— To nie wygląda mi na morderstwo.
— Szofer natychmiast wyjechał do Anglii. Biedak omal nie oszalał. Nie było go tu w czasie dochodzenia. Rodzina wcale go nie winiła, nawet zapłacili mu za podróż. Był jedynym świadkiem.
— Ale któż mógł podawać w wątpliwość przebieg całego zajścia?
— No proszę. I kto to mówi. Kierowca limuzyny w pełni potwierdza pana zeznania jeśli chodzi o światła w całym domu i witającego lokaja, a także jeśli chodzi o żonę, która twierdziła, że wychowała się w tym domu. Pan twierdzi ponadto, że jadł śniadanie z ludźmi, których imiona widnieją na cmentarnych nagrobkach. Wśród nich był także chłopiec, o którym Rowena mówiła mi, że został zamordowany przez własną matkę. Jeśli to prawda, skąd ona mogła o tym wiedzieć? Skąd?
Quentin nie odpowiedział.
— Ponieważ ten dom — oznajmił Bolt — nawiedzają umarli.
Quentin odwrócił wzrok. Zawrócił od bramy cmentarza i zatrzymał się w wejściu, patrząc na padający śnieg. Usłyszał za plecami zbliżające się kroki Bolta i obejrzał się przez ramię.
— Myśli pan, że zwariowałem? — spytał Bolt.
— Czy widział pan kiedyś coś podejrzanego?
— Tylko jedną rzecz — odparł Bolt. Quentin czekał na dalszy ciąg.
— Drzwi w tylnej części hollu, te, po lewej stronie — nie otwierają się.
Drzwi do salonu.
— Widziałem pańskie ślady, wiodące do tych drzwi, a następnie z powrotem, ale nie widać miejsca, w którym pan zawrócił — powiedział Bolt. — Był pan w tamtym pokoju, prawda?
Quentin kiwnął głową.
— Dla pana te drzwi się otworzyły?
— Zapewniam pana, że nie potrafię przenikać przez ściany.
— Kucharka mówiła, że nikt nigdy nie wchodził do tamtego pokoju — powiedział Bolt.
— Wcale mnie to nie dziwi — odparł Quentin.
— Nie jestem w stanie zajrzeć do środka przez okno.
Quentin rzucił okiem na dom.
— Trzeba by było bardzo długiej drabiny.
— Starsza pani prosiła mnie, abym miał oko na jej dom.
— Wygląda na to, że salonik jest tu wyjątkiem.
— Czy mam rację? — spytał Bolt. Quentin kiwnął głową.
— Raczej tak. Z tego co wiem, większość osób, w których towarzystwie spożyłem śniadanie, to nieboszczycy.
— Prócz jednej osoby — powiedział Bolt.
— Prócz Babci — powiedział Quentin.
— Teraz pan wie, dlaczego chciałem wysłuchać pańskich odpowiedzi, przed zabraniem pana do niej.
— A dlaczego chciał mnie pan pobić w kuchni?
— Miałem nadzieję, że się mylę, a pan jest tylko jakimś szurniętym bogaczem, który robi sobie jaja z ludzi.
— Dlaczego wolałby pan, żeby tak było?
— Ponieważ jeśli Paul naprawdę został zabity, poznałbym powód, dla którego dom jest nawiedzany przez duchy. Wyjaśniałoby to również dlaczego Rowena wiedziała, że ktoś go zamordował.
— A pan jej nie uwierzył?
— I straciłem ją na zawsze. Quentin oparł się o filar bramy.
— Cóż, panie komendancie, czasami zdarza się, że ludzie po prostu marnują życiowe szansę.
— Nie mogę powiedzieć, że zmarnowałem życiową szansę — obruszył się Bolt. — Kocham moją żonę i dzieciaki. Jestem zadowolony ze swojego życia. A jeśli kiedyś zostałem wmieszany w historie Tylerów, to dla pana wynikają z tego same korzyści.
— Co wcale nie znaczy, że Madeleine pasuje do teorii domu nawiedzanego przez duchy — powiedział Quentin.
— Czy ona musi być pogrzebana, żeby nawiedzać dom? A może pochowano ją sekretnie?
Quentin pokręcił głową.
— Jest tylko jeden mały problem z hipotezą o duchach, panie komendancie. Poznałem Madeleine w Waszyngtonie, na pewnym przyjęciu. Przejechaliśmy razem całe Stany. Co najmniej pół tysiąca ludzi ściskało jej rękę na przyjęciach, wiecach i oficjalnych kolacjach, nie mówiąc już o weselu. Nie sądzę, żeby była duchem.
— Wobec tego musimy wrócić do mojej pierwotnej teorii i zastanowić się, czy ma pan świadków, którzy widzieli ją żywą wczoraj w nocy?
— Czy nie możemy po prostu zgodzić się co do tego, że tamtej nocy, kiedy spałem w tym domu, wydarzyły się naprawdę dziwne rzeczy? — spytał Quentin.
— Panie Fears, zanim zabiorę pana do starszej pani, muszę panu powiedzieć, że jednym z głównych powodów, dla których nie uwierzyłem Rowenie był fakt, że dobrze znałem panią Tyler. Jest jedną z najlepszych osób, jakie znam. I nie widzę możliwości, po prostu najmniejszej możliwości, żeby owa kobieta mogła kogokolwiek zamordować, a tym bardziej własne dziecko.
— A moja żona Madeleine kochała mnie tak bardzo, że nie istniała najmniejsza możliwość, żeby kiedykolwiek mogła mnie opuścić.
— Ona jest duchem, synu — orzekł komendant Bolt. — Przecież, do jasnej Anielki, zniknęła na cmentarzu! To dlatego właśnie tutaj jej pan szukał, prawda?
Quentin kiwnął głową.
— Fakt, że jej imienia nie ma na żadnym z nagrobków, nie oznacza jeszcze, że pańska żona nie jest martwa.
— Pan trzyma się swojej teorii, ja swojej.
— Do diabła, synu, skoro i tak obaj wierzymy w to, co niemożliwe, czy nie moglibyśmy przynajmniej do końca wyjaśnić sobie własnych wersji wydarzeń?
— Nie zrobię tego, dopóki nie będę wiedział, jak pańska wersja pasuje do mojej.
— Jeśli pan przedstawi mi swoją wersję, być może pomogę panu dopasować moją.
Quentin rozważał ten pomysł przez chwilę.
— W porządku — stwierdził. — Opowiem panu wszystko po drodze do Babci.
— Nie wiem, czy starczy nam czasu. To niedaleko.
— Za rzekę, w cień drzew?
— Tak można by opisać drogę, do każdego miejsca w tej części kraju, synu.
— Mam na imię Quentin — powiedział Quentin. — Mów mi Quentin.
— A ty mów mi Mike — powiedział komendant.
— Posłuchaj, Mike. Jestem gotów skosztować słynnego chili “U Belli”.
— Nie jest to zbyt dobry pomysł, jeśli masz zamiar opowiedzieć mi twoją historię podczas jedzenia. Nikomu jeszcze nie udało się mówić z ustami pełnymi tego chili.
— Jakoś sobie poradzę.
Wrócili do domu, żeby Bolt mógł wyłączyć wszystkie światła. Jako ostatnie zgasił lampy w hollu wejściowym. Zanim wyłączył kinkiety przy frontowych drzwiach, przeszedł całą długość korytarza, stanął przed drzwiami do saloniku i spróbował je otworzyć. Z całej siły naparł na nie i kilka razy szarpnął za klamkę. Jego wysiłki spełzły na niczym.
Odwrócił się do Quentina i wzruszył ramionami.
— Widzisz?
— Wierzyłem ci — powiedział Quentin.
— Podejdź tu i sam spróbuj — namawiał Bolt.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł.
— Przecież mówisz, że byłeś tam w środku. Chcę tylko żebyś spróbował otworzyć drzwi. Jestem przy tobie.
— Cóż, będzie to można podciągnąć pod naruszenie własności prywatnej, włamanie i bezprawne wtargnięcie. Zastanawiam się, co takiego może trzymać klamkę z drugiej strony, że nie pozwala ci jej nawet przekręcić.
— Posłuchaj — powiedział Bolt — przecież przed chwilą ustaliliśmy, że w tym domu prócz ciebie i mnie nie ma nikogo innego na tyle prawdziwego, by mógł zostawiać za sobą ślady.