nie mówiłam ci? Babcia twierdzi, że poranne kąpiele szkodzą zdrowiu. Gorąca woda jest włączana o drugiej po południu, więc możesz urządzić sobie kąpiel pomiędzy czwartą a szóstą, tak aby zdążyć przed kolacją.
— To jakiś żart?
— I co, ubawiłeś się?
— A więc mogę liczyć tylko na zimną wodę?
— To dobre lekarstwo na twoje obawy.
Spryskał sobie twarz i drżąc z zimna wytarł ją ręcznikiem. Przez chwilę rozważał możliwość rezygnacji z golenia — w końcu nie miał jeszcze tak dużego zarostu, który był zresztą bardzo jasny i często zdarzało mu się golić co drugi dzień. Ale czekało go spotkanie z Babcią — miał przecież zrobić dobre wrażenie, nieprawdaż? Skoro nawet Mad ubrała się w suknię…
Po kilku minutach, ubrany w sweter i płócienne spodnie — ostrzegła go, żeby nie brał ze sobą dżinsów, gdyż nie będzie okazji, przy której mogłyby zostać uznane jako właściwe — podał ramię Madeleine, otworzył drzwi i wyprowadził ją na korytarz.
Na korytarzu oczekiwał ich mężczyzna, który stał wpatrując się w nich z założonymi rękami. Miał ciemną brodę przyciętą w szpic. Jego ruchy i zachowanie sugerowały, że jest wojskowym, chociaż ubrany był po cywilnemu, w garnitur o dość staromodnym fasonie.
— Najwyższy czas żebyście już stamtąd wyszli.
— Dlaczego tak się denerwujesz, wujku Stephenie? — spytała Madeleine głosem, którego słodycz mogła przyprawić o mdłości. — Czyżbyś pragnął skorzystać z naszej łazienki?
— Babcia nie pozwala nikomu zacząć śniadania, dopóki wy dwoje nie zejdziecie na dół.
— A więc jest w dobrym nastroju. Miło mi to słyszeć.
Wuj Stephen spiorunował ich wzrokiem i pomaszerował schodami w dół.
— Czekała na nas ze śniadaniem? — zdziwił się Quentin. — Przecież jest już południe!
— Możesz mi wierzyć lub nie, ale to dobry znak — orzekła Madeleine. — Gdyby była na mnie zła, kazałaby wszystkim pozostałym jeść o świcie, a następnie wydała odpowiednie dyspozycje tak, aby w kuchni nie zostało nic do zjedzenia dla nas.
— Więc kazała wszystkim pościć, ponieważ jest dziś wobec ciebie dobrze usposobiona?
— To, że Babcia musi komuś dopiec, nie ulega kwestii. Pytanie tylko, kto będzie ofiarą. Jak na razie wszystko przebiega jak najlepiej dla nas.
— Kim jest wuj Stephen?
— To brat mojego ojca.
— A więc on tu jest, a twojego ojca nie ma?
— Mój ojciec ma swoje życie.
— Więc wuj Stephen nie jest tu z nikim spokrewniony? Jest zaledwie szwagrem twojej mamy.
— Nie powiedziałam nic podobnego. Moi rodzice są kuzynami.
— W drugiej linii?
— Zapewne wolałbyś abym to potwierdziła. Ale niestety, muszę cię zmartwić. Ojciec wuja Stephena i Babci byli rodzeństwem.
— Ale to Babcia dostała dom?
— Babcia zawsze dostaje to, czego chce. Oprócz mnie.
Rodzice Madeleine byli kuzynami w pierwszej linii. Małżeństwo kuzynów niekoniecznie oznaczało, że należy się spodziewać wrodzonych wad u dzieci, a jedynie to, że istniało większe prawdopodobieństwo wystąpienia takich wad.
Zeszli już na parter i Madeleine wskazała głową na podwójne drzwi, z których jedno skrzydło było lekko uchylone.
— Zimą zawsze jadamy w bibliotece. Okna są tam wielkie i słońce ogrzewa cały pokój.
— To brzmi zachęcająco.
Kiedy szli w stronę drzwi Madeleine dodała:
— Powinnam cię ostrzec, że Babcia najprawdopodobniej nie będzie z tobą rozmawiać.
— To jakieś żarty.
— Nie bierz tego do siebie. Ona uwielbia wprawiać ludzi w zakłopotanie. Czasem potrafi długie tygodnie nie odezwać się ani słowem.
— W takim razie skąd wszyscy pozostali wiedzą czego chce?
— Och, uwierz mi, ona potrafi dać do zrozumienia jaka jest jej wola — Madeleine wciąż chichotała, kiedy przechodzili przez drzwi prowadzące do biblioteki.
Trzy ściany całe były zajęte przez ogromne regały z książkami, sięgające od podłogi do sufitu, identycznie jak w domu grande dame, tyle że tutaj nie było drabinki. Najwyraźniej nikt nigdy nie sięgał po egzemplarze, znajdujące się na górnych półkach. Quentin odniósł wrażenie, że biblioteka nie jest używana, że nikt nie dokupuje nowych książek, nikt też niczego nie pożycza. Swoje istnienie zawdzięczała sile przyzwyczajenia. Jakiś przodek zakupił książki, ale od wieków nikt żadnej z nich nie czytał. Spełniały funkcję tapety.
Na środku pokoju stał długi stół, ustawiony równolegle do rzędu ogromnych okien, również sięgających od sufitu do podłogi. Wykonany był z ciemnego drzewa, tak doskonale wypolerowanego, że blade południowe światło, wpadające przez okna do pomieszczenia, odbite w blacie stołu, było równie jasne jak w rzeczywistości. Biała porcelana również błyszczała, a kryształowe szkła były tak cudownie przezroczyste, że można by ich nie zauważyć, gdyby nie świetlne refleksy, które zdawały się wisieć w powietrzu.
Wokół stołu stały krzesła zajęte przez sześć dorosłych osób, usadzonych zgodnie z zasadami, obowiązującymi na oficjalnych przyjęciach. Dwa puste krzesła czekały na Quentina i Madeleine. Wolne miejsca znajdowały się na przeciwległych rogach stołu.
Wszyscy obecni skierowali wzrok na wchodzących, z wyjątkiem przygarbionej, siwowłosej kobiety, z chustką zarzuconą na ramiona, siedzącej plecami do nich na wysokim krześle u szczytu stołu. To była z pewnością Babcia, gdyż żadna z pozostałych osób Babcią być nie mogła. Przy stole siedziała jeszcze tylko jedna kobieta, ale wyglądała najwyżej na pięćdziesiąt lat, co raczej uniemożliwiało jej przewodzenie temu zgromadzeniu.
Madeleine śmiało prowadziła Quentina do chwili, gdy jej dłoń spoczęła na wysokim oparciu babcinego tronu.
— Miło mi widzieć tutaj was wszystkich. Oto mój mąż, Quentin Fears. Możecie zwracać się do niego per panie Fears. A mnie możecie nazywać panią Fears. Quentin, kochanie, pozwól, że ci przedstawię moją rodzinę.
Naprawdę chciała, żeby jej krewni zwracali się do niej “pani Fears”? Z coraz większą trudnością przychodziło mu utrzymanie na twarzy przyklejonego do niej uśmiechu.
— Wuja Stephena miałeś już okazję poznać w hollu na górze. Wuj Stephen nieco uniósł się na krześle, nie wstając.
— Bardzo przyjemnie, jak mniemam.
— Cała przyjemność po mojej stronie — odpowiedział Quentin, raczej polegając na wyuczonych formułkach dialogów, ćwiczonych na lekcjach hiszpańskiego, niż na swojej znajomości savoir-vivre’u — czy mam pana nazywać wujem Stephenem?