— Chce pan usłyszeć moje pytania?
— Zamieniam się w słuch.
— Gdzie jest Anna Laurent Tyler?
— W domu spokojnej starości.
— A gdzie jest ten dom? Bolt wolno pokiwał głową.
— A co pan zamierza zrobić, gdy się pan dowie?
— Pojadę zobaczyć się z nią.
— To się na nic nie zda — orzekł Bolt.
— Jeszcze pan nie wie, co jej chcę powiedzieć.
— Jeśli o mnie chodzi, może jej pan nawet zaśpiewać arię z “Traviaty”.
— A jak to idzie, tenorem czy basem? — spytał Quentin.
— Ona bardziej przypomina warzywo niż człowieka, synu — powiedział Bolt. — Może pan więc mówić, co panu ślina na język przyniesie, ale to się i tak na nic nie zda.
Quentin poczuł, że w płucach brakuje mu powietrza.
— To niemożliwe — powiedział.
— Możliwe jak najbardziej — odparł komendant. — O, niech pan spojrzy tutaj. Słowo, które krzyżuje się z “fobią”, przy “i” to “Traviata”. A ja przed chwilą mówiłem o “Traviacie”.
— Jeden z wielu cudów, jakie zdarzają się każdego popołudnia w Mixinack.
— Chce się pan z nią zobaczyć mimo wszystko?
— Wcześniej czy później i tak dowiem się gdzie przebywa, ale zamiast zmuszać wynajętych przeze mnie detektywów, do wydzwaniania po wszystkich zarejestrowanych domach spokojnej starości w całym stanie, czemu po prostu nie poda mi pan adresu?
— Zrobię nawet więcej. Zawiozę tam pana.
— Radiowozem? A zapali pan koguta i włączy syrenę?
— Pańskim wozem. Myślał pan, że mam zamiar marnować miesięczny przydział benzyny na darmowe przejażdżki dla milionerów?
— Kiedy może pan pojechać ze mną?
— Teraz — odpowiedział Bolt, odpychając się od biurka. — Nie jadłem jeszcze lunchu. Lubi pan chili?
— Nie — Quentin wyszedł za nim na korytarz.
— To dlatego, że nie jadł pan chili “U Belli”. Czy naprawdę przyjechał pan tutaj w tej kurteczce?
— Tak.
— Nikt panu nie mówił, że mamy już zimę?
— Nie planuję dalekich wędrówek na świeżym powietrzu.
— Tu, na północy, w zimie zawsze powinien pan być ubrany tak, jakby miał pan przejść w szalejącej zawiei odległość dziesięciu mil pomiędzy domem a samochodem, który utknął w zaspie.
— Tak powinien być ubrany mój kierowca. Mój ubiór winien wystarczyć na siedzenie w limuzynie i raczenie się szampanem do czasu, gdy szofer wróci z pomocą.
Wyszli na zewnątrz. Quentin poprowadził ich do Taurusa.
— A więc to był żart — powiedział Bolt. — Nie ma pan kierowcy.
— A pan nie ma ciepłego płaszcza.
— Ale ze mnie dureń — powiedział Bolt.
Miał rację, gdyż śnieg rozpadał się na całego.
Wyjechali z parkingu, a Bolt wskazywał mu drogę i po chwili znaleźli się na dwupasmowej szosie wiodącej na południe, obok domu Laurentów. Quentin natychmiast zorientował się, że w ogóle nie jadą do domu spokojnej starości. Rzecz jasna, kiedy dotarli do na wpół ukrytego wylotu alejki, Bolt skierował go w lewo i poprosił, by podjechał pod sam dom.
— Od czasu kiedy tu byłem po raz ostatni, przybyło kilka nowych śladów opon — zauwazyî Quentin.
— Tak, to moje — odrzekł Bolt. — Musiałem przyjechać tu i sfotografować ślady, zanim śnieg je przysypał.
— Aha — powiedział Quentin. — Dowody?
— Oczywiście. Tyle tylko, że nie wiem czego właściwie mają dowodzić. Zwłaszcza teraz, kiedy pańska żona jest już z powrotem w świecie żywych.
— Żywych, dobre sobie — powiedział Quentin, po czym dodał: — To tylko żart.
— Zrozumiałem. Pierwszy raz słyszałem to chyba w jakimś filmie kostiumowym z Andym Devine. A może on to mówił w którymś z telewizyjnych odcinków Rin Tin Tina, kiedy byłem mały. Czy Andy grał w tym serialu?
— Nie mam pojęcia. Nie było mnie jeszcze na świecie — oznajmił Quentin.
Wyszli z samochodu i Quentin posłusznie podążył za policjantem po schodach, prowadzących do frontowych drzwi.
— Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu drobnemu opóźnieniu? — spytał Bolt.
— Raczej się go spodziewałem — odparł Quentin.
— Chciałem tylko, żeby oprowadził mnie pan po miejscach, które odwiedził pan spędzając noc w tym domu.
— Czy potrzebuję adwokata?
— A nie ma go pan?
— Chodzi mi o to, czy potrzebuję mieć go tutaj, ze sobą.
— Nie mam zamiaru aresztować pana za naruszenie własności prywatnej, panie Fears. W związku z tym nie ma potrzeby wzywania adwokata.
— Czy naprawdę wyglądam aż na takiego głupka?
— Zabawny z pana facet, panie Fears.
Stali pośrodku hollu wejściowego. Quentin rzucił okiem na kominek, ale nie dostrzegł w nim gadających szczurów. Na drzwiach do salonu nie było żadnych napisów. A z komendanta był kawał chłopa i w dodatku miał broń. Wszystko to sprawiło, że wkraczając do pomieszczenia, czuł się dużo pewniej niż za pierwszym razem.
— Ostatni raz widziałem ten holl w dniu, kiedy pani Tyler wyjechała do domu spokojnej starości — oznajmił Bolt.
— Założę się, że wyglądało tu wtedy nieco schludniej.
— O wiele schludniej. Dzisiaj rano mieli przyjść szklarze, żeby wstawić szybę w jedno z okien biblioteki. Była wybita, wie pan.
— Wiem.
— Zawsze wchodziłem tylnymi drzwiami. Na parterze. Była tam rampa, prowadząca do kuchni. Obok znajdowały się różne magazyny i narzędziownia.
— Pracował pan tutaj kiedyś?
— Jako dzieciak. Zacząłem od pomocy przy pieleniu, kiedy byłem bardzo mały. Wtedy nie wynaleziono jeszcze tych wszystkich chemicznych preparatów, więc za wyrywanie mlecza z trawników, miejscowa dzieciarnia zawsze miała forsę na kino, przez całe lato. Ale ja przychodziłem tu częściej, aż w końcu pozwolono mi strzyc trawę, a potem zostałem pomocnikiem ogrodnika. Dzięki temu sfinansowałem sobie college. Ileż to razy odgarniałem śnieg z frontowego ganku. To była cholerna robota.
— A więc ów dom, to dla pana coś więcej, niż tylko posiadłość sąsiadów.
— W tym domu po raz pierwszy w życiu całowałem się z dziewczyną — westchnął Bolt. — Zejdźmy na dół. Bardzo ciekawi mnie, co pan robił w kuchni.
Quentin poszedł za nim. Po drodze Bolt przekręcał kolejne włączniki.
— Jest światło? — spytał Quentin.
— Mam nadzieję — powiedział Bolt. — Wczoraj kazałem podłączyć prąd. Chciałem zobaczyć więcej, niż pozwalało na to światło latarki.
Przy włączonym świetle schody i korytarz wyglądały tak samo, jak tej nocy, kiedy Madeleine prowadziła go do sutereny na nocną przekąskę. Ale kuchnia wyglądała inaczej. Quentin wyraźnie pamiętał, że na środku stał stół. Tymczasem na podłodze widać było jedynie wyraźnie odcinającą się plamę, w miejscu gdzie ktoś usiadł na brudnym i zakurzonym linoleum.
— Wszedł pan tu, po ciemku lub z latarką — powiedział Bolt — podszedł pan do lodówki, a potem do szafek. Ale lodówka, jak pan widzi, jest zamknięta na zamek i nikt jej nie otwierał. Więc po co było do niej podchodzić? I to dwukrotnie, widzi pan? Dwukrotnie.
Quentin przypomniał sobie, jak wyciągał musztardę, majonez, kilka kawałków krojonego mięsa i główkę sałaty. Potem wrócił jeszcze po pikle, kiedy Mad nabrała na nie ochoty.
— W tej szafce trzymano chleb — powiedział Bolt — i do niej właśnie pan podszedł. Do szafki z chlebem, a potem do szuflady ze sztućcami. Widzi pan? Tyle że… nie ma tu ani chleba, ani sztućców.