Opowiedział szybko jednym ciągiem, nie mogąc uwierzyć, że to wszystko zdarzyło się naprawdę.
Wayne Read wyłączył magnetofon, kiwając głową.
— Zatrzymam tę taśmę, Quentinie. Schowam ją w moim sejfie. Nie będę jej dawał sekretarce do przepisania.
— W porządku.
— Jednego tylko nie rozumiem. Dlaczego opowiedziałeś mi tę całą… historię.
— Może po prostu musiałem ją komuś opowiedzieć.
— To do ciebie niepodobne, Quentin. Ty nie należysz do ludzi, którzy lubią się zwierzać i dzielić z innymi swoimi problemami.
— Być może boje się, że w całej tej awanturze mogę stracić życie. Gdyby tak się stało, chciałbym, aby ktoś wiedział dlaczego.
— I tym kimś mam być właśnie ja? Twój bardzo bliski, stary przyjaciel, oddany na całe życie?
Wayne miał rację. To nie dla niego opowiedział całą tę historię. Zastanowił się przez chwilę.
— Jeśli zginę, Wayne, chcę żebyś odtworzył tę taśmę moim rodzicom.
— Daj spokój, Quentin.
— Chcę, żeby o wszystkim wiedzieli.
— Quentin, fakt że powierzyłeś ten sekret właśnie mnie, to jedna sprawa, ale opowiadanie twoim starym o powrocie Lizzy… przecież to tylko przysporzy im bólu.
Quentin nachylił się nad blatem biurka.
— Oddaj mi taśmę, a znajdę sobie innego adwokata.
— Nie mówiłem przecież, że tego nie zrobię. Po prostu dałem ci najlepszą radę na jaką mnie stać. Od dawna przyzwyczaiłem się już do tego, że mnie ignorujesz. Ale z ciebie jest naprawdę niezły czubek.
— Wielkie dzięki.
— Jeśli nie jesteś świrem, to musisz być najgłupszym oszustem jakiego kiedykolwiek miałem okazję poznać. Nieboszczycy, szwendający się tu i tam, w oczekiwaniu aż ktoś wezwie ich do siebie? I to w jakim celu? Na śniadanie.
— Musisz przyznać, że nie brakuje mi inwencji.
— Najgorsze jest to, że nijak nie będę mógł wytłumaczyć się żonie. Jeśli usłyszy te banialuki, od razu nabierze pewności, że mam romans i nawet nie zadaję sobie trudu, żeby wymyślić jakieś wiarygodne kłamstwo na usprawiedliwienie.
— A masz romans?
Wayne westchnął i na chwilę odwrócił wzrok.
— Ja nie, ale ona ma.
— Żartujesz?
— Kiedy zaczęła mnie podejrzewać — wyjaśnił ponuro Wayne — zdałem sobie sprawę, że coś się między nami zmieniło i na pewno nie z mojego powodu, bo ja zachowywałem się tak samo jak zawsze. A więc kazałem ją śledzić przez kilka tygodni. Okazało się że obdarza, nazwijmy to — względami, przygodnych chłopaków na parkingach przydrożnych barów.
— I wciąż oskarża ciebie, że to ty romansujesz?
— Quentin, wszyscy ludzie to wariaci. Właśnie dlatego ci to powiedziałem. Żebyś zrozumiał, że wiem, do jakich szalonych rzeczy zdolni są ludzie. Ale na ogół robią to wszystko w rzeczywistym świecie. Chłopaki, z którymi widuje się moja żona, to faceci w typie kowbojów. Chodzi tylko do kowbojskich barów. W Marin County, w San Rafael mamy trójkę dzieciaków, a ona obciąga tym byczkom druty, na parkingu, w zamian za fajkę. Czy nie jest to większe szaleństwo, niż cała ta straszliwa historia, którą chcesz abym odtworzył twoim staruszkom, gdybyś nagle się przekręcił. Kiedyś wydawałeś mi się jedyną wyspą rozsądku na tym pokręconym świecie. Nie byłeś z nikim związany, jeśli nie liczyć własnych rodziców. W nic się emocjonalnie nie angażowałeś. Dzięki racjonalnym decyzjom, co trzy lata udawało ci się podwajać fortunę. Żadnego marnotrawstwa. Żadnych kłamstw. Żadnych złudzeń. I teraz, kiedy nagle zakochujesz się w kobiecie, ona cię rzuca, a ty przychodzisz do mnie z tą historyjką, to przysięgam ci, Quentin, runęła cała moja wiara w pomyślność ludzkiej rasy. Mam tylko jedno małe pytanko. Czy istnieje jakiś sposób, żeby to moja żona zniknęła z powierzchni ziemi? Nie, nie, nie to chciałem powiedzieć.
— Nie wiem, czy to właśnie chciałeś powiedzieć, Wayne, ale przynajmniej przypomniałeś mi, że nie jestem jedynym człowiekiem na ziemi, który ma kłopoty.
— Nie to miałem na myśli. Zresztą, nie wiem co miałem na myśli. Właściwie, chyba nic nie miałem na myśli. Przypuszczam, że ja po prostu należę do tego rodzaju ludzi, którzy lubią się zwierzać.
— Dlaczego się nie rozwiedziesz?
— Ponieważ wciąż jest dobrą matką, kiedy jest w domu. A ja kocham moje dzieci. I kocham moją żonę. Albo przynajmniej kocham ją taką, jaką wyobrażałem sobie, że jest.
— A ja kocham Madeleinie taką, jaką ją wyobrażałem sobie, że jest.
— Tak, ale przynajmniej twoja żona nigdy nie istniała. — Wayne zaśmiał się, ale śmiech uwiązł mu w gardle. — Dlaczego nie jesteśmy pijakami, Quentinie? Faceci, którzy piją, mogą przynajmniej w takiej chwili pójść do baru.
— A może lodziarnia Swensena jest jeszcze czynna? Moglibyśmy zamówić sobie po sto gałek, a potem rzygać na ulicy.
— Mielibyśmy przynajmniej połowę frajdy, jaką daje dobra popijawa.
Quentin podniósł się z miejsca.
— Przepraszam, że przeze mnie przepadła ci kolacja z żoną.
— No cóż, najprawdopodobniej wbiłbym jej widelec w oko, tak więc można powiedzieć, że uratowałeś mnie od rozprawy o poważne uszkodzenie ciała.
— Mam nadzieję, że nie zdarzy się nic na tyle dziwacznego, co by sprawiło, że mi uwierzysz.
— Też mam taką nadzieję. Ale wciąż cię lubię i zależy mi na tobie, a poza tym jestem najlepszym adwokatem na jakiego możesz sobie pozwolić, zwłaszcza teraz, kiedy jesteś kompletnym świrem.
— Dzięki, Wayne.
— Przyjdź jutro po drugiej, żeby podpisać dokument, który usunie twoją żonę z testamentu i z polis. Ale na lody będziesz musiał pójść sam.
I było po wszystkim. Ktoś inny znał już prawdę — ktoś żywy — nawet jeśli w nią nie wierzył. Teraz należało jedynie czekać. Czekać na rezultaty prywatnego śledztwa, aby sprawdzić, do jakich odkryć ono doprowadzi. Czekać, aż policja zacznie go podejrzewać. Kłopot polegał na tym, że wszystko mogło się skończyć na zgromadzeniu jedynie negatywnych dowodów — nikt jej nie znał, nikt jej nie widział. Ale liczył się papierowy trop. Użytkowniczka nie mogła zmienić śladów, pozostawionych w papierach. Przynajmniej tak sądził. Umiała stwarzać iluzję, zmuszać ludzi, by robili to co chciała. Ale jak dotąd nie zdarzyło jej się dokonać zmian w rzeczywistym świecie. Jeśli chciała, żeby dom wyglądał na wysprzątany, mogła otumanić ludzi. Jeśli chciała, żeby dom rzeczywiście był wysprzątany, potrzebowała kogoś z miotłą. To samo dotyczyło dokumentów i rejestrów. Fałszowanie rzeczywistości nie jest rzeczą łatwą. To był dobry haczyk na tego Ray’a Cryera. Quentin wiedział, że jeśli poświęci na to odpowiednią ilość pieniędzy, być może w końcu uda mu się dowieść, że Madeleine Cryer nigdy się nie urodziła.
Nie oznaczało to, rzecz jasna, że Użytkowniczka uzna się za pokonaną. Jeśli jedna próba się nie powiodła, na pewno przystąpi do następnej, na tyle zdążył ją poznać. Z jakiegoś powodu ona go potrzebowała. Nawet bardzo. A dopóki go potrzebowała, będzie go nawiedzać, zaś on nigdy nie będzie wiedział, że to ona. Nie mógł już ufać nikomu.
To właśnie było najgorsze. Wiedział, że Użytkowniczka może przyjść do niego, kiedy tylko będzie chciała, pod dowolną postacią. Nigdy nie będzie pewny co ma, a co nie ma żadnego związku z Użytkowniczka. W końcu wcześniej nie dostrzegł żadnych związków pomiędzy kolejnymi widzeniami Lizzy, a spotkaniem z Madeleine na przyjęciu u grande dame. Przez resztę swojego życia musi zastanawiać się, czy za każdą osobą, którą napotka, nie kryje się czasem znienawidzona Użytkowniczka, wciąż ponawiając próby przejęcia pełnej nad nim kontroli.