Выбрать главу

Quentin podszedł wolno do policjanta, który cofnął się, umożliwiając mu dojście do drzwi. Quentin zatrzymał się przed nimi, a następnie sięgnął dłonią w stronę klamki.

Na drzwiach pojawiło się pojedyncze słowo:

NIE

Usłyszał, jak ze jego plecami Bolt wstrzymuje oddech. Quentin odwrócił się i spojrzał na niego.

— Widzisz to?

Bolt cofnął się, podobnie jak to zrobił Quentin kilka dni temu, kiedy po raz pierwszy ujrzał napisy, pojawiające się na drzwiach.

A więc widział je także ktoś oprócz niego. Quentin wiedział, że to absurdalne uczucie, jeśli wziąć pod uwagę nieznane niebezpieczeństwo, jakie mogło czaić się za drzwiami saloniku, ale przez chwilę miał ochotę niemal podskoczyć z radości, że znalazł świadka tych dziwacznych zdarzeń, w których bierze udział.

— To tylko słowa — powiedział Quentin. — Słowa nie zrobią nam krzywdy.

— Wszystko jedno — odparł Bolt. — Myślę, że na razie wystarczy mi wrażeń.

Quentin nie miał nic przeciwko temu.

— Chodźmy na lunch.

Dłonie komendanta drżały, kiedy zamykał drzwi domu z zewnątrz.

— Przez cały czas trzymasz dom zamknięty? — spytał Quentin.

— Zawsze.

Rygiel i zatrzaskowa podklamkówka. Dwa zamki.

— Kiedy Madeleine i ja przyjechaliśmy tutaj, drzwi nie były zamknięte.

— Może miała ze sobą klucze?

— Ona nie zostawia za sobą śladów, Mike — przypomniał Quentin. — Wątpię więc, że może nosić klucze.

— Zamek zatrzaskowy można otworzyć tylko kluczem, wchodząc czy wychodząc — oświadczył Bolt. — A kiedy przyjechałem tu po twoim telefonie, wszystko było pozamykane.

— I nigdzie nie było żadnych śladów prócz moich?

— Żadnych.

Popatrzyli na siebie przez długą chwilę.

— Możemy spokojnie stwierdzić — odezwał się Quentin — że ktoś, lub coś, w tym domu potrafi otwierać i zamykać drzwi bez użycia klucza.

Bolt pomyślał przez chwilę.

— Wiesz, otwieranie drzwi do saloniku, to chyba najgłupszy pomysł, jaki kiedykolwiek przyszedł mi do głowy.

— Pora na chili — zmienił temat Quentin. — Pora na lunch. A potem do domu spokojnej starości.

— Wszystko jedno gdzie — powiedział Bolt, ześlizgując się po przykrytych śniegiem schodach — byle dalej od tego miejsca.

Chili było ostre, ale ponieważ jedli je w Mixinack a nie San Antonio, więc nie było na tyle ostre, żeby utrudnić Quentinowi przedstawienie prawdziwej wersji wydarzeń, jedynej osobie na ziemi, która musiała mu uwierzyć. Następnie obaj wsiedli do samochodu Quentina i ruszyli na północ, nie zważając na gęstniejącą zamieć.

SAŁATKA

Miejsce, do którego jechali znajdowało się o sto mil w górę rzeki. Śnieg pokrywał okolicę coraz grubszą warstwą i pługi wyjechały na ulicę, podczas gdy miasta Doliny Hudson czekały na kolejną śnieżną burzę.

— Ta pogoda mogłaby wreszcie dać trochę wytchnienia — odezwał się komendant Bolt. — Najwyższy czas, żebyśmy znowu zorganizowali Zimowe Igrzyska w Lake Placid. To jedyny pewny sposób na to, by nie padało przez całą zimę.

— Po prostu starzejesz się — powiedział Quentin. — Ja wciąż uwielbiam śnieg.

— Po prostu jesteś z Kalifornii — powiedział Bolt. — Gdybyś całą młodość spędził na odśnieżaniu, przestałbyś się tak zachwycać zimą. Jesteś pewny, że umiesz dobrze prowadzić na zaśnieżonej drodze?

W odpowiedzi Quentin przyspieszył, a następnie gwałtownie zmienił pas ruchu, tak że kilka razy zarzuciło tyłem wozu. Momentalnie wyszedł z poślizgu i zapanował nad samochodem wracając do bezpiecznej szybkości.

— Następnym razem ustna odpowiedź w pełni mnie usatysfakcjonuje — powiedział Bolt. — Wcale nie potrzebuję demonstracji drogowego piractwa.

— Spędziłem całą zimę w South Bend, a potem w Duluth, a potem w Laramie.

— Radzę ci zmienić biuro podróży. Na następnych światłach zjeżdżaj.

— Na lewo czy na prawo?

— Jeśli skręcisz w prawo, władujemy się prosto na tory kolejowe, więc radziłbym w lewo.

— Skoro jesteśmy już poza twoim okręgiem, to czy mogę ci powiedzieć, że nikt nie lubi, kiedy jakiś pewny siebie glina ostro się na nim, przy byle okazji, wyzłośliwia.

— Nie zależy mi na tym żeby mnie lubiano, Quentin, zawsze jestem ostry po tych papryczkach. Jedyny sposób, żeby pozbyć się ich z mojego organizmu.

— Jak daleko jest stąd do domu starców?

— Na ogół tego typu ośrodki umieszcza się w pobliżu głównych autostrad, żeby członkowie rodziny nie mieli kłopotów, gdyby chcieli przyjechać z wizytą. Ale i tak niewielu z nich to robi. W lewo na następnych światłach. A potem w prawo i wtedy zobaczysz go po prawej stronie.

— Jak się nazywa?

— Nie pamiętam. To jedyny dom starców w okolicy. Wygląda jak wielki motel, tyle że nie ma tylu miejsc parkingowych, ani neonu.

— Mnie bardziej przypomina więzienie niż motel — powiedział Quentin, gdy już ujrzeli budynek.

— Najwyraźniej rzadko widywałeś więzienia.

— Fakt, nie ma tu krat w oknach.

— Ani sześciometrowych ogrodzeń, ani wieżyczek strażniczych, ani reflektorów, ani punktów kontrolnych.

— Czy ja kiedyś mówiłem, że jestem ekspertem? — spytał Quentin. Zatrzymał samochód na parkingu. Przynajmniej wydawało mu się, że to jest parking. Było na nim mnóstwo wolnych miejsc, ale na asfalcie nie wykreślono żadnych linii wyznaczających stanowiska. Teraz, kiedy już tu dotarł, nie był pewny, co właściwie pragnął osiągnąć. Bolt twierdził, że staruszka jest w stanie śpiączki, lub co najmniej mało komunikatywna. Jeśli mówił prawdę, trudno żywić nadzieję, że wyciągnie od niej jakieś pożyteczne informacje. Ale przecież to ona go wezwała. Poprosiła, by ją znalazł. A może to wcale nie ona? Skąd mógł wiedzieć, że wiadomość pochodziła właśnie od niej? Mając za rywalkę iluzjonistkę tej klasy co Użytkowniczka, nie mógł mieć pewności, co jest prawdziwe, a co nie.

Śnieg na pewno był prawdziwy, co do tego nie miał wątpliwości. Zbity i zimny dostawał się pod nogawki i wpadał do adidasów.

Drzwi frontowe domu spokojnej starości były otwarte, ale przy biurku recepcjonistki nie było nikogo. Zauważyli przycisk dzwonka. Bolt nacisnął go, ale nikt nie przyszedł na wezwanie.

— Halo! — zawołał Bolt. Quentin wszedł na główny korytarz, rozejrzał się na prawo i lewo, ale nie zauważył nikogo.

— To niemożliwe, żeby wszyscy byli na wycieczce — oświadczył Bolt.

— Pewnie w taką zadymkę część pracowników nie dojechała — zauważył Quentin. — Jest już czwarta. Może wszyscy przygotowują kolację.

— Stołówka jest naprzeciwko nas, na końcu korytarza, kuchnia na lewo od jadalni — powiedział Bolt.

Rzeczywiście, kucharka i dwaj salowi w gorączkowym szale uwijali się przy kolacji.

— Nikogo nie znajdziecie. Lepiej pomóżcie nam i zabierzcie się do krojenia sałaty.

— Aha! Już się robi! — mruknął z przekąsem Bolt.

— Dlaczego nie? — powiedział Quentin. — Przecież nie jesteśmy umówieni na konkretną godzinę.

— Takie rzeczy mogę robić u siebie w domu! — zaprotestował Bolt.

— Tak, ale tutaj zrobimy to zupełnie bezinteresownie. — Właśnie zabierał się do mycia rąk.

— Dzięki! — krzyknęła kucharka.

— Czy to znaczy, że mogę już wrócić do opróżniania basenów? — spytał jeden z dotychczasowych pomocników.

— Koniec przerwy, stawajcie na głowie! — zawołał drugi. Nikt się nie zaśmiał.

Quentin wziął ze stołu ogromny nóż i zaczął nim siekać sałatę. Wkrótce Bolt dołączył do niego, obierając i krojąc ogórki na plasterki.