Na dźwięk dzwonka ten sam milczący lokaj, który witał ich wczoraj, otworzył drzwi od pokoju kredensowego, a do biblioteki weszło dwóch służących z parującymi półmiskami. Na pierwszym półmisku znajdowały się biszkopty, na drugim jajecznica na boczku. Obaj zaczęli obsługiwanie biesiadników od Madeleine, a następnie rozeszli się w dwóch przeciwnych kierunkach, obchodząc stół dookoła, mijając się za plecami Babci. Jednakże na talerz staruszki nic nie nałożyli.
Towarzystwo zgromadzone wokół stołu było dziwaczne i najwyraźniej w rodzinie panowały dość napięte stosunki, ale Quentin nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Madeleine sprawowała tu rządy, a nie Babcia. Niechętnie przyjmował do wiadomości, że właśnie jego żona była źródłem rodzinnych napięć, co wydawało mu się wielce niewłaściwe. Nie miał najmniejszego pojęcia, co wydarzyło się w tej rodzinie; wrogość, której był świadkiem musiała mieć swoje uzasadnienie. Cóż on wiedział o siedzących przy stole ludziach? Wuj Paul ze swoim przymilnym uśmieszkiem i przypochlebnym zachowaniem był tylko o piętnaście lat starszy od Madeleine, ale wyglądał na osobę w jej wieku. Mógł molestować Madeleine, kiedy była dziewczynką, lub przynajmniej próbować. Mógł sobie zasłużyć na tak obcesowe traktowanie ze strony Mad. Quentin nie przykładał zbyt dużej wagi do tych spekulacji, ale przecież pamiętał zachowanie Madeleine, podczas pierwszej próby intymnych pieszczot. Czy to możliwe, żeby Paul — lub ktoś inny — wyrządził jej krzywdę, której późniejszym następstwem była reakcja, że nawet objawy czułości ze strony męża wydały jej się z początku odpychające.
Nie, nie, nie miał prawa przypisywać obcym osobom niewyobrażalnych zbrodni. Jeśli Madeleine o nic ich nie oskarżała, dlaczego on miałby to robić?
Jajecznica była gorąca, boczek perfekcyjnie przysmażony. Świeże biszkopty parowały, masło wciąż rozpuszczało się w ich wnętrzach. Niezależnie od wszelkich osobliwości tego domu, niezaprzeczalna doskonałość miejscowej kuchni sięgała platońskiego ideału. To co jadł nie było zwykłą jajecznicą, lecz superjajecznicą, niedoścignionym wzorem wszystkich innych jajecznic. Do tego boczek nad boczkami i biszkopty nad biszkoptami.
— Delicje — powiedział Quentin do Madeleine. Nachyliła się z uśmiechem i szepnęła mu do ucha:
— Ludzie z wyższych sfer nie zwykli chwalić jedzenia. Jako pewnik przyjmuje się, że potrawy zawsze winny być wyśmienite, dlatego też wszelka rozmowa na ten temat jest absolutnie bezprzedmiotowa.
Już miał się zaśmiać, kiedy nagle zdał sobie sprawę, że ona wcale nie żartuje. Przez chwilę spoglądał na nią dziwnie, a potem zabrał się do jedzenia. To były potrawy, do jakich jego żona przywykła. Ze wstydem zaczął myśleć o miejscach, do których ją zabierał, o potrawach, które dla niej gotował. Nigdy nie miał ochoty żyć jak bogacz, ale kiedy wybudują sobie dom, będzie musiał wyposażyć go w kuchnię, której nie powstydzi się pierwszorzędny chef, zaś chefowi trzeba będzie zapewnić środki na zakup produktów najwyższej jakości. Nie może zmuszać Madeleine do poprzestania na czymś skromniejszym, nawet jeśli będzie go zapewniać, że tego nie potrzebuje.
Służący wrócili ponownie, tym razem niosąc patery z owocami. Były tam ćwiartki gruszek tak dojrzałych, że niemal natychmiast po włożeniu do ust same rozpływały się w słodki syrop, krążki świeżych ananasów, orzeźwiających lecz nie kwaśnych, maliny nabrzmiałe sokiem i cierpkie, których aromat zdawał się rozchodzić po całym ciele, z chwilą, gdy brał na język każdy z malutkich owoców. Zamknął oczy, by móc w pełni rozkoszować się wybornym smakiem.
— Zasnął! — zakrakał Simon. — Wyrzucić go stąd! Natychmiast!
Quentin zdumiony otworzył oczy. Simon zrobił strapioną minę.
— Jaka szkoda! Znowu przerwali drzemkę! Biedny chłopak! Nowożeńcy nigdy nie zdążą się wyspać, prawda?
Madeleine położyła dłoń na kolanie Quentina, aby powstrzymać go przed ostrą repliką.
— Posłuchaj, Simonie — powiedziała podniesionym głosem, prawdopodobnie ze względu na jego głuchotę. — Pan Fears wciąż jest jeszcze młody. Daleko mu do ucinania sobie rekreacyjnych drzemek.
— Nie chodziło mi o rekreację! — wrzasnął Simon. — Raczej o wspaniały wyczyn! Wielki olimpijski jednobój! Spać, ale nic nie śnić! Utopić potworne grzechy w winie nocy!
Babcia znowu wpatrywała się w Quentina. Ale tym razem jej oczy nie zamknęły się, kiedy spojrzał na Madeleine i pociągnął ją za rękaw.
— Babciu — odezwała się Madeleine. — Mam nadzieję, że mój mąż zyska twoją aprobatę. Potrzebowałam właśnie kogoś takiego jak on, nie sądzisz?
Babcia nie odpowiedziała, ale świdrowała Quentina wzrokiem, jakby pragnęła wwiercić mu się w duszę. Przynajmniej tak to wyglądało. Miał ochotę błagać ją o wybaczenie. Miał ochotę wyjść już z tego pokoju.
— Z kimś takim u mojego boku, będę mogła otworzyć moją szkatułkę, prawda?
Oczy Babci zamknęły się powoli.
— Babcia jest na mnie zła — oznajmiła Madeleine.
— Jaką szkatułkę? — spytał Quentin.
— To mój spadek. Dziadek zapisał ją mnie. Ale, zgodnie z testamentem, nie mogę jej otworzyć, dopóki nie będzie stał przy mnie mój mąż. Słowa Mad trafiły go prosto w serce. Nigdy nie mówiła mu, nigdy nie słyszał nawet najmniejszej wzmianki o tym, że miała się wzbogacić, jak tylko przybędzie do domu z mężem u boku.
— Spokojnie, Tin — powiedziała. — Wcale nie zależy mi na tym spadku. Przynajmniej nie tak, jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką. Wtedy, rzecz jasna, wkurzało mnie, że nie mogę otworzyć szkatułki, którą widywałam codziennie. Ale wyrosłam z tego. Byłabym całkowicie szczęśliwa, gdybym nigdy nie musiała tu wracać i otwierać tej skrzynki. Ale skoro już jestem i mam przy sobie męża…
— Wiem, że nie wyszłaś za mnie dla pieniędzy — powiedział Quentin. — Ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogłaś to zrobić dla swoich.
Uśmiechał się. Ale daleko mu było do żartów.
— To nie są pieniądze. Jestem pewna. A jeśli nawet forsa — powiedziała Madeleine — to raczej symboliczna kwota, bo szkatułka jest niewielka.
Zaśmiała się i poklepała go po ręce.
— Quentin, bierzesz wszystko zbyt serio. Kiedy byłam mała nazywałam tę skrzynkę moim skarbem. Rysowałam sobie mapy domu i zaznaczałam na nich miejsce, gdzie mój skarb jest zakopany, chociaż nikt nigdy nie zakopywał szkatułki; od zawsze znajduje się w dobrze widocznym dla wszystkich miejscu.
— Dość okrutna pokusa dla dzieciaka. Mogłaś ją otworzyć wcześniej.
— Gdybym otwarła ją przedwcześnie, nie mogłabym zatrzymać tego, co jest w środku — powiedziała Madeleine. — Myślę, że Babcia zawsze miała nadzieję, iż otworzę skrzynkę i stracę mój skarb. Stara kusicielka.
Tym razem w śmiechu Madeleine nie wyczuł złośliwości. Ale tak naprawdę ten śmiech jest złośliwy, pomyślał Quentin. Ona potrafi być złośliwa, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Czy ja, tak naprawdę, znam swoją żonę?
Madeleine pochyliła się i złożyła głowę na jego ramieniu.
— Quentin, wcale nie lubię siebie takiej, jaką staję się wchodząc do tego domu. Ty też mnie takiej nie lubisz. Nigdy byś mnie nie pokochał, gdybyśmy poznali się tutaj. Ale kiedy wyjdziemy stąd razem na zewnątrz, znowu będę sobą, zobaczysz. Znów będę taka, jaka jestem naprawdę, znów będę najlepsza. Przestanę być taką… jaką myślisz, że teraz jestem.