Выбрать главу

— Być może — przyznał. — Ale musisz mi obiecać, że wyrazisz oburzenie, kiedy nasze dzieci będą wulgarne. Jeśli rodzice są w stanie im dorównać, odbiera to całą frajdę.

— Obiecuję, że będę oburzona.

Kiedy wrócili do domu, jadalnia była pusta. Podobnie biblioteka, w której stół został złożony i obrócony bokiem, tak że nie zajmował już całej przestrzeni pomiędzy ogromnymi ścianami z książek. Pomieszczenie to nie było ani tak przytulne, ani tak zachęcające, jak biblioteka w domu grande dame. Zamiast drabinek był tu balkonik, ciągnący się wzdłuż trzech ścian pokoju, na który prowadziły wąskie, kręte schodki. Całość wyglądała odpychająco i niewygodnie, jak wąwóz, na którego ściany można się dostać jedynie ryzykując życiem podczas wspinaczki po trzęsącej się, rachitycznej drabince. Podszedł do półek, aby przyjrzeć się tytułom, ale niemal w tej samej chwili Madeleine chwyciła go za rękę.

— Tu naprawdę nie ma nic do czytania.

— W takim starym domu — powiedział — można liczyć na wspaniałe znaleziska.

— Niczego tu nie znajdziesz, uwierz mi. W tej rodzime nikt niczego nie czyta. Kiedy pokój przerobiono na bibliotekę, książki zostały doń zakupione na wagę.

— Ach tak. — Quentin nie krył rozczarowania. Kiedyś miał w ręce pierwsze wydanie Chaty Wuja Toma — książkę, która stała się przyczyną wojny i zmieniła oblicze świata, być może był to nawet jeden z tych egzemplarzy, które rzeczywiście miały swój udział w tamtych dramatycznych wydarzeniach. Lecz jeśli miejscowa biblioteka wcale nie była stara… jednakże czasami nawet na garażowych aukcjach można się było natknąć na niespotykane klejnoty.

Zrozumiał jednak, że Madeleine pragnęła już otworzyć swój skarb, bardziej niż to chciała okazać. Pozwolił jej zaprowadzić się do hollu, a następnie do saloniku, znajdującego się w północno-wschodnim rogu domu. Pomieszczenie było oświetlone jedynie światłem wpadającym z zewnątrz, co w zimowe popołudnie oznaczało, iż panował tam mrok, zwłaszcza że ciężkie, brokatowe zasłony były spięte u góry i rozchylały się na boki ku dołowi, przesłaniając niemal połowę każdego okna.

W salonie znajdowała się cała rodzinka, aczkolwiek wyglądało na to, że wszyscy prócz wuja Paula i Babci, starają się trzymać tak blisko ścian pokoju, na ile tylko pozwalało umeblowanie pomieszczenia. Babcia stała pewnie, mimo że sprawiała wrażenie skurczonej i zgrzybiałej. Obie dłonie trzymała na misternie rzeźbionej, mahoniowej skrzynce, spoczywającej na małym stoliczku pośrodku pokoju. Wuj Paul krążył wokół niej spoglądając to na skrzynkę, to na Madeleine i Quentina.

— Och, moja droga, pośpiesz się — odezwał się wuj Paul. — Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć co tam jest.

— Nie wątpię, że umierasz z ciekawości — odparła Madeleine oschle. — Ale powstrzymaj swoje zapędy.

Wuj Paul mimo to wciąż wyciągał rękę w stronę skrzynki, aczkolwiek ani razu jej nie dotknął.

Babcia nie odrywała oczu od Quentina.

— Tin, kochanie — powiedziała Madeleine — a może ty otworzysz szkatułkę?

— Och, nie, chyba nie powinienem — żachnął się Quentin. — To w końcu twój skarb, który tak bardzo pragnęłaś ujrzeć.

Babcia nadal przewiercała go wzrokiem.

— Tin, wiem że to głupie, ale kiedy nadeszła ta chwila, ręce tak mi drżą, że… czy to nie głupie? Wydaje mi się, że znaczyło to dla mnie więcej niż myślałam. Czy możesz mi pomóc?

— Czy do tej skrzynki jest jakiś klucz?

— Nie ma żadnego klucza! — zawołał wuj Paul.

— Zachowaj swoje pożyteczne informacje dla siebie, wujku P. — powiedziała Madeleine.

— Dobrze, już dobrze. Wiem, że to twoja nagroda.

— Właśnie — potwierdziła Madeleine. — Tam w środku nie ma nic dla ciebie. Zapamiętaj to sobie!

— Wiem, wiem — powiedział Paul. — Ale wszyscy jesteśmy tacy… zaintrygowani. Dokładnie tak, jak na Gwiazdkę… każdy umiera z ciekawości, co też inni mają w swoich paczkach.

— Quentin — powiedziała Madeleine — proszę cię, nie odmawiaj mi.

Quentin westchnął, podszedł do szkatułki i położył ręce na wieczku. Pod palcami poczuł ciepłe i gładkie drewno, powierzchnia skrzynki była czysta i wypolerowana. Wytrawione, geometryczne wzory, wyjątkowo misterne, miejscami przypominały koronki. To była naprawdę piękna szkatułka.

Lecz jednocześnie była to szkatułka, na której wciąż spoczywały ręce Babci. Nie utrudniały mu dostępu, koniuszki palców zaledwie dotykały tylnych rogów wieczka. Ale staruszka wciąż świdrowała go oczami i chociaż nie wypowiedziała ani jednego słowa, nie miał najmniejszych wątpliwości, że jej postawa oznacza absolutny zakaz otwierania szkatułki.

— Myślę, że twoja Babcia nie życzy sobie, żebym ja otworzył tę skrzynkę.

— Powiedziała ci to? — spytała Madeleine.

— Jak dotąd nie była zbyt rozmowna — odparł Quentin — ale sama mówiłaś, że każdemu potrafi dać do zrozumienia, jaka jest jej wola.

— Quentin, wszyscy obecni w tym pokoju wiedzą, że mam prawo otworzyć tę szkatułkę. Takie samo prawo ma również mój mąż… to, co jest w środku należy także do ciebie, prawda? Przecież nie spisaliśmy żadnej intercyzy.

— Wiesz, co mi w tej chwili przyszło do głowy? — Spytał Quentin śmiejąc się. — Czy nie byłoby zabawnie, gdyby to sama szkatułka okazała się całym dziedzictwem? Po prostu pamiątka. W środku pusta, chodzi jedynie o tę szkatułkę. Symbol magicznych marzeń dzieciństwa, czystych i nieskalanych po wieki.

— Ale tam w środku coś jest, nie ma co do tego żadnych wątpliwości.

— O tak, skrzynka jest pełna różnych różności! — zawołał wuj Paul.

— Coś zawsze jest pełne czegoś innego, tak czy siak — powiedziała Madeleine. — Na nic tu twoje wyjaśnienia, wujku.

— Ach tak? — odparł Paul. — Ojejku jejku. Jajku, jojku, jujku.

— Tin, otworzysz dla mnie tę szkatułkę, czy nie?

— Jasne! Oczywiście, że otworzę — odparł Quentin.

— A więc zrób to. Po prostu otwórz ją.

— Właśnie to robię.

— Co takiego? — spytała Madeleine.

— Otwieram ją.

— Moje oczy mówią mi coś innego — powiedział wuj Paul, pochylając się w jego stronę i patrząc mu prosto w oczy. — Otwieraj tę cholerną skrzynkę, ty bezwolny sługusie!

Quentin niemal fizycznie poczuł piekący jad w jego głosie. Cofnął się o krok, zdejmując dłonie ze szkatułki.

Babcia wciąż wpatrywała się w niego, ale czy teraz nie uśmiechała się czasem pod nosem?

— Tin! — jęknęła przeciągłe Madeleine — Po prostu podejdź do szkatułki, chwyć za rogi wieczka i unieś je. Nie ma tam nawet rygielka.

Stał zmieszany, nie wiedząc dlaczego nie może zmusić się do wykonania tej prostej czynności, w dodatku dla swojej żony.

— Czy to jakiś żart? Coś wyskoczy na mnie z tej skrzynki?

Nagle Madeleine niespodziewanie zaczęła wymachiwać pięściami w powietrzu, niemal płacząc z wściekłości, jak rozkapryszone dziecko.

— Otwieraj ją! Otwieraj ją! Otwieraj ją! — Na jej twarzy pojawił się płaczliwy grymas, a usta wygięły się w podkówkę.

— Wielkie nieba, pani Fears, co za scena! — zawołał wuj Paul.

— Madeleine — odezwał się Quentin — co się dzieje? Nic z tego nie rozumiem.

Mad natychmiast zapanowała nad sobą, ale tego, co się stało, nie dało się już wymazać. Quentin był świadkiem zachowania, jakiego nigdy by się po niej nie spodziewał. Wyglądała jak rozbisurmaniony dzieciak. Zachowywała się tak przez cały czas, odkąd znaleźli się w tym domu. Jak rozpieszczony bachor, który przyzwyczaił się do tego, że wolno mu mówić każdemu to, co mu się żywnie podoba i nigdy nie zostanie za to skarcony.