Siostra Sannazzaro zatrzasnęła mu drzwi przed nosem i przekręciła klucz.
Bolt czekał już na niego przy samochodzie.
— Wsiadaj, durniu, chyba nie masz zamiaru spędzić tu całej nocy, odpowiadając na jakieś kretyńskie pytania.
Towarzystwo Bolta naprawdę mu już obrzydło, ale obecnie nie miał zbyt wielkiego wyboru. Był tylko jeden samochód, którym mógł się stąd wydostać przed przyjazdem policji i Bolt również miał zamiar się w nim usadowić. Quentin miał kłopoty z otworzeniem drzwi, ponieważ cały aż trząsł się z gniewu, wściekłości, nerwowego wyczerpania i strachu na wspomnienie wszystkiego, co usłyszał od pani Tyler i niesprawiedliwości siostry Sannazzaro. Nie, wcale nie dlatego się trząsł. Po prostu drżał z zimna. Nic więcej.
Wycofał samochód i ruszył w stronę wjazdu na parking.
— Nie skręcaj w prawo, głupku. Jedź w lewo!
— Ale właśnie z tamtej strony słychać syreny.
— Chyba nie chcesz, żeby wyglądało to na ucieczkę, prawda?
— W porządku. W końcu to ty jesteś gliną — Quentin wyjechał na zasypaną śniegiem drogę i ruszył w stronę, z której przyjechał. Po drodze minęła ich karetka i wóz straży pożarnej. Ale nie było policyjnego radiowozu. Siostra Sannazzaro w końcu nie wezwała policji. Albo policja jechała wolniej niż pozostali. Nie czekał żeby to sprawdzić.
Dopiero gdy wjechali na autostradę, Bolt zadał pytanie, którego należało się spodziewać.
— Czy nie będziesz miał nic przeciwko temu, że spytam co takiego, u diabła, stało się w tamtym pokoju?
— To ja powinienem spytać ciebie, Mike. Co za diabeł w ciebie wstąpił?
— O czym ty mówisz? — zdziwił się Bolt. — Ja przecież nic nie zrobiłem. To ty rozmawiałeś ze starszą panią. Oczekuję relacji.
Wczesnym popołudniem, kiedy razem jedli chili, Quentin opowiedział mu wszystko, co wiedział do tamtej chwili. Ale teraz, kiedy miał jeszcze w pamięci jego zachowanie się wobec Sally Sannazzaro i zastanawiał się, czy mocne przekonanie Sally o jego próbie uduszenia staruszki nie było całkiem bezpodstawne, odeszła mu ochota by dzielić się z Boltem tym, czego się dowiedział.
— Jej słowa nie miały najmniejszego sensu — powiedział. — Najwyraźniej coś sobie uroiła. Nie mam pojęcia za kogo mnie wzięła, ale przestraszyła się i zaczęła wrzeszczeć.
— Jeśli od kilku lat bardziej przypominała seler niż człowieka, to czy wrzask ten należy uważać za oznakę poprawy, czy pogorszenia? — spytał Bolt. Jego głos znów przybrał kpiarski ton. Znowu był sobą. A może sobą był właśnie przed chwilą, podczas odwiedzin w domu starców. Skąd Quentin mógł to wiedzieć?
— Podobała mi się ta Sally — oświadczył.
— Niezwykle czarująca kobietka.
Quentin spojrzał na znak stojący przy drodze, drogowskaz. Na znaku zauważył wyraz, który wcale nie był nazwą miejscowości.
DALEJ
Dalej?
— Mam dla ciebie niemiłą wiadomość, Quentinie — odezwał się Bolt. — O ile znam się na kobietach, to siostra Sannazzaro raczej cię nie lubi.
Ale przez chwilę go lubiła.
Tablica, na której powinna znajdować się reklama restauracji usytuowanej przy następnym zjeździe z autostrady, również została zmieniona.
OTWÓRZ SKRZYNKĘ
— Oczywiście, cóż ja mogę wiedzieć o kobietach? — ciągnął Bolt.
Na znaku, który wcześniej informował o pobliskiej stacji benzynowej, obecnie można było przeczytać:
POZWALAM CI
Dalej, otwórz skrzynkę, pozwalam ci. Dzięki, Babciu.
Niewielka strzałka wskazująca zjazd, również miała inną treść niż przedtem.
ZGINĄĆ
— Nawiasem mówiąc, czy zauważyłeś te napisy na znakach? — spytał Bolt.
— A ty?
— Najwyraźniej ktoś cię nie lubi — stwierdził Bolt. — Czy Sannazzaro jest w stanie robić takie rzeczy?
— Wątpię — odparł Quentin. — To się dzieje za sprawą starszej pani. Ona jest wiedźmą. Rowena też jest wiedźmą. A moja żona, Madeleine, to sukub.
Przez chwilę Bolt wyglądał na rozdrażnionego.
— Rowena nie jest wiedźmą!
— Zastanów się przez chwilkę — powiedział Quentin. — Owe słowa nie pojawiają się na znakach same z siebie.
— To sprawka staruszki.
— Tak, z pewnością. Ale inne rzeczy nie były jej sprawką. To właśnie Rowena trzyma ją przykutą do łóżka. Jesteśmy świadkami wojny pomiędzy wiedźmami, które biją się o smoka i rozsyłają sukuby, żeby pozyskać sobie współpracę przypadkowego mężczyzny. Przez minutę postaraj się nie myśleć, że Rowena nie może być jedną z nich tylko dlatego, że ją kochałeś.
— No proszę, a co ty możesz wiedzieć o Rowenie?
— Nic. Ja nie wiem absolutnie nic o niczym, Bolt.
— To tak jak ja.
— Masz rację. Gdybyś tam, w domu spokojnej starości, nie zachowywał się jak kutas, Sannazzaro na pewno nie wściekłaby się tak na mnie.
— Nie wiem co się ze mną dzieje, kiedy znajduję się w towarzystwie tej kobiety — wyznał Bolt. — Jeśli ktokolwiek jest tu wiedźmą, to właśnie pielęgniara.
Ja nie nazywam ich wiedźmami w przenośni, chciał powiedzieć Quentin. Chcę ci powiedzieć, że kobieta, którą kochasz najprawdopodobniej ujarzmiła cię urokiem i ma nad tobą pełną kontrolę. Najprawdopodobniej też ona sterowała tobą w domu starców.
Ale mówienie mu o tym nie miało najmniejszego sensu. Ponieważ jeśli była to prawda, Bolt nie potrafiłby zrozumieć.
— Tak czy siak, od lunchu minęło już sporo czasu — powiedział Bolt. — Jeśli przez przypadek, któryś z tych znaków zamiast ci złorzeczyć poinformuje nas o jakimś żarciu, to może zjechalibyśmy gdzieś na kolacyjkę?
Jak on mógł w takiej chwili myśleć o jedzeniu? Ale kiedy już o tym wspomniał, Quentin poczuł, że też jest bardzo głodny.
— Jesteś pewny, że policja nie będzie nas szukać?
— Właśnie wjechaliśmy do naszego okręgu — oznajmił Bolt. — Ten znak, na którym było napisane “Kłamca” jakieś osiem razy, to właśnie oznaczenie granicy. Poza tym wydaje mi się, że ta Sannazzaro wcale nie wezwała glin.
— Też mi się tak wydaje.
— A widzisz? Chyba jednak cię lubi, Quentin. Nie nasłała na ciebie glin… tak, to mi wygląda na miłość.
Quentin musiał roześmiać się wbrew sobie. Bolt znowu był taki jak wcześniej. W domu spokojnej starości też wszystko się uspokoi. Siostra Sannazzaro zda sobie sprawę, że jej reakcja była zbyt gwałtowna. Pani Tyler także. Wszystko jakoś się ułoży.
Teraz powinien rozważyć to, czego się dowiedział. Spróbował przypomnieć sobie wszystkie opowieści o wiedźmach, jakie miał okazję usłyszeć i przeczytać. Brodawki na nosach i zakrzywione brody były najwyraźniej tworem przesądów. Magiczne wywary stanowiły raczej domenę alchemii lub medycyny ludowej, która służyła zarówno do leczenia, jak i rzucania uroków. Ale obraz wiedźm wzywających nieboszczyków, nasyłających sukuby na uśpionych mężczyzn, gromadzących makabryczne kolekcje szczątków znanych im ludzi — te opowieści musiały być oparte na prawdziwych wydarzeniach. Podobnie jak historie o wiedźmach czczących Szatana… bo cóż mogło się zdarzyć jeśli bestia, o której mówiła pani Tyler, zdoła zawładnąć ciałem dorosłego człowieka? Mnóstwo ludzi uwielbiało Hitlera. Caligula sam obwołał się bogiem. Co by było gdyby bestia opanowała jakiegoś biednego druida? Jak odbieraliby to ludzie, którzy nie rozumieli działań wiedźm ani nie wiedzieli kim naprawdę był człowiek, którego czcili? Ponieważ bestia wcielała się w człowieka na całe życie, mogła uczynić z wiedźm swoje osobiste niewolnice, oddające się bachanaliom odpowiadającym opisom z najdziwaczniejszych przekazów średniowiecznych. Wiedźmy, sukuby, smoki, diabeł. Dla niektórych osób to zawsze były jakieś wymyślone, mityczne postacie. Ale nie dla ludzi, którzy od urodzenia posiadali większą zdolność do rozmawiania z duchami żywych i umarłych.