Otworzył drzwiczki do pustej szafki, wysunął pustą szufladę.
— A to pech — powiedział Quentin.
— Następnie usiadł pan na podłodze. I to dokładnie w miejscu, gdzie kiedyś stał kuchenny stół. Więcej, dokładnie w miejscu, gdzie stało krzesło na szczycie stołu. Na tym krześle mógł siadać wyłącznie majordomus. Kucharka bardzo o to dbała, by nikt inny — a już na pewno nie spocony pomocnik ogrodnika — pod żadnym pozorem nie siadał na tym krześle.
— Pewnie kierowała nią troska o czystość umeblowania.
— Dlaczego usiadł pan na podłodze, panie Fears? I co znalazł pan w tych szafkach?
Quentin wzruszył ramionami.
— No i proszę — powiedział Bolt. — Chce pan żebym dał odpowiedź na pańskie pytania, lecz pan nie ma zamiaru odwdzięczyć mi się tym samym.
— Po co mam dawać odpowiedzi, w które i tak pan nie uwierzy.
— Odpowiedzi, w które i tak nie uwierzę stanowiłyby znaczący krok naprzód. Ponieważ, jak dotąd, nie wierzę jedynie w to, że wczoraj widział pan swoją żonę żywą.
Quentin pokręcił głową.
— Jeśli oglądał pan uważnie serial z porucznikiem Columbo, to zapewne zauważył pan, że najpierw miał ciało nieboszczyka, a potem dopiero zaczynał śledztwo w sprawie morderstwa.
— Nie mówiłem nic o morderstwie — powiedział Bolt.
— Podzielił się pan ze mną swa niewiarą w to, że wczoraj widziałem moją żonę żywą. A ja oznajmiam panu, że była równie żywa, jak kiedykolwiek przedtem.
Bolt otworzył wszystkie szafki, a następnie usiadł na jednym z usmolonych blatów.
— W tym właśnie miejscu całowałem się po raz pierwszy w życiu. W tej kuchni. Siedziałem tak jak teraz, na blacie.
— Z kucharką? — spytał Quentin.
— Z córką właścicielki. Z Roweną Tyler.
— Ile lat? — spytał Quentin.
— Co ile lat? — Najwyraźniej wybił komendanta ze słodkich wspomnień.
— Ile lat mieliście. Rowena. Pan.
— Ja miałem dwadzieścia dwa. I niech pan nie pyta, dlaczego w takim wieku był to mój pierwszy pocałunek.
— Ja po raz pierwszy całowałem się znacznie później, panie komendancie — oświadczył Quentin.
— A ona miała piętnaście.
— Więc dla niej też był to pierwszy raz?
— Nie pytałem. Biorąc pod uwagę niewinność tego pocałunku, to raczej tak. Dziękuję, że powstrzymał się pan od uwag na temat różnicy wieku.
— Pewnie był to romans w stylu Kochanka Lady Chatterley w wersji dla młodzieży.
— Nigdy nie czytałem tej książki. Pachniała strasznym nudziarstwem w porównaniu z tym, co można było przeczytać w czasopiśmie Szczere Wyznania, które ja i moi koledzy przeglądaliśmy ukradkiem w aptece, kiedy mieliśmy po dwanaście lat.
— A więc ta kuchnia jest dla pana miejscem pełnym wspomnień.
— Rowena, gdziekolwiek teraz jest, musi być w pana wieku.
— Obawiam się, że nigdy nie miałem okazji jej poznać.
— Wyszła za mąż i wyjechała stąd, nie miała jeszcze dwudziestki. Pani Tyler wiedziała, jak sądzę, że coś było między nami, gdyż przez pierwszych kilka lat nigdy nie wspominała Roweny w mojej obecności. Aż w końcu pewnego dnia zrobiła to, a ponieważ nie padłem rażony bólem, od tamtej pory informowała mnie na bieżąco, co się dzieje u córki. Podobno w osiemdziesiątym czwartym urodziła dziecko, córeczkę. W tym roku będzie miała dwanaście lat.
— Kobieta, z którą wziąłem ślub była znacznie starsza.
— Ale młodsza od Roweny.
— Zdecydowanie.
— Czy mógłby mi pan to jakoś wyjaśnić, panie Fears.
— Widzi pan, w tym właśnie miejscu możemy wejść w sytuację konfliktową, panie komendancie. Panu wydaje się, że ja rozumiem co zaszło w tym miejscu, ale nie chcę tego panu powiedzieć.
— Czy to nie są pańskie ślady?
— Założę się, że moje.
— A odcisk zadka na podłodze również należy do pana?
— Nie byłbym tym zaskoczony.
— Gdy nie ma prądu, na schodach panują absolutne ciemności, zarówno w dzień, jak i w nocy.
— Skoro tak pan twierdzi.
— Ale pan stawiał kroki bardzo pewnie.
— Może miałem latarkę?
— Zaś kierowca twierdzi, że kiedy wysadził pana wraz z żoną przed domem, w oknach widać było zapalone światła, zaś u dołu schodów czekał na was służący, który zabrał torby pani Fears.
— Ciekawa sprawa, jakie to szczegóły mogą utkwić w ludzkiej pamięci.
— Ten służący znał pańską żonę. Przywitał ją, zwracając się do niej po imieniu.
— Tu chyba szofer coś pomylił — powiedział Quentin. — Zwracając się do niej służący użył jej panieńskiego nazwiska, które brzmi Cryer.
— Tyler.
— Cryer.
— Kierowca też tak twierdzi. Zadziwiające, nieprawdaż?
— Miałem nadzieję, że on także będzie pamiętał.
— Światła w całym domu — powtórzył Bolt.
— Nie, w całym domu nie. W paru oknach.
— To niemożliwe — oświadczył Bolt.
— Co za kłamczuch z tego kierowcy.
— Skontaktował się pan z nim przede mną?
— I przekupiłem go, żeby opowiedział panu historyjkę, która w ogóle nie trzyma się kupy? Ależ ze mnie dureń!
Bolt pokręcił głową.
— Ta rodzina wiele dla mnie znaczy, natomiast pan wyczynia tu różne dziwne rzeczy, a ja naprawdę bardzo, ale to bardzo chciałbym wiedzieć co to wszystko ma znaczyć, bo chociaż starsza pani sprawnością umysłową z trudem dorównuje dziś pęczkowi szczypiorku, jestem jej jednak coś winien. Powiem więcej — bardzo ją lubię. Uważam ją za przyjaciółkę. A kiedy ona umrze, ten dom przejdzie na własność Roweny. A z nią łączyło mnie coś więcej. Nawet jeśli nie byłem w stanie zrobić dla niej tego, czego najbardziej pragnęła.
— To znaczy?
— Chciała żebym wyrwał ją z Mixinack. Quentin pokiwał głową.
— Małomiasteczkowy blues.
— To prawda, jestem małomiasteczkowym facecikiem. Mam małomiasteczkowe marzenia. Powiedziałem, że pojadę z nią do wielkiego miasta, a wtedy ona spytała: “I co tam będziesz robił?”, a ja nie miałem na to dobrej odpowiedzi.
— Przecież tam też mają gliniarzy.
— Tak, ale tamci gliniarze tyrają na życie jak woły. A ja nie byłem jeszcze wtedy gliniarzem, pamięta pan? Byłem pomocnikiem ogrodnika.
— Miłość skazana na bolesny koniec.
— Chodzi mi o to, panie Fears, że pan wygląda na jakiegoś komputerowego świrusa, ja zaś jestem naprawdę silnym facetem i jeśli nie nabędę pewności, że nie ma pan zamiaru w żaden sposób zaszkodzić tym ludziom, używając swoich milionów, prywatnych detektywów i adwokatów, zrobię z pana mokrą plamę tu, w tej kuchni.
— Prawdę powiedziawszy, żywiłem nadzieję, że pan będzie bronił mnie przed nimi.
— To są uczciwi ludzie, a pan jest bogatym, kłamliwym dupkiem.
— Panie komendancie, wiem, że nie uwierzy mi pan, kiedy powiem panu prawdę. Jest dla mnie oczywiste, że milczenie również pana nie usatysfakcjonuje, więc najlepiej będzie jeśli skłamie pan, że mi pan uwierzy, a wtedy ja wszystko panu opowiem. Zresztą zrobię cokolwiek, byle tylko uniknąć pobicia.
— Myślisz pan, że tego nie zrobię? Potem możesz pan nasyłać na mnie wszystkich prawników świata. Ale myślisz pan, że mnie to powstrzyma? Myślisz pan, że tego nie zrobię?
— Zrobi to pan, albo i nie. Jeśli zdecyduje się pan na mnie ruszyć, będę tu stał dopóki mnie pan nie powali na ziemię. Nie mam zamiaru podnosić na pana ręki, ponieważ jest pan stróżem prawa, a ponadto jeszcze nigdy w życiu nie podniosłem na nikogo ręki i nigdy nie dopuściłem się przemocy wobec żadnej osoby.