— Jest pan kwakrem?
— Raczej mięczakiem — odparł Quentin. — Niech pan da spokój, komendancie, przecież pan mnie lubi, a ja lubię pana. Rozumiem, dlaczego pan mi grozi, ale nie mam zamiaru opowiadać historii, które na pewno doprowadzą pana do jeszcze większej furii. Wystarczy mi widok pana w obecnym stanie. Jeśli pobije mnie pan w tej chwili, myślę, że jakoś się wyliżę bez pomocy chirurga.
Policjant zsunął się z blatu i zrobił krok w jego kierunku. Quentin nie cofnął się, chociaż groźby komendanta naprawdę go przeraziły. Jeszcze nigdy w życiu solidnie nie oberwał. Ale widział pamiętną taśmę z pobiciem Rodney’a Kinga, która wywołała słynne zamieszki murzyńskie w Los Angeles. Więc wiedział, do czego może być zdolny wściekły policjant.
Komendant Bolt nie uderzył go. Zamiast tego z hukiem zatrzasnął drzwiczki szafek i wymierzył tęgiego kopniaka lodówce. Potem stanął, opierając czoło o drzwi zamrażalnika.
— Dziękuję, że mnie pan nie uderzył — powiedział Quentin.
— Nie ma za co — powiedział komendant Bolt. — Nie na pana jestem wściekły.
— Domyśliłem się. W końcu sympatyczny ze mnie facet.
— To miejsce spaprało mi życie. Właściwie powinienem być szczęśliwy. Mam dobrą pracę, dobrą żonę i dobre dzieci. Ale mimo to, wracam tu, a wówczas cała przeszłość znów na mnie spada. I wtedy mam ochotę kogoś skrzywdzić.
— Poznałem to uczucie.
— Naprawdę je pan poznał? Nie, mam lepsze pytanie — czy dał się pan jemu ponieść?
— Panie komendancie, nie jestem pewien kim naprawdę jest Madeleine. Ale wiem na pewno, że kiedy przyjechałem tutaj owej nocy, na podjeździe oczekiwał nas służący, a w domu paliły się światła. Mad i ja zeszliśmy na dół do tej kuchni i usiedliśmy przy stole. Ja siedziałem na szczycie, a ona siedziała po mojej prawej stronie.
— Na krześle sprzątaczki.
— Zrobiliśmy sobie kanapki. Po raz drugi podszedłem do lodówki, żeby przynieść pikle.
Bolt sięgnął w dół i gwałtownym ruchem zerwał blokadę zamka. Najwyraźniej nie był dobrze zamknięty. Otworzył na oścież drzwi lodówki.
— Niech mi pan pokaże te pikle, panie Fears! W lodówce nie było nawet półek.
— Smakowały wyśmienicie — ciągnął Quentin — ale następnego dnia, kiedy moja żona zniknęła, byłem tak głodny, jak gdybym przyszedł do ciemnej kuchni, siedział na podłodze i nie jadł nic prócz własnych urojeń.
Bolt pokręcił głową.
— Panie komendancie, kiedy moja żona opuściła mnie, ujrzałem ten dom dokładnie takim, jakim widzi go pan teraz. Oczywiście nie widziałem kuchni. Na schodach było zbyt ciemno, żebym mógł tu zejść bez latarki, a ja nie miałem takowej przy sobie. Lecz kiedy Mad była ze mną, w domu paliły się światła. Było także jedzenie. Meble. Wszystko czyściutkie i eleganckie. Zasiedliśmy do śniadania — aczkolwiek była już raczej pora na lunch — przy stole w bibliotece. Szyby w oknach były całe. Zaś wokół stołu siedziało nas ośmioro. Babcia — tak właśnie nazywała ją Madeleine, a oprócz niej… zobaczmy czy zapamiętałem… ja i Mad, rzecz jasna, wuj Stephen, ciotka Atena — nie, naprawdę miała na imię Minerva — niejaki Simon, kuzyn Jude i wuj Paul.
— Paul? — spytał Bolt zmienionym głosem. — Jeden z członków rodziny rzeczywiście nazywał się Paul.
— Znał go pan?
— Widziałem go kilka razy, kiedy byłem małym dzieckiem. Na przyjęciu bożonarodzeniowym organizowanym przez miasto. W Wielkanoc, jak szukał prezentów od zajączka, na trawniku przed domem.
— Naprawdę? Jak wyglądał?
— Był niski — odparł policjant. — Dopiero raczkował. Umarł kiedy miał półtora roku.
— To nie mógł być ten sam Paul — stwierdził Quentin.
— Wyszedł pan na cmentarz — powiedział komendant. — Chodźmy tam teraz. Rozejrzyjmy się.
— A włączył pan tam ogrzewanie? — zapytał Quentin, ale tamten ruszył już w górę po schodach. Quentin poszedł za nim.
Śnieg padał teraz grubymi płatami, na dworze zrobiło się zupełnie gwiazdkowo. Była to miła odmiana po zacinającej, mokrej śnieżycy sprzed paru chwil. Wszystkie dawne ślady zostały zasypane. Ale wydawało się, że komendant dokładnie zapamiętał trasę wędrówki Quentina po cmentarzu.
— Na początku wygląda to tak, jakby chciał pan kogoś złapać. Sadzi pan wielkie susy — mówił Bolt. — Potem zauważył pan, że na cmentarzu nikogo nie ma, więc szuka pan drugiego wyjścia, a następnie sprawdza pan, czy ktoś nie przesadził ogrodzenia — mam rację?
— Trafił pan bez pudła.
— Później zaczyna pan oglądać nagrobki. Sprawdziłem wszystkie, przy których się pan zatrzymał. Simon, Minerva, Jude, Stephen.
— Zbieżność imion nie uszła mojej uwadze — rzekł Quentin. — Ale daty urodzin i śmierci wydały mi się zbyt odległe.
— Widzi pan ten grób? — Spytał policjant i wskazał na nagrobek dziecka imieniem Paul, które umarło przeżywszy półtora roku.
— Tak, widziałem go — powiedział Qeuntin.
— Paul był bratem Roweny. Ale ona nigdy go nie poznała. Kiedy przyszła na świat, nie żył już od kilku lat. Ale przychodziła tu często popatrzeć na jego grób.
— To smutne — powiedział Quentin.
— Kiedy ją pocałowałem, kiedy była pewna, że jestem w niej zakochany, wyjawiła mi pewien sekret. Wyjawiła mi powód, dla którego tak bardzo chciała uciec z tego domu.
Quentin nic nie powiedział. To było najwyraźniej bardzo ciężkie wspomnienie dla komendanta Bolta, gdyż drżał na całym ciele, a głos łamał mu się z emocji.
— Powiedziała mi, że jej brat został zamordowany. Quentin poczuł, jak jego ciało ogarnia lodowaty chłód. Ale policjant jeszcze nie skończył.
— Powiedziała mi, że to jej matka go zabiła.
Co za wspaniała rodzinka, pomyślał Quentin. Babcia ze śladami krwi na rękach.
— Założę się, że nigdy nie aresztował pan pani Tyler za tę zbrodnię — powiedział Quentin.
— Nie uwierzyłem jej. Powiedziałem Rowenie, że musiała się przesłyszeć, że musiała coś źle zrozumieć. Spytałem, jakie ma dowody. Skąd mogła wiedzieć o czymś, co stało się przed jej urodzeniem. A ona po prostu spojrzała na mnie i powiedziała: “Co wiem, to wiem, Mike”.
— I co dalej?
— A kiedy jej nie uwierzyłem, już nigdy więcej się ze mną nie zobaczyła. Nie przychodziła do kuchni kiedy kończyłem moją robotę. Przez kilka dni kręciłem się blisko domu, czekając. Przychodziłem wcześniej i zostawałem do późna. Robiłem co mogłem, ale nigdy więcej jej nie ujrzałem.
— Chowała się przed panem?
— Nie mogłem nawet o nią zapytać, bo gdybym zadał jakiekolwiek pytanie, dałbym tym do zrozumienia, że we własnym mniemaniu mam prawo do zadawania takowych w tym domu, a ja przecież byłem zaledwie pomocnikiem ogrodnika. Ale nie musiałem pytać, wiedziałem, co chciała mi powiedzieć. Rzuciłem tę robotę i zostałem policjantem w Albany, mieście zbyt dużym, jak dla mnie, więc po kilku latach, kiedy zwolniło się stanowisko, które zajmuję obecnie, zostałem na nim zatrudniony. W ten sposób wróciłem do Mixinack i po prostu nie potrafiłem trzymać się z daleka od tego domu, więc często zatrzymywałem się tutaj, a pani Tyler rozmawiała ze mną i przekazywała mi wieści o Rowenie, nieodmiennie wyrażając żal, że nie zastałem córki w domu. Potem Rowena wyszła za mąż, a resztę już pan zna.
— Czy nadal wierzy pan staruszce?
— Miałem pięć lat, kiedy Paul Tyler zginął. Ale przejrzałem wszystko, co na ten temat mamy w naszej bibliotece. W tamtych czasach lokalna gazeta Mixinack była dziennikiem i cała historia przez tydzień nie schodziła z pierwszej strony. To była prawdziwa tragedia. Szofer, cofając samochodem najechał na dziecko. Nie zauważył, że szczeniak podpełzł na czworakach pod tył wozu w chwilę po tym, jak uruchomił silnik.