Выбрать главу

— I zimno. Można sobie nieźle odmrozić dupę. Ale najwyraźniej ktoś wszedł po schodach na piętro i spędził nockę na brudnym pokrowcu, a także wysikał się do klozetu, w którym nie było wody i napluł pastą do wyschniętej umywalki. Zszedł też na dół do kuchni w podziemiach, przez całą drogę rozdeptując karaluchy, podszedł do pustej lodówki… dobrze mówię?

Przesadny sarkazm Bolta był zaraźliwy. Jak zwykle Quentin dostosował się do tonu rozmowy i odpowiedział w tym samym stylu.

— Istny Sherlock Holmes z pana. Reakcja Bolta była krótka:

— Ha! — mruknął. A następnie ciągnął dalej. — Nie mam zamiaru opisywać całej trasy pańskich wędrówek. Był jakiś spacer po skarpach. Prawdziwy taniec wśród grobów. Obszedł pan dom dookoła. Następnie zobaczyłem ślady, które zostawił pan wychodząc przez drzwi frontowe. Usiadł pan na drugim schodku od dołu, stawiając walizki po jednej z każdej strony. Następnie wstał, wyszedł na drogę i udał się na południe. To chyba mniej więcej wszystko, mam rację?

— Nie da się zaprzeczyć prawdzie, panie komendancie.

— I sam się zapytuję, gdzie była ta kobieta, którą rzekomo ostatni raz widziano, jak opuszcza stary dom Laurentów?

— Laurentów, mówi pan?

— Wydaję mi się, że Laurentowie mieszkali tu najdłużej, więc taka właśnie nazwa przylgnęła do posiadłości. W każdym razie, jedyna rzecz jaka przychodzi mi do głowy, to ta, że kobieta, której pan szuka, musiała odjechać tamtym samochodem. Wygląda na to, że szofer obszedł samochód, żeby otworzyć jej drzwi, ale ona najwyraźniej nie wyszła na zewnątrz. A teraz nigdzie nie można jej znaleźć.

— To prawda — nigdzie jej nie ma.

— Więc tak naprawdę mam do pana tylko jedno pytanie, panie Fears.

— Fears. Dobry rym do słowa “pirs”.

— Oto ono. Dlaczego człowiek, który według doniesień policji z Herndon jest bogatszy niż kilka krajów trzeciego świata razem wziętych, decyduje się wejść do zimnego, opuszczonego domu, by spędzić tam noc wśród robactwa i brudu?

— Czy to przestępstwo, komendancie?

— Och, gdybym pana na tym złapał, mógłbym pana zamknąć i oskarżyć o włóczęgostwo, ale ponieważ jest pan w stanie wykazać się odpowiednimi środkami na utrzymanie, raczej nie wygrałbym takiej sprawy. Naruszenie własności prywatnej również wchodzi w grę, rzecz jasna, ale nic pan nie ukradł ani nie zniszczył. A więc nie będziemy kierować przeciw panu żadnego oskarżenia. Po prostu jestem ciekawy, to wszystko.

— Ja też jestem ciekawy. Ciekawi mnie, gdzie jest moja żona. Nie wygląda na to, żeby pan wiedział.

— Rozumiem — powiedział komendant Bolt. — To trochę nieuczciwe z pana strony, przyjechać tu, zachowywać się dziwacznie, odjechać, a potem odmawiać odpowiedzi na pytania.

Sprawa przyjmowała nie najlepszy obrót.

— Panie komendancie, ja także chciałbym zadać panu pytanie.

— Czy mam na nie odpowiedzieć, czy wykręcić się tak, jak pan?

— Czy nie otrzymał pan zapytania od Ray’a Cryera o moją żonę, Madeleine Cryer Fears?

— To teść?

— Nigdy w życiu nie miałem okazji go poznać, ale on sam twierdzi, że nim jest.

— Może mamy to gdzieś w papierach, ale…

— Nie, on mógł dzwonić tylko w ciągu ostatnich kilku dni. To pan odbierał telefony, prawda?

— Ray Cryer, mówi pan?

— Tak.

— Nie ma nic takiego. Co prawda mamy dość skomplikowane i bałaganiarskie procedury obiegu informacji, więc przysiąc nie mogę, ale raczej nie ma tu podobnej wiadomości.

— Widzi pan, ten cały Ray Cryer zadzwonił do mnie i powiedział mi, że zameldował wam o zaginięciu córki. Twierdził, że zginęła z tamtego właśnie domu. I że lokalna policja prowadzi poszukiwania.

— My jesteśmy lokalną policją i nic takiego nie robimy. Nie szukamy jego córki.

— To robi się coraz ciekawsze.

— Ale skoro był pan w tamtym domu, kiedy ona sobie poszła, panie Fears, dlaczego teść miałby informować pana, że jego córka zginęła?

— To samo chciałbym wiedzieć, panie komendancie. Odniosłem wrażenie, że próbuje ułożyć odmienną wersję wydarzeń.

— Nigdy nic nie wiadomo, prawda? Obecnie mamy tylko pańskie oświadczenie, że żona była w tamtym domu. I wyraźne dowody, że jeśli chodzi o miejsca noclegowe, ma pan bardzo dziwaczne gusta.

— Dziękuję panu, komendancie, nie wiem co zrobiłbym bez pańskiej pomocy.

— A więc chce mnie pan spławić?

— Nie, panie komendancie. Wręcz przeciwnie, mam nadzieję, że będzie pan miał oczy szeroko otwarte i okaże pomoc wynajętym przeze mnie detektywom, kiedy się u pana zjawią.

— Ten Ray Cryer szantażuje pana, mam rację?

— Słucham?

— Czy był pan na prochach tamtej nocy? Czy była to jakaś narkotykowa transakcja, w czasie której uśpili pana albo grozili panu, czy coś w tym rodzaju?

— O czym pan mówi?

— Najwyraźniej nie ma pan zamiaru opowiedzieć mi, dlaczego zachowywał się pan tak dziwacznie, w związku z czym muszę wysilić mózgownicę i układać historyjki, które będą pasować do dowodów.

— Panie komendancie, tamten dom jest nawiedzony przez duchy. Zostałem przez nie zaproszony, spałem z nimi, jadłem z nimi śniadanie, poszedłem na cmentarz, żeby pożegnać się z ich ciałami, a wracając do domu zafundowałem sobie spacerek wzdłuż autostrady.

— Wie pan, może i jestem małomiasteczkowym komendanciną najmniejszego posterunku po tej stronie rzeki Arkansas, ale drzwi do aresztu są u mnie równie szerokie, jak u każdego innego gliny w całych Stanach. Nie rozumiem więc, dlaczego okazuje mi pan tak ostentacyjne lekceważenie, synu? Dobrze chociaż, że przynajmniej pan płaci za tę rozmowę.

— Panie komendancie, nie chcę być pańskim wrogiem.

— Miło mi to słyszeć. Bo niedobrze mieć mnie za wroga.

— Czy może pan opowiedzieć mi coś o starszej pani Laurent?

— Pani Laurent? Ona nie żyje.

Nie żyje? Cóż więc miało znaczyć to “znajdź mnie”?

— Przykro mi to słyszeć.

— Poszła do piachu jakieś dwadzieścia lat temu, mając więcej lat niż sam Bóg, więc jakoś nikt zbytnio nie rozpaczał.

— Chyba wcześniej mówił pan, że staruszka przeniosła się do domu starców, kilka lat temu.

— Posłuchaj mnie, synu. Jest dla mnie absolutnie jasne, że nie ma pan zielonego pojęcia ani o domu, ani o ludziach, którzy w nimi mieszkali, a tymczasem twierdzi pan, że został tam zabrany przez żonę, w celu zaprezentowania rodzinie. Niech pan wreszcie postawi sprawę jasno. Czy Ray Cryer szantażuje pana w jakiś sposób? Czy popełnił pan jakieś przestępstwo w tamtym domu? Czy jest pan po prostu zwykłym wariatem? Niech mnie piekło pochłonie, ale nie uwierzę, że ożenił się pan z kobietą, która mogła mieć cokolwiek wspólnego z owym domem, bo ta rodzina już dawno nie istnieje. Stara pani Laurent nie żyje. Obecnym właścicielem jest jej córka, także staruszka, która, jak już wspomniałem, przeniosła się do domu spokojnej starości. Z kolei jej jedyna córka ma obecnie trzydzieści pięć lat, męża oraz małe dziecko i nigdy nie pojawiła się w tym domu od czasu, gdy jej matka się stąd wyniosła.

— Nie popełniłem żadnego przestępstwa w tamtym domu. Jeśli Ray Cryer próbuje szantażu, to jak dotąd nie zażądał pieniędzy, a jeśli to zrobi, nie dostanie ode mnie ani centa, ponieważ nie zrobiłem niczego, co musiałbym ukrywać. Jeśli chodzi o kwestię mojego zdrowia psychicznego, to ludzie o moich dochodach zazwyczaj uchodzą za ekscentryków.

— Ale pan wciąż nie odpowiada na moje pytania.

— Panie komendancie, bardzo chciałbym się z panem spotkać.

— Odwzajemniam pańskie pragnienie.