Выбрать главу

— Wcale nie o to pytałem — rzekł Wayne, a widząc, że Quentin ma zamiar coś odpowiedzieć, zatrzymał go unosząc dłoń do góry. — Chwileczkę. Nie złość się na mnie, ale muszę ci to powiedzieć. Jeśli popełniłeś jakąś zbrodnię i chciałbyś, abym w jakikolwiek sposób był zaangażowany w twoją obronę, nie mów mi co zrobiłeś. Jeśli przyznasz się przede mną do popełnienia przestępstwa, będę mógł jedynie poradzić ci, abyś udał się na policję i wyznał całą prawdę, ja zaś nie podejmę się obrony. Czy mnie zrozumiałeś?

— Daj spokój, Wayne — powiedział Quentin. — Nie zabiłem jej. O ile wiem, jest równie żywa jak przedtem.

Wayne rozluźnił się nieco.

— I chciałbym, abyś wszczął poszukiwania. Ale to nie będzie żadne małe dochodzonko. Powinno objąć wszystkie miasta, gdzie mam swoje rezydencje, a jak wiesz, lista jest długa… Tym niemniej, ona mogła udać się do któregokolwiek z tych miejsc, ja zaś muszę przynajmniej stworzyć pozory szeroko zakrojonych poszukiwań.

— Stworzyć pozory?

— Powiedziałem ci już. Na pewno jej nie znajdziemy. Wayne pokręcił głową.

— Naprawdę nienawidzę paradoksów, Quentin. Powiedz jasno: wiesz gdzie ona jest, czy nie?

— Wiem, że nigdzie jej nie ma.

— Jeśli jest pochowana w piwnicy tamtego domu, Quentin, policja na pewno ją znajdzie.

— Ona nie jest nigdzie pochowana, ponieważ nie umarła, ani nie zginęła. Nie ma jej także wśród żywych. Ona nigdy nie istniała.

— Cóż to musiał być za ślub!

— Celem prawdziwych poszukiwań będzie ustalenie jej tożsamości, Wayne. Chcę móc udowodnić, że w żadnym z pięćdziesięciu stanów nie wystawiono świadectwa urodzenia Madeleine Cryer. Że osoba o tym imieniu i nazwisku nigdy i nigdzie nie chodziła do szkoły i nie wykonywała żadnej pracy. Pozostałe nasze działania mają na celu wykazanie, że jestem zrozpaczonym mężem, pragnącym odnaleźć zaginioną żonę. Ale mój adwokat powinien wiedzieć, że tak naprawdę interesuje mnie ustalenie tożsamości osoby, która mnie oszukała. Lub kogoś, kto może coś o niej wiedzieć.

— To zaczyna być interesujące. Zastanawiam się od czego nasi ludzie mieliby zacząć.

— Nie ma od czego zaczynać, Wayne. Jak przewidziałeś, wyszedłem na głupca. Przez cały czas naszego narzeczeństwa, jeszcze w Wirginii, ona zawsze twierdziła, że przemieszkuje kątem u przyjaciółek, że przenosi się z domu do domu. Zawsze dzwoniłem do niej na komórkę. Nigdy nie podała mi numeru telefonu do którejś ze swych przyjaciółek. Nigdy żadnej nie poznałem. Mówiła, że pracuje w jakimś urzędzie, ale nie mam pojęcia, jaki to był urząd i szczerze mówiąc, nie wierzę, że kiedykolwiek miała taką pracę, aczkolwiek, rzecz jasna, zapłacę za przeszukanie federalnych akt personalnych, żeby ustalić czy na pewno nie pracowała w jakimś biurze.

— A co z tym Ray’em Cryerem?

— Kimkolwiek on jest, wątpię żeby mógł nam w czymkolwiek pomóc… jeśli w ogóle zechce rozmawiać z naszymi ludźmi.

— Ale możemy zdobyć informację o nim samym — powiedział Wayne. — Albo on rzeczywiście jest ojcem twojej żony, albo udaje, w każdym bądź razie, sprawdzenie go może nas naprowadzić na jakiś trop.

— Pozostaje jeszcze dom, Wayne. Wszystkie księgi i akty. Trzeba sprawdzić właścicieli w poprzednich pokoleniach. Ona zna ten dom. To nie było żadne oszustwo. Znakomicie się w nim orientuje, nawet w ciemności. Jest z nim w jakiś sposób związana.

— Zrobimy to, Quentin. Chyba nie będziesz miał nic przeciwko temu, że wykreślę jej dane z twoich polis i testamentu?

— Sporządź odpowiednie papiery, a ja je podpiszę.

— Policja będzie cię podejrzewać.

— Jasne, że będzie. Ty też mnie podejrzewasz, a ja w końcu nieźle ci płacę za słuchanie twoich mądrych i nader osobistych rad. Pomyśl tylko o ile mniej oni będą mi wierzyć, że opowiadam im całą prawdę.

— Bo mnie, rzecz jasna, mówisz całą prawdę — ironia w jego głosie była aż nadto wyraźna.

— Powiedziałem ci to, co zamierzam powiedzieć policji. To samo powiedziałem moim rodzicom i to samo zamierzam powiedzieć komukolwiek innemu, a wszystko, co powiedziałem jest prawdą.

— Istnieją jednak jakieś fragmenty, które zostały wyłączone z owej opowieści, prawda?

— Być może.

— Czy masz zamiar mi je przedstawić?

— Chciałbym. O ile starczy mi odwagi.

— Przywilej nieujawniania spraw klienta, przysługujący każdemu adwokatowi obejmuje wszystko, co mi powiesz. Ostrzegłem cię już wcześniej przed ujawnianiem mi popełnionego przestępstwa. Pamiętaj, że mówiłem serio.

— A co będzie jeśli to, co ci powiem, przekona cię, że postradałem zmysły?

— Już dawno utwierdziłeś mnie w takim przekonaniu.

— Ja nie żartuję, Wayne. Sam miałem wątpliwości, co do stanu mojego zdrowia psychicznego i jeśli ty nie jesteś szaleńcem, również będziesz je miał.

— Szaleńcy mają takie samo prawo do posiadania swojego adwokata, jak ludzie zdrowi na umyśle.

— Ale co będzie, jeśli uznasz, że w moim najlepiej pojętym interesie będzie udanie się do szpitala psychiatrycznego? Ubezwłasnowolnienie mnie.

— Nie mam żadnej możliwości by to przeprowadzić — powiedział Wayne. — Twoi rodzice mogliby spróbować. Albo żona. Albo dzieci, gdybyś takowe posiadał. Ewentualni spadkobiercy.

— A członkowie rodziny żony?

— Obecnie najwyraźniej zajęci są wykręcaniem ci zupełnie innego numeru — powiedział Wayne. — Chodzi mi o to, że adwokat nie może na własną rękę wykorzystać swojego klienta. Gdybym tylko spróbował, natychmiast wykluczyliby mnie z adwokatury. Moja praca polega na powstrzymaniu wszystkich tych, którzy czyhają na ciebie.

— Ale jeśli… jeśli mi nie uwierzysz, czy wciąż będziesz pracował dla mnie z równym poświęceniem, jak przedtem? Czy może zaczniesz powierzać moje sprawy swoim pomagierom, aż wreszcie oddasz mnie innemu prawnikowi?

— Quentin, stajesz się nieznośny. Czy masz zamiar mi powiedzieć, że twoją żonę uprowadziło UFO?

— Wolałbym żeby tak było. — Wziął głęboki oddech. — Wyjmij magnetofon.

— Ja wszystko zapamiętam.

— Chcę to mieć nagrane.

— Quentinie, przywilej nieujawniania spraw klienta, przysługujący adwokatowi chroni cię tylko w sądzie, ale nie chroni cię przed publicznymi atakami na twoją reputację. Oczywiście, mogę zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby zapewnić jak najlepszą ochronę informacjom, które nagrasz na taśmie, ale najlepszą ochronę zapewnisz im nie nagrywając żadnej taśmy.

— Nagrywaj.

— Sam tego chcesz. — Kręcąc głową, Wayne wyjął swój magnetofon. A Quentin opowiedział mu wszystko, zaczynając od tej chwili, kiedy zobaczył kobietę, która wyglądała jak Lizzy w sklepie spożywczym sieci Giant na Eiden Street w Herndon. Od tamtego przywidzenia przeszedł od razu do wydarzeń w domu rodzinnym Madeleine. Opowiedział o kanapkach zjedzonych o północy. O tym, jak rano Mad wyperswadowała mu pomysł wzięcia prysznicu. O przysmakach, jakie podano na śniadanie. O pozostałych ludziach przy stole. O spacerze wzdłuż skarpy. A potem o szkatułce z tajemniczym skarbem, o Babci która poleciła mu by ją odnalazł i o ucieczce Madeleine na cmentarz. O tym, że na śniegu były odbite tylko ślady jego stóp i niczyich innych. O napisach nagrobnych. O ciemnym, zimnym i opustoszałym domu, zakurzonym i brudnym, o łóżku, w którym spał tylko on sam, o komodzie, w której znalazł tylko swoje ubrania. O słowach ukazujących się na drzwiach. O gadającym szczurze. A potem o tym, jak jego nieżyjąca siostra wróciła do niego, żeby wyjaśnić mu wszystko, co zrozumiała z tych wydarzeń. O długim marszu piechotą, z powrotem do cywilizacji.