Выбрать главу

— Za każdym razem kiedy to robię, czuję się jakbym kogoś kastrował — stwierdził Bolt.

— Nie wiedziałem, że życie gliny obfituje w tak wyrafinowane fantazje.

— Mówiłem ci już, że jestem poetą.

Przez chwilę pracowali w ciszy, jeśli nie liczyć piosenek kucharki, które ta zaczynała podśpiewywać, nigdy nie dochodząc do końca żadnego utworu. Rozpoczynała jedną lub dwiema frazami któregoś z nieśmiertelnych przebojów Elvisa, albo pierwszymi taktami z “Czterech pór roku”, nucąc okropnym falsetem, by dalej ciągnąć coraz gorzej i ciszej, aż wreszcie wybrany początkowo motyw zmieniał się w zupełnie inną piosenkę, za którą natychmiast zabierała się z zapałem, do chwili, kiedy znów gubiła się w ledwo pamiętanych słowach.

— Wiem, dlaczego to robimy — oznajmił Bolt.

— Czyżby?

— Boisz się spotkania z panią Tyler i próbujesz jak najdłużej odwlec nieuchronną chwilę.

— To powód, dla którego ja to robię — powiedział Quentin.

— Cóż, ja po prostu nie mam własnej woli.

— Pewnie dlatego z radarem musisz wysyłać innych policjantów. “Skądże, panie władzo, jechałem tylko pięćdziesiątką”. “Tak? Och, najmocniej pana przepraszam, a co ja mówiłem?”$

Kuchenna robota zajęła im więcej czasu niż się Quentin spodziewał. Dziesięć minut, dwadzieścia, pół godziny, ale w końcu udało im się ukończyć dzieło: zrobili trzy wielkie michy zielonej sałaty, zmieszanej z ogórkami, rzodkiewkami, połówkami malutkich pomidorów, wiórkami marchewki i ciecierzycą. Wyglądało to imponująco.

— Gdyby tylko pacjenci mieli zęby — westchnął Bolt.

— Wszyscy mają zęby — odezwał się jeden z pomagierów — jeśli nie zapomną zabrać ich ze sobą na stołówkę. — Zalewał się potem, wyciągając z pieca blachy z kurczakami i wkładając następne.

— Nienawidzę takiej mokrej roboty!

— Bardzo mi pomogliście — powiedziała kucharka. — Żartowałam, kiedy poprosiłam was o pomoc i z pewnością złamałam jakieś sześćdziesiąt przepisów, pozwalając wam tu wchodzić, ale zazwyczaj mam do dyspozycji czworo ludzi, z których część dobrze wie co ma robić.

— Bon apetit — powiedział Quentin.

W stołówce przy kilku stolikach siedzieli pojedynczy rezydenci, chociaż jeszcze nic nie podano. Wyglądało na to, że poruszających się na wózkach przywożono nieco wcześniej. Ci, którzy mieli kłopoty z chodzeniem, również potrzebowali forów. Salowi, których najwyraźniej brakowało, uwijali się jak boye w ekskluzywnym klubie.

— Trudno uwierzyć — powiedział Quentin — Tyrają jak woły, i to bez żadnych napiwków.

— Wszystko przez pielęgniarę, która tym wszystkim trzęsie, żelazna suka — odezwał się Bolt.

W tej samej chwili wspomniana siostra szybkim krokiem wpadła do stołówki, kierując się w stronę kuchennego okienka. Na pierwszy rzut oka wyglądała na kobietę w średnim wieku, ale to tylko ze względu na jej ubiór, przypominający mundur, energiczne, rutynowe ruchy i absolutny brak makijażu. Tak naprawdę musiała mieć niewiele ponad trzydziestkę, może nawet była młodsza, a gdyby nie zatrzymała się jak wryta, rzucając Quentinowi i komendantowi groźne spojrzenie, mogła nawet wydać się atrakcyjna.

— Moja wieczorna zmiana nie może przedrzeć się przez zamieć — oznajmiła — a mimo to wciąż odwiedzają nas goście.

— Mamy sałatkę — pochwalił się Quentin.

— Niech pan będzie poważny — powiedziała pielęgniarka. — To nie bar sałatkowy. — Prześliznęła się obok nich i weszła do kuchni. Zatrzymała się w drzwiach i zawołała wysokiego salowego, który wyglądał na Polinezyjczyka.

— Bill! Odprowadź tych dwóch panów do recepcji, dobrze? — po czym zniknęła we wnętrzu kuchni.

Kiedy Bill Polinezyjczyk zbliżył się do nich, Bolt wyciągnął swoją policyjną odznakę i podniósł ją do góry. Bill zrobił jeszcze parę kroków w ich stronę, po czym rozpoznał przedmiot trzymany przez Bolta w ręku i wykonał gest, który mógł oznaczać, żeby usadowili się gdzie chcą. Siostra wyszła z kuchni w nieco lepszym nastroju.

— Nie powinnam osobom spoza personelu pozwalać na dotykanie jedzenia, ale nie wiem w jaki sposób moglibyście zatruć sałatkę — powiedziała. — Pani Van Ness twierdzi, że umyliście ręce.

— Takimi rękami mógłbym przeprowadzać operację — powiedział Bolt.

— Ja pana znam — siostra zwróciła się do niego. — Pan jest tym policjantem z Mixinack, który odwiedza panią Tyler.

— To miło, że mnie pani poznaje.

— A któż jest drugim sałatkarzem?

Quentin podniósł się z miejsca.

— Quentin Fears — przedstawił się.

— Sally Sannazzaro — odpowiedziała. — Jestem przełożoną personelu medycznego i p.o. dyrektora tego ośrodka stałej opieki dla dorosłych — Wymienili uścisk dłoni. — Czy pan jest prawnikiem? — spytała. — Nie wygląda pan na prawnika.

— To dobrze — odparł. Dlaczego pomyślała, że jest prawnikiem? — Pani też wcale nie wygląda na przełożoną personelu medycznego i p.o. dyrektora ośrodka stałej opieki dla dorosłych.

— Myli się pan. Właśnie tak wyglądam — powiedziała z naciskiem.

Niezły początek, pomyślał Quentin. Bolt zrobił krok w kierunku drzwi.

— Zapewne karmienie pacjentów obłożnie chorych odbywa się nieco późnej. Czy nie ma pani nic przeciwko temu, abyśmy tymczasem złożyli wizytę pani Tyler?

— Oczywiście, że mam coś przeciwko temu — powiedziała pani Sannazzaro. — Nie pozwalam na odwiedzanie pacjentów przykutych do łóżka, bez odpowiedniego nadzoru. — Zwracając się do Quentina, dodała: — Oni są zupełnie bezradni, a każdy odwiedzający, to potencjalny niecierpliwy spadkobierca.

Bolt poczerwieniał na twarzy.

— Ja jestem stróżem prawa.

— Pamiętam, ale niewiele mnie to obchodzi — odparła Sannazzaro. — Niech pan nie próbuje mnie straszyć, komendancie. Zawsze chce pan widzieć się z nią sam na sam i zawsze kończy się to naszą kłótnią, więc lepiej od razu przejdźmy do momentu, kiedy pan robi to co panu mówię, bez zbędnych sporów, żebym nie musiała zawiesić panu prawa wstępu.

— Nigdy mi pani nie zawieszała prawa wstępu!

— A więc to nie był pan? — Wyglądało, że całkowicie straciła dla nich zainteresowanie. — Muszę już iść — powiedziała kierując się w stronę drzwi.

— Wolę kiedy kobieta zna swoje miejsce! — zawołał Bolt głośno.

Nawet się nie obejrzała.

— Dlaczego próbujesz ją rozzłościć, Mike? — spytał Quentin.

— Sam jej widok wywołuje we mnie agresję.

Sannazzaro, szorstka i bezwzględna, najwyraźniej tego wieczoru była pod wielką presją i z pewnością nie miała ochoty na zajmowanie się gośćmi.

— Nie dziwię się, że kobieta w jej typie nie jest w stanie znaleźć sobie męża — dodał Bolt.

To był zupełnie nie ten sam człowiek. Miał cięty język, to prawda, ale nigdy nie był taki napastliwy. Przynajmniej, jak dotąd.

— Znając mężczyzn — powiedział Quentin — dziwię się, że kobiety w ogóle chcą wychodzić za mąż.

— Skąd w tobie ta polityczna poprawność? — zagadnął go z przekąsem. — Może ktoś ci trzyma jaja w lodówce, na wypadek gdybyś kiedyś ich potrzebował.

Czy to był ten sam człowiek?

— Facet z jajami to wcale nie ten, który nazywa ciężko pracujące kobiety sukami i robi co może, by utrudnić im życie — powiedział Quentin.

Na twarzy Bolta pojawił się paskudny grymas, ale zamiast odpowiedzieć odszedł szybkim i sztywnym krokiem w stronę recepcji. Quentin dogonił go dopiero wtedy, kiedy tamten usiadł w poczekalni i wziął ze stolika gazetę z poprzedniego dnia. Quentin nie próbował zagadywać, tylko usiadł i zaczął przeglądać ostatni numer Time’a, czekając aż Bolt się uspokoi.