— Pani Tyler nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi. Myślała, że ma do czynienia z genialnym dzieckiem, więc chciała by nauczyło się wszystkiego. Trochę przesadziła.
— Jak ci rodzice, którzy pchają swoje dzieciaki do żłobków przygotowujących na studia?
— Coś w tym rodzaju.
— Albo uczą dzieci szybkiego czytania, zanim jeszcze na dobre zdołają poznać alfabet.
— Zmuszała dzieciaka, aby wzywał rzeczy, których nie był w stanie kontrolować swoim rozumem. Choćby nie wiem jak inteligentne było jednoroczne dziecko, Tin, choćby potrafiło chodzić i mówić, i robić wiele innych niesamowitych rzeczy, nigdy nie będzie wiedziało jak postępować z czymś, co istnieje od początku świata. Kiedy to przyszło, dzieciak po prostu zginął, trzymał się tylko swojego ciała jak pasażer zwisający na tylnych schodach, błagający, żeby kierowca nie zamykał czasem drzwi.
— Skąd wiesz o tym wszystkim, skoro nie wie tego nawet pani Tyler?
— Kiedy taki pasażer wleczony za autobusem po jakimś czasie ma tego dosyć, zaczyna błagać kierowcę, aby jednak zamknął drzwi. Aby go odciął i zostawił za sobą. Nawet jeśli wie, że rozbije się o jezdnię.
— Znalazłaś małego Paula?
— Nie spodobał mi się nikt inny w tym domu. Malutki Paul był samotny i przerażony. Do tej pory nie wiedziałam w jaki sposób był związany z tamtym domem.
— A więc on wciąż był w tamtym ciele.
— W pewnym sensie. Pani Tyler nie myliła się. Najlepszą rzeczą jaką mogła zrobić, to odciąć go od ciała, którego już nigdy więcej i tak nie mógłby użyć. Ale nie zrobiła tego, tylko zostawiła go na wpół umarłego, w zawieszeniu, uwiązanego do tej szkatułki. A teraz jest już za późno. Kiedy skrzynka zostanie otwarta, ktoś zajrzy w gardło bestii. Zaś malutki Paul wciąż będzie na miejscu. Wierzchowiec, którego w każdej chwili można dosiąść, podobnie jak osobę, którą bestia pożre.
— Masz na myśli mnie.
— Mam nadzieję, że ciebie bestia nie dostanie — powiedziała Lizzy. — Proszę cię, nie daj się jej pożreć.
— Więc powinienem uciekać.
— Nie wiem. Może powinieneś zostać na placu boju i wygrać.
— Czy to się uda?
— Wiedźmy są potężne, ale ty nie jesteś bezbronny. Masz w sobie trochę siły. Poza tym, ty nie pragniesz żadnych korzyści dla siebie.
— Jak to? A zachowanie życia, to nic?
— Nie, tak naprawdę ty nie dbasz nawet o to. Jedno, co można powiedzieć na pewno o wszystkich pozostałych, zarówno o wiedźmach, jak i o bestii. One bardzo czegoś pragną. Są tak spragnione, że przebywanie w ich towarzystwie przyprawia o ból. Myślą, że to pragnienie jest równoznaczne z siłą. Tak więc według nich, im mniej pragniesz, tym słabszym wydajesz się rywalem. To może cię ocalić.
— Jak bardzo spragniony był mały Paul, kiedy zawładnęła nim bestia?
— Bardzo, bardzo spragniony. Dzieci to chodzące pragnienie, a jego matka uczyła go czego ma pragnąć. Mogę się założyć, że nawet gdyby bestia nie przyszła, on sam wyrósłby na potwora.
Quentin zaśmiał się.
— Tak, widywałem już takie dzieciaki.
— Nie żartuję, Quentinie. Potwory się nie rodzą, potwory trzeba stworzyć. Robią to ich potworni rodzice, lub potwory stają się takimi, poprzez dawanie posłuchu swym zachciankom. Ale nie wychodzą zdeformowane z łona matki. Zawsze będzie istniała ścieżka, która mogłaby ich ocalić, nawet jeśli nigdy nie zdecydują się jej wybrać.
— Nasi rodzice także nie byli doskonali, Lizzy.
— Ale byli dobrymi ludźmi, a my o tym wiedzieliśmy. To wystarczy, jeśli dziecko także pragnie być dobre.
— I tego wszystkiego dowiedziałaś się po śmierci.
— Nie, Quentinie. Tego wszystkiego dowiedziałam się zaglądając w twoje wspomnienia i wyczytując z nich to, czego sam się nauczyłeś, nawet nie zdając sobie sprawy.
— Więc to tak samo jak z Madeleine? Znowu rozmawiam sam ze sobą?
— Od kiedy umarłam, Quentinie, zawsze kiedy rozmawiasz ze sobą, mówisz do mnie. Ja jestem tam, w środku, jestem częścią ciebie. Nie musiałeś nigdzie kraść moich szczątków, tak jak to robią wiedźmy. Oddałam ci moje serce na długo przed tym, zanim mi je wycięli. Razem z moimi nerkami i rogówkami.
— Obecnie biorą również wątroby i płuca.
— Samochody na części, ludzie na części — wypadki drogowe to obecnie najbardziej dochodowy biznes w całych Stanach.
— To musiałaś wyjąć z mojej głowy — powiedział Quentin. — Pamiętam, że gdzieś to wyczytałem.
— Quentinie, jest jednak coś czego bardzo pragniesz.
— Co takiego?
— Pragniesz dobrego życia. Życia, które warto byłoby przeżyć.
— Pewnie, że tak. Któż by tego nie pragnął.
— Ale co będzie, jeśli ceną takiego życia okaże się zabicie kogoś innego?
— Daj spokój, Lizzy.
— Czasami dobrzy ludzie muszą robić okropne rzeczy. Pani Tyler musiała zadecydować co ma robić, kiedy bestia zawładnęła jej dzieckiem, niezależnie od tego z czyjej winy zło zostało zaproszone. Mama i Tato musieli podjąć decyzję, by pozwolić lekarzom na pocięcie mnie i unicestwienie mojego ciała, żeby można je było wykorzystać do wielu szlachetnych celów.
— Nigdy im tego nie wybaczyłem.
— Oni sami nigdy tego sobie nie wybaczyli. Ale jakoś to przeżyli, podobnie jak pani Tyler. Ponieważ to właśnie robią dobrzy ludzie. Czasami muszą dokonywać strasznych wyborów, a potem żyją dalej pogodzeni z ich skutkami, ponieważ zrobili to, co było słuszne, lub przynajmniej to, co im samym wydawało się najbliższe słusznego wyboru.
— Więc kogo mam zabić?
— Bestię.
— Ale powiedziałaś, że kiedy szkatułka się otworzy…
— Znajdź bestię i zabij ją. Odeślij ją z powrotem do świata ciemności.
— Wtedy znajdzie sobie kogoś innego i wróci.
— Może przez długi czas nikt nie będzie jej wzywał. A jeśli to się stanie, wtedy ktoś inny będzie ją musiał znaleźć i zabić. Ale ty spełnisz swój obowiązek tu i teraz.
— Lizzy, ja przecież nigdy w życiu nikogo nawet nie uderzyłem ze złości.
— Teraz też nie możesz kierować się złością. Niezależnie od tego, kto to będzie i co ci zrobi. Nawet jeśli będzie to sama bestia, nie wpadaj w gniew, nie pragnij zemsty. Ponieważ jeśli dostaniesz się do jej gardła, wtedy ty będziesz błagać, by odcięto cię od twojego ciała.
— Tak jak ty błagałaś mnie. Wzruszyła ramionami.
— Patrz. Drogowskazy do Baltimore. To już niedaleko Waszyngtonu, prawda?
— Połowa drogi z Filadelfii. Przy tym śniegu mogę tam nigdy nie dojechać. Muszę naprawdę mieć źle w głowie, skoro decyduję się na tak ryzykowną eskapadę.
— To naprawdę blisko. Na pewno ci się uda.
— Lizzy, czemu nie możesz być przy mnie przez cały czas? Żebym mógł z tobą porozmawiać. Myślę, że byłoby nam razem bardzo fajnie. Co by to było za życie!
— Cokolwiek byś zrobił, dla mnie nie będzie to życie. A jeśli ja zostanę z tobą, nie będzie też żadnego życia dla ciebie. Wzywałeś mnie wiele razy w pierwszym roku po mojej śmierci, ale ja ci się nie ukazywałam, prawda? Dopóki nie znalazłeś się w prawdziwych kłopotach. Przez resztę czasu zostawiałam cię w spokoju.
— Wcale nie chciałem, żebyś zostawiała mnie w spokoju, Lizzy.
— Czasami dostajemy to, czego wcale nie chcemy.
Z trudem mógł ją dostrzec przez łzy tęsknoty i żalu.
— Lizzy, strasznie się boję.
— To dobrze.
— I cierpię. Straciłem ciebie. Ją też straciłem. To boli.
— Weź aspirynę — powiedziała Lizzy. Zawsze tak mówiła, kiedy marudził i narzekał.