Выбрать главу

— Cóż, po pierwsze stać cię na to, a po drugie obaj mamy akcje AT T.

— Mam pewne nazwisko, którym chcę żebyś się zainteresował. Duncan. Małżeństwo z córką. Prawdopodobnie Madeleine jest ich siostrzenicą. Założę się, że to pan Duncan jest tym facetem, podającym się za Ray’a Cryera.

— Duncan. Założę się, że w Waszyngtonie i okolicach mieszka tylko jedna rodzina Duncanów.

— Od czego mamy zespół śledczy? Napisałem liścik do Madeleine i zostawiłem go u grande dame. Albo pośle kogoś do Duncanów, albo Duncanowie przyślą kogoś, żeby go odebrał. Tak czy inaczej, znajdzie się ktoś, kogo trzeba będzie śledzić.

— Chyba, że szacowna dama poprzestanie na włożeniu liściku do koperty i naklejeniu znaczka.

— Ludzie wciąż robią takie rzeczy? — Wiedział, że to robią, ale ponieważ sam osobiście przez wiele lat nie miał okazji lizać pocztowego znaczka, taka możliwość w ogóle nie przyszła mu do głowy.

— Kosztuje to tylko trzydzieści dwa centy. A wykradanie przesyłek poczty państwowej grozi oskarżeniem o ciężkie przestępstwo wszystkich w to zamieszanych, więc nie zrobimy tego nawet dla faceta, którego kochamy tak jak ciebie, Quentinie.

— Wciąż jednak możecie zdobywać informacje o Duncanach.

— Będziemy dzwonić do wszystkich abonentów o tym nazwisku z pytaniem: “Czy to ta rodzina Duncanów, która ma siostrzenicę, znikającą w magiczny sposób po kilku miesiącach małżeństwa z bogatym szaleńcem, tylko dlatego, że nie może on na czas otworzyć pewnej szkatułki?” Wcześniej czy później, na pewno ich znajdziemy.

— Jeśli jesteś taki mądry, to założę się, że wiesz, jak się nazywał jedyny prezydent — kawaler.

— Nasz? James Buchanan. To gość, który był zaraz przed Lincolnem. Cymbał z Wirginii, zrobił wszystko co mógł, by jak najbardziej zaszkodzić Północy przed Wojną Domową. Potrzeba ci więcej danych?

— Dowiedziałeś się czegoś o numerze komórki Madeleine?

— To telefon komórkowy Numer Jeden. Któryś z aparatów, jakie firmy rezerwują dla użytku wewnętrznego. Nie muszę ci chyba mówić, że przez ostatni rok nie przyznawano go żadnej osobie.

— A ja się zastanawiałem, dlaczego połączenia zawsze były takie czyste — mruknął Quentin.

A więc na wszystkie jego telefony do niej, przez cały okres narzeczeństwa, prawdopodobnie nikt nigdzie nie odpowiadał. Za sprawą Użytkowniczki wydawało mu się, że słyszy głos Madeleine dobiegający ze słuchawki.

Na obwodnicę dostał się jeszcze przed godziną szczytu, tak więc jazda do domu była umiarkowanie uciążliwa. Kiedy wszedł do mieszkania, na telefonie znowu paliła się lampka. Zastanawiał się, czy to kolejna wiadomość od “Ray’a Cryera”, czy też jakaś inna sztuczka Użytkowniczki. Zamiast tego usłyszał głos komendanta policji w Mixinack, w stanie Nowy Jork. To nie była nazwa miasteczka, do którego Quentin poszedł, uchodząc z domu Madeleine. Mixinack leżało na północ, nieco dalej od tamtego miejsca. Ale któż mógł zrozumieć, jakimi prawami rządziło się wyznaczanie obszarów jurysdykcji. Było jeszcze wczesne popołudnie. Oddzwonił.

— Komendant Bolt, słucham.

— Chciałbym mówić z… sam pan odbiera telefony?

— Cała reszta personelu tłoczy się przy automacie z kawą, albo przesiaduje w kibelku. Kto mówi?

— Quentin Fears. Pan dzwonił do mnie.

— Jasne. Czołem!

— Czołem! — Quentin nie zamierzał nic mówić, chcąc najpierw zorientować się, co Bolt już wie. Odczekał więc dobrą chwilę, aż tamten zdecydował się przerwać ciszę i na nowo podjął rozmowę.

— Dostałem faks z Herndon w Wirginii, z którego dowiedziałem się, że zginęła pańska żona. Czy już pan ją znalazł?

— Nie, jeszcze nie. Wynająłem detektywów, ale jeszcze nie ma żadnych rezultatów.

— Cóż, przykro mi to słyszeć. Ja także nie znalazłem pańskiej żony, panie Fears.

— Myślę, że mnie jest jeszcze bardziej przykro słyszeć taką wiadomość.

— Nie wątpię. Takie zerwanie, to ciężka sprawa. Moja żona też mnie kiedyś rzuciła. Niech ją cholera. Ale potem wróciła. Niech ją cholera. To był dowcip, synu. Ale widzę, że nie w głowie panu żarty.

— Doceniam pańską domyślność.

— Jestem wyjątkowo domyślny. Założę się, że zastanawia się pan, dlaczego wydzwaniam do pana, skoro nie mam panu nic do powiedzenia Cóż mogę na to powiedzieć? Po prostu ciekawski ze mnie facet i lubię sobie pogadać. Tymczasem moja sekretarka właśnie wyszła za mąż, a przy tej szalejącej grypie, musiałem wysłać wszystkich ludzi w teren z radarami, bo inaczej nie zarobilibyśmy na swoje pensje. To też był dowcip, ale już zrezygnowałem z prób rozbawienia pana.

— Czy to znaczy, że jest pan sam na posterunku?

— Otóż to! Uważnie pan słucha! Dlatego właśnie to ja zobaczyłem pański faks. Dostajemy ich całe mnóstwo… nienawidzę tej maszyny, wie pan, chętnie wyrwałbym ją ze ściany, bo to my musimy płacić za papier, na którym drukuje się każdy kretyński i absolutnie nieważny faks, jaki któremukolwiek z zamieszkujących naszą ojczyznę imbecylów zachce się wysłać do wszystkich posterunków policji w kraju. Ale pański faks wpadł mi w oko ze względu na podany przez pana adres domu gdzie, zgodnie z tym co pan twierdzi, zostawiła pana żona.

— Zna pan to miejsce?

— Widzi pan, to malutkie miasteczko, a ja znam je bardzo dobrze. Często przejeżdżam koło owej posiadłości. Od pięciu lat nie widziałem tam żywej duszy, odkąd starsza pani przeniosła się do domu spokojnej starości.

Starsza pani związana z tamtym domem przeniosła się do jakiegoś domu starców. To mogło wyjaśniać przyczyny, dla których Babcia sama nie mogła odnaleźć Quentina.

— Co jakiś czas wysyłam tam moich chłopców — powiedział Bolt — żeby zobaczyli, czy nie kręcą się w pobliżu jacyś wandale. Wie pan, czy nikt nie wybija szyb i tak dalej.

— I co, są jakieś szkody?

— Właśnie tego chciałem się dowiedzieć, synu. To przecież pan spędził tam noc.

— Nic takiego nie powiedziałem.

— To prawda. Ja powiedziałem. Zobaczyłem faks z Herndon i pomyślałem sobie, że warto byłoby sprawdzić. Więc następnym razem, kiedy przejeżdżałem tamtędy za dnia, zatrzymałem się i patrzę, a tam rzeczywiście widać ślady opon samochodu, który najpierw wjechał, a potem wyjechał z alejki, prowadzącej do domu. I ślady stóp. Nie lubię takich śladów. One oznaczają wandali. Albo włóczęgów, próbujących zająć opuszczony dom. A ślady opon mogą wskazywać na znudzonych nastolatków, szukających ustronnego miejsca, gdzie można spokojnie popalić trawkę, albo zarazić kogoś jakimś choróbskiem przenoszonym drogą płciową. W każdym razie, do moich obowiązków należy dowiedzieć się co naprawdę oznaczają takie ślady. Dlatego wjechałem w alejkę, zaparkowałem nieco dalej od domu i zorientowałem się, że samochód musiał mieć kierowcę.

— Tak, mieliśmy wynajętego kierowcę.

— Hmm, szukałem śladów pozostawionych przez pańską żonę, ale wygląda na to, że ona w ogóle nie wysiadła z samochodu.

— Tak to wygląda?

— No, chyba że wniósł ją pan do środka. Jestem absolutnie pewny, że ani przez chwilę nie postawiła stopy na śniegu.

— Interesujące spostrzeżenie.

— Jak na razie — odparł komendant Bolt. — Wtedy przypomniałem sobie, jak właścicielka tej posesji prosiła mnie, żeby czasem rzucić okiem na jej dom, więc pomyślałem sobie: najwyższy czas rzucić okiem. Wszedłem po schodach. Strasznie tam brudno, prawda?

— Chyba się z panem zgodzę.