Выбрать главу

— Babciu? — zdziwiła się Sannazzaro.

— Mogłaby pani chociaż udawać, że nie podsłuchuje — warknął Bolt.

Sannazzaro stanęła w drzwiach, nic już nie mówiąc.

Nie poruszając wargami Quentin ostrożnie formował słowa w myślach. Czy mnie rozumiesz? Czy możesz czytać w moich myślach, tak samo jak Madeleine?

— Chciała pani, żebym tu przyjechał — odezwał się wreszcie cicho. — Mówiła pani, żebym panią znalazł.

Nie było żadnej odpowiedzi. Nawet jej palce nie zacisnęły się na jego dłoni.

— Nie ma w niej więcej życia niż w kalarepie — odezwał się Bolt niecierpliwie. — Zobaczyłeś ją, więc chodźmy już.

Quentina niepokoił fakt, że w jego słowach nie było żadnego śladu uczucia jakie podobno żywił wobec staruszki. Jeszcze w Mixinack wydawało się oczywiste, że dobro starszej pani leżało policjantowi na sercu. Ale teraz…

— Przepraszani, jeśli cię nudzę — powiedział Quentin. — A co ty robisz, jak ją odwiedzasz? Grasz z nią w szachy? Chodzisz na spacery?

— Siedzę i trzymam ją za rękę — odparł Bolt.

— Albo przygniata ją poduszkami — dodała Sannazzaro oschle.

Bolt spiorunował ją spojrzeniem. Quentin był bardzo zdziwiony, że przełożona personelu medycznego domu spokojnej starości mogła tak obcesowo strofować gościa, zwłaszcza jeśli był nim ktoś, kto opiekował się starszą panią, nie spodziewając się za to żadnej zapłaty. Przecież jednak wcale nie był pewny, czy Bolt nie dostaje jakiejś zapłaty za sprawowanie pieczy nad nieruchomością. Teraz jednak najważniejszą sprawą było nawiązanie kontaktu z panią Tyler, zaś pyskówki pomiędzy Sannazzaro i Boltem raczej mu w tym nie pomagały.

— Jeśli już nie możemy być na przyjacielskiej stopie — powiedział Quentin — to najuprzejmiej państwa proszę, byście w miarę możliwości zamknęli się na chwileczkę.

— Strasznie tu duszno — powiedział Bolt wstając. — Czy zadzwoni pani po swoich prawników, jeśli poproszę żeby dano mi trochę resztek z kuchni?

— Może pan zjeść wszystko, co nie znajduje się na podłodze z odciśniętym śladem pantofla — odparła Sannazzaro. — Ale dopiero wtedy, kiedy kucharka przyniesie to panu do jadalni. Pana pobyt w kuchni naprawdę narusza państwowe przepisy sanitarne.

Bolt wstał i poczłapał do drzwi.

— Oczywiście oboje dobrze wiecie, że tak naprawdę to idę do kibelka. To chili nie daje mi spokoju.

Dla Quentina chili było zbyt łagodne, żeby wywołać w nim jakiekolwiek żołądkowe sensacje. Ale w końcu było to chili przyrządzone w stanie Nowy York, a poza tym nie zjadł nawet połowy tego, co Bolt.

Quentin odwrócił się z powrotem do pani Tyler.

— Nie zostaniemy sami — przemówił cicho — więc jeśli ma pani zamiar mi coś powiedzieć, to obecnie jest na to najlepsza chwila.

Ale staruszka nie odezwała się ani słowem. Nawet nie mrugnęła, ani nie uścisnęła jego dłoni.

Quentin westchnął i opadł na oparcie krzesła, wypuszczając rękę pani Tyler.

— Co za strata czasu — powiedział. — Przepraszam siostro Sannazzaro.

— Bardzo dziękuję wam za pomoc przy sałatce — powiedziała siostra. — Nieczęsto zdarza nam się korzystać z pomocy ochotników, jak pan się zapewne domyśla. Większość mieszkańców domu to ludzie samotni, o których nikt już nie pamięta. Żyją ze swoich oszczędności lub za pieniądze ze sprzedanych domów. Wielu z nich nigdy nie miało dzieci. Tym, którzy mieli, raczej nie trafiło się kochające potomstwo. Pewnie wydam się panu cyniczna, ale w moim przekonaniu, jedynymi ludźmi, którzy odwiedzają naszych obłożnie chorych pacjentów są spadkobiercy w potrzebie, pragnący dowiedzieć się, jak długo jeszcze uparcie trzymający się życia spadkodawcy będą stać im na drodze do majątku, którego wartość nieubłaganie maleje.

— Ja nie jestem spadkobiercą — powiedział Quentin.

— Ale zwracał się pan do pani Tyler per “babciu”.

— Tak właśnie przedstawiła mi ją moja żona.

— Nie wiem, które z tych kłamstw jest bardziej bezczelne, panie Fears. Czy to, że jest pan rzekomo mężem wnuczki pani Tyler, czy też to, że był pan jej przedstawiony.

— Więcej jest rzeczy na niebie i ziemi, niż się wydaje naszym filozofom — zacytował Quentin. — Proszę, niech pani dopuści do siebie możliwość, że mogę być uczciwym człowiekiem, który sam został oszukany.

— Dlaczego miałby się pan przejmować tym, co ja myślę? — spytała siostra Sannazzaro.

Dobre pytanie. W jego staraniach było coś więcej, niż próba przekonania strażnika pilnującego bramy. Zależało mu na tym, żeby siostra Sannazzaro myślała o nim dobrze. Odpowiedział jej pierwszymi słowami, jakie przyszły mu do głowy.

— Ponieważ wydaje mi się pani uczciwą osobą, która dobrze wykonuje swoje obowiązki, pracując pod dużą presją, i której naprawdę leży na sercu dobro rezydentów.

A potem pomyślał jeszcze o innych rzeczach, o których nie wspomniał: o tym, że nic od niego nie chciała; że dokonywała szybkiej i ostrej oceny, ale potem nie bała się zmienić swojej opinii; że mówiła i robiła dokładnie to, co uważała za słuszne, bez zbędnego tłumaczenia się, ale także bez niepotrzebnej szorstkości.

— To oczywiste, że pani nic nie obchodzi co ja myślę — powiedział Quentin — i na ogół mogę to również powiedzieć o sobie, ale prawda jest taka, że nie lubię kiedy dobrzy ludzie źle o mnie myślą. Prawdę mówiąc, tak samo nie lubię, żeby źli ludzie źle o mnie myśleli, ale w tej sprawie niewiele da się zrobić, nie stając się jednym z nich.

Sannazzaro uśmiechnęła się. Zrobiło jej to lepiej niż lifting twarzy.

— A potrafi pan ich odróżnić?

— Nie lepiej niż ktokolwiek inny — powiedział Quentin. — Na ogół ufam ludziom, dopóki mnie nie zawiodą. Mam dzięki temu mniej wrzodów na żołądku niż ludzie, którzy nie ufają nikomu.

— Nie mówiąc już, że broni się pan w ten sposób przed kolostomią — dodała Sannazzaro. — Różne pokolenia wydają się wyrażać swój stres przez różne części ciała. Nasi rodzice mieli kłopoty żołądkowe. Nasze pokolenie jest zorientowane bardziej rektalnie.

— Piękna myśl.

— A więc naprawdę wydawało się panu, że został pan przedstawiony pani Tyler?

Quentin spojrzał na starszą panią i pokiwał głową.

— A pana żona twierdziła, że jest jej wnuczką?

— Zabrała mnie do domu pani Tyler i powiedziała, że należy do jej babki.

— A gdzie jest pańska żona, panie Fears? — spytała siostra Sannazzaro.

Quentin ostrożnie dobierał słowa.

— Opuściła mnie w okolicznościach, które mogłyby sugerować, że nasz związek nie był ani tak uczciwy, ani tak szczery, jak mi się to wcześniej wydawało.

— Więc nie powinien być pan zaskoczony, jeśli powiem panu, że pani Tyler ma tylko jedno dziecko, zamężną córkę Rowenę, która z kolei również ma tylko jedno dziecko, małą dziewczynkę o imieniu Roz. Ta córka ma teraz pewnie dziesięć lub jedenaście lat.

— Zna je pani? — spytał Quentin.

— Znam dane pani Tyler z karty rezydenta. Pamiętam także nasze długie rozmowy. Kiedy tu przyjechała, nie była jeszcze w takim stanie. Z ogromnym smutkiem obserwowałam, jak zapada w ten stan zaledwie po kilku miesiącach pobytu w naszym ośrodku.

— Lubiła ją pani? — spytał Quentin.

— Oczywiście, że tak. Nie miała wielkich wymagań, na nic nie narzekała. — I zaraz uśmiechnęła się kwaśno na swoje własne słowa. — W zasadzie można by to powiedzieć o każdym pacjencie w stanie śpiączki. Jeśli chodzi o panią Tyler, najbardziej ceniłam w niej wdzięk i hart ducha. Odniosłam wrażenie, że miała okazję doświadczyć wszystkiego, co w życiu najgorsze, lecz mimo to wciąż potrafiła znajdować drobne okruchy radości, kryjące się w fałdach czarnej płachty rozpaczy.