Quentin schwycił ją za nadgarstek i przyciągnął jeszcze bliżej, a następnie wylał jej na głowę zawartość szklanki. Pomarańczowy sok spłynął po włosach i cienkimi strużkami zaczął jej ściekać na czoło. Zakryła twarz dłońmi i wybuchnęła płaczem.
— Ja cię przecież kocham, Quentin!
Stał patrząc na sok, który wyglądał zupełnie jak prawdziwy. Patrzył, jak spływa jej z włosów po ramionach, jak jego krople skapują na dywan.
— To nieprawda! — zawołał. — Ciebie nie ma, a kiedy wylałem sok, to spadł on bezpośrednio na dywan. Nie zatrzymał się na twoich włosach, ponieważ ty… ty nie jesteś prawdziwa.
Wyjęła szklankę z jego dłoni i rzuciła nią o ścianę. Rozbiła się z hukiem i odłamki szkła posypały się na podłogę.
— Jak myślisz sąsiedzi słyszeli to, czy nie? — spytała. Światło dochodzące z kuchni odbijało się w okruchach szkła. Madeleine płakała. On też.
— Madeleine — odezwał się — tak mi przykro, tak mi… nie uwierzyłabyś… przez te ostatnie dni spędzone bez ciebie…
Przytuliła się do niego. Poczuł jej ciało idealnie przylegające do jego ciała, tak jak zawsze.
— Czy myślisz, że mnie było łatwo? Nie powinnam była stamtąd uciekać, ale Babcia… ona mnie tak nienawidzi. Powinnam była pamiętać, moja miłość do ciebie jest mocniejsza od wszystkiego, mocniejsza od jej nienawiści, mocniejsza od… Och, Quentin, proszę cię, nigdy więcej nie złość się na mnie, proszę cię, tak bardzo się wtedy boję, czuję się taka skrzywdzona.
Kiedy mówiła, on przyglądał się lśniącym kawałkom potłuczonej szklanki i przypomniał sobie refleksy światła w cudownie rżniętych, kryształowych pucharach na stole w bibliotece. A następnie widok pustego i brudnego stołu, przykrytego grubą warstwą kurzu. Przypomniał sobie, jak widział wodę płynącą z kranu do lśniącej czystością umywalki w łazience, a potem lepiący się od brudu zlew z nieczynnymi kurkami.
— Tin, pozwól mi tak do ciebie mówić, proszę, pozwól mi wrócić i znowu być twoją żoną, tak jak przystoi. Tak, jak to sobie obiecaliśmy przed Bogiem.
— Nie chciałaś żeby nas fotografowano na ślubie, Mad — przerwał jej. — Dlaczego?
Bawiła się jego włosami.
— Wyobrażałam sobie, że jestem najwspanialszą panną młodą, piękną jak śnieg w blasku słońca. — Jej słowa były proste, a głos brzmiał jak cicha muzyka. Dłonią gładziła jego skórę. Ta sama pieszczota zbudziła go przed kilkoma minutami i teraz także sprawiała, że coś się w nim budziło. — Nie chciałam później oglądać zdjęć, na których mogłabym wyglądać inaczej, niż w moich marzeniach. Czy wierzysz w to, co mówią na reklamówkach Kodaka? Że nic nie będzie prawdziwe, dopóki nie masz na to dowodu w postaci fotografii? A może to prawda, że obecna chwila byłaby prawdziwie romantyczna tylko wtedy, gdybym przekazała ci to, co chcę powiedzieć na pocztówce dźwiękowej, albo gdybyśmy tę rozmowę odbyli przez telefon i nagrali ją sobie na taśmie?
Zaśmiał się. To rzeczywiście była Madeleine, kobieta, którą kochał. To był dźwięk jej głosu, jej gładkie włosy, które gładził palcami.
Jej włosy.
I wtedy nagle poczuł, że włosy Mad są lepkie od pomarańczowego soku. Ale jeszcze przed chwilą były zupełnie czyste. Jego dłoń zamarła w bezruchu.
Spojrzała mu w oczy.
— Co się stało? — spytała. — Co się stało?
Odwrócił wzrok. Pomyślał o Lizzy. Pomyślał o tym, jak wydawało mu się, że widzi ją wchodzącą do domu, którego nikt nie wynajmował. Odepchnął Madeleine od siebie i podszedł do ściany, pod którą leżały kawałki szkła. Schylił się, podniósł jeden ostro zakończony odłamek i przeciągnął nim po ścianie. Na papierowej tapecie pojawiło się małe rozdarcie. I nagle zrobił coś, czego w ogóle nie planował, coś, o czym w ogóle nie myślał do chwili, kiedy się na to porwał. Wbił sobie kawałek szkła w skórę na brzuchu. Pchnął drugi raz, trzeci raz. Dopiero wtedy poczuł ból. Był tak mocny, że aż się skulił. Upadł na jedno kolano. Ale wiedział, że to wszystko blaga. Spojrzał w dół na swój brzuch. Ujrzał krew, ale było jej zbyt mało. Wtedy pojawiło się jej znacznie więcej. Zbyt dużo. Nie przeciął przecież żadnego z głównych naczyń. Tam gdzie się skaleczył nie znajdowało się nic, co mogłoby spowodować tak obfity krwotok. W rzeczywistości, dobrze wiedział, że nie było tam żadnej krwawiącej rany. Absolutnie żadnej. Nie było tam niczego, co mogłoby wywołać jakikolwiek ból. Nie było nawet kawałka szkła, który trzymał w rękach. Wciąż jednak w palcach trzymał ostry odłamek.
Czy Lizzy nie powiedziała mu, że jest silniejszy od większości ludzi. Dlaczego nie mógł poradzić sobie z tymi iluzjami?
Klęcząc na jednym kolanie, zaczął kroić skórę na drugim. Ciął coraz głębiej i głębiej. Szkło coraz bardziej zagłębiało się w ciele. Ale jedyna rzecz, o jakiej był w stanie myśleć, jedyna rzecz, o jakiej pozwolił sobie myśleć, to ta, że właśnie przeprowadza sekcję żaby na lekcji biologii. Że powoli odkrywa mięśnie nogi, którą obiera ze skóry przesiąkniętej formaliną. I kiedy tak myślał, jego noga również była nogą żaby. Więc obrał ją sobie ze skóry, jak to kiedyś robił z nogą żaby.
— Nie! — wrzasnęła Madeleine.
Na jego nodze nie było żadnej rany. W dłoni nie miał już szkła. Na brzuchu nie pozostał najmniejszy ślad po ukłuciu. Szklanka po soku pomarańczowym leżała na podłodze, gdzie pewnie musiał ją upuścić, kiedy za sprawą Madeleine pomyślał, że to ona wyjęła mu ją z ręki.
Na czworakach podszedł do miejsca, gdzie Mad stała wtedy, gdy wylał jej na głowę sok. Ujrzał tam rozlaną szeroko kałużę, co świadczyło o tym, że na podłogę spadł pojedynczy strumień soku, na którego drodze nie znajdowało się żadne ludzkie ciało. Udało mu się wrócić do rzeczywistości.
Co oznaczało, że utracił swoją ukochaną.
— Madeleine — szepnął.
Z łóżka dobiegł go jej głos, zimny i zły.
— Wciąż tu jestem.
Cofnął się przerażony, usiadł na dywanie i spojrzał na nią. Siedziała na łóżku, układając włosy i przeglądając się w małym lusterku.
— A więc twoja zmarła siostra powiedziała ci, że jesteś silny — odezwała się. — Punkt dla ciebie.
— Kim ty naprawdę jesteś? — zapytał. — Bądź ze mną szczera, dobrze? Kim jesteś i dlaczego wybrałaś sobie właśnie mnie?
— Nazywam się Madeleine Cryer Fears — powiedziała. — Jestem twoją żoną.
— Przecież ty nie istniejesz i nigdy nie istniałaś.
— Ach tak? A więc z kim się kochałeś we wszystkich ważniejszych miastach całej Ameryki?
— Ze złudzeniem — odparł. — Kochałem złudzenie.
— Zła odpowiedź, Quentinie — powiedziała. — Ja jestem prawdziwa. Jestem najprawdziwszą prawdą, wyciągniętą z najtajniejszych zakamarków twojego serca. Jestem spełnieniem wszystkich twoich marzeń.
— Czego chcesz ode mnie?
— Tego, czego pragnie każda normalna żona. Chcę mieć kogoś, kogo mogłabym kochać. Kogoś, kto kochałby mnie. Chcę zaufania. Wierności. Wspaniałej przyszłości. Chcę urodzić ci dzieci.
— Zamknij się!
— Czy mam rozumieć, że zmieniłeś zdanie, jeśli chodzi o dzieci? Tacy są właśnie wszyscy faceci, kapryśni i zmienni. Ale ja mogę zaczekać. Nie bój się, nie będę próbować żadnych sztuczek… nie będziemy mieli dzieci zanim nie poczujesz, że naprawdę jesteś gotów, by zostać ojcem.
— Nigdy nie dajesz za wygraną, prawda?