Выбрать главу

Z walącym sercem, starając się uspokoić galopujące donikąd myśli, szybko powyciągał swoje rzeczy z szafy i komody, zabrał kosmetyczkę z łazienki i wcisnął wszystko do swoich bagażów. Ostatniej nocy spałem tu całkiem sam, pomyślał. Chociaż kochaliśmy się, Madeleine i ja. Kochaliśmy się, a potem zjedliśmy kanapki. Ale nigdzie nie było widać najmniejszego okruszka, a tylko dziwne esy-floresy wytarte w kurzu i brudzie pokrywającym mały nocny stoliczek, po którym zapewne szorował palcami, myśląc, że kładzie na nim talerzyk ze swoją kanapką.

Z bagażami w rękach opuścił pokój i pędem zbiegł w dół po schodach. Nie próbował nawet szukać telefonu. Jeśli w tym domu znajdował się jakikolwiek aparat, z pewnością był odłączony, podobnie jak prąd czy woda.

Prąd. Dzisiaj widział wszystko, ponieważ przez okna wpadało dzienne światło. Ale zeszłej nocy nie mogło tu być żadnego światła. Tym niemniej, o nic się nie potykał i na nic nie wpadał. Ktoś musiał go prowadzić. To Madeleine go prowadziła. Może i nie zostawiła żadnych śladów, ale nie ulegało wątpliwości, że ktoś, kto dobrze znał ten dom musiał być razem z nim, bo inaczej nigdy nie byłby w stanie poruszać się po omacku w jego wnętrzu, wejść po schodach na piętro, i odnaleźć sypialnię w panujących tu egipskich ciemnościach. A grube kotary w sypialni były zasłonięte.

To wcale nie były urojenia. Gdy człowiek ma halucynacje, widzi rzeczy, których nie ma, ale Quentin nie słyszał jeszcze o przywidzeniu, które polegałoby na tym, że widzi się istniejące rzeczy w absolutnych ciemnościach. Schizofrenia nie wyposaża chorego w latarkę.

Położył swoje bagaże obok drzwi. Został tu sprowadzony przez kogoś, dla jakichś ważnych powodów. Iluzja trwała dokładnie do chwili, kiedy zdecydował, że nie otworzy szkatułki. Wtedy właśnie Madeleine uciekła, a wszyscy pozostali prócz wuja Paula i Babci zniknęli. Wszyscy ci, których nagrobki udało mu się zidentyfikować na cmentarzu.

Co więc było prawdziwe? Złudzeniem były panujące w domu czystość i porządek. Potrawy i wnoszący je lokaje. Krewni, których poznał byli — czym mogli być? — chyba tylko duchami. Ale stół był prawdziwy, także krzesła, drzwi, łóżko, a nawet muszla klozetowa, umywalka i wanna w łazience. Może w salonie na małym stoliku naprawdę leżała drewniana, grawerowana skrzynka, którą ktoś, z nie znanych mu powodów, chciał otworzyć przy jego pomocy.

Odwrócił się i podszedł w stronę wejścia do salonu, ale kiedy się zbliżył, na drzwiach pojawiły się trzy lśniące, białe litery:

NIE

— To nie jest urojenie — szepnął do siebie.

Litery zniknęły. Zrobił jeszcze jeden krok w stronę drzwi.

Zaczęły pojawiać się następne litery, tym razem dużo szybciej. Były mniejsze, a każde utworzone z nich kolejne słowo pojawiało się w miejsce poprzedniego.

NIE

WCHODŹ

DO

ŚRODKA

UCIEKAJ

UCIEKAJ

ŚMIERĆ

TU

MIESZKA

ŚMIERĆ

Cofnął się od drzwi, omiótł wzrokiem mroczne ściany hollu. W zimnym, wygasłym kominku coś błysnęło. Jakieś światełko. Nie podszedł bliżej, zamiast tego zrobił kilka kroków w tył, zastanawiając się z przerażeniem, co też mogło oznaczać to tajemnicze migotanie. Jednak nie potrafił odwrócić wzroku.

Z kominka wyszedł szczur i usiadł na stosie szczapek, które dawno temu ktoś ułożył w pobliżu paleniska. Zwierzątko świdrowało go wzrokiem, patrząc mu prosto w oczy. Dokładnie tak samo jak Babcia. Po chwili otworzyło pyszczek.

— Znajdź mnie — powiedziało.

To nie był objaw szaleństwa, teraz Quentin miał całkowitą pewność. To nie była wina umysłu, tworzącego fałszywe wizje rzeczywistości. Wręcz przeciwnie, jego umysł już przyzwyczajał się do tego, że reguły, którymi, jak sądził, rządzi się rzeczywistość, nie miały zastosowania w tym domu. Coś kazało szczurowi mówić, coś sprawiło, że słowa pojawiały się na drzwiach pokoju, do którego nie powinien był wchodzić. Coś prowadziło go w tym domu w ciemnościach. Coś kazało mu wierzyć, że ma u boku ukochaną kobietę, kiedy samotnie przechadzał się po skarpie. Ktoś przedstawił go grupie nieboszczyków, z którymi zjadł śniadanie i przekonał go, że je najlepsze potrawy, jakie miał okazję próbować w swym życiu, podczas gdy jego żołądek pozostawał pusty.

Wszystko potrafił racjonalnie sobie wytłumaczyć. Ale jego ciału nie wystarczały racjonalne argumenty. Serce waliło mu jak młot, ręce miał zimne, dłonie mu drżały. Nie śmiał obrócić się plecami do szczura, do drzwi salonu, a jednocześnie nie miał odwagi, by choć chwilę dłużej pozostać w tym domu. W końcu obrócił się i energicznym krokiem ruszył w stronę frontowych drzwi, gdzie zostawił swoje bagaże. Otworzył drzwi, podniósł walizkę i torbę, poczym wyszedł na ośnieżony ganek.

U dołu schodów, tam, gdzie zeszłej nocy zatrzymał się samochód, czekała na niego Madeleine. Jej twarz była spokojna, a nawet trochę smutna.

Przerażenie nagle się ulotniło, a na jego miejscu pojawiła się ulga. Madeleine istniała naprawdę. Madeleine była tutaj z nim. Znów poczuł, jak całą jego osobę wypełnia miłość. Wszystko będzie w porządku. Ona wyjaśni mu całe to… cokolwiek to było.

— Mad — powiedział. — Nie uwierzysz, co mi się wydarzyło. Pokręciła głową.

— Och, Tin, ja nie jestem Madeleine. Już nie. Madeleine zniknęła.

Zszedł do niej po schodach.

— Możesz nazywać się jak tylko chcesz, ważne, że jesteś tutaj. Myślałem, że cię straciłem.

— Straciłeś mnie wiele lat temu, Tin. Kiedy umarłam w szpitalu. Kiedy kazałam ci, żebyś dał sobie siana. Kiedy powiedziałam ci, żebyś nie trzymał mnie dłużej uwiązanej do łóżka.

Zatrzymał się, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszał.

— Masz kit, masz kit, masz kit? — zapytała.

I wtedy nie były to już usta Madeleine. Nie nastąpiła żadna transformacja. Nigdy nie było żadnej Madeleine.

— Lizzy — wyszeptał.

— Teraz mnie widzisz — powiedziała. — Ale to tylko złudzenie. Twój umysł nadaje kształt temu, czym naprawdę jestem.

— To cały czas byłaś ty? — Natychmiast przypomniał sobie, jak widział ją w sklepie spożywczym i jak wchodziła do szeregowca.

— To nie byłam ja — powiedziała. — Ale przyszłam do ciebie między innymi dlatego, żeby ci wszystko wyjaśnić. Masz moc, by mnie wzywać. Kiedy myślałeś, że mnie zobaczyłeś, twoja wielka potrzeba ujrzenia mnie kazała mi wrócić do ciebie. W znakomitej większości jesteśmy przywiązani do dawnych ciał, do naszych szczątków, ale ja jestem bardziej przywiązana do ciebie. Nie mam nic przeciwko temu, naprawdę. Zwłaszcza, że kiedy przybyłam, dostrzegłam grożące ci niebezpieczeństwo.

— Ale jeśli to jesteś ty, Lizzy, to nie ma żadnego niebezpieczeństwa.

— To nie byłam ja, nie rozumiesz? To był ktoś inny, kto znalazł mój obraz w twoim umyśle i wykorzystał go dla swoich celów. Kiedy przybyłam do ciebie, to właśnie ona sprawiła, że przywidziałam ci się jako kobieta, wchodząca do szeregowca, ale mnie nie było wewnątrz tego, co zobaczyłeś, Tin, ja byłam wtedy z tobą. W samochodzie, tuż obok ciebie, czując jak mnie wzywasz. Kiedy wzywasz mnie w taki sposób, jesteś bardzo silny. Nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie trzymać się wtedy z dala od ciebie.

— Czemu nie przemówiłaś do mnie wtedy, tak jak to robisz teraz?

— Ponieważ ona tam była. Umarli nie mają żadnej siły w porównaniu z żywymi. Jeśli ona chce żebym była cicho, jeśli skupia na mnie swoją uwagę, to uwierz mi Tin, nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa.