— Teraz bierze się Tylenol. I co tam jeszcze. Advil.
— Excedryne. Anacin — przyłączyła się do ich starej zabawy.
— Buforan. Proszki Migrenowe Goddey’a. Lizzy, nie opuszczaj mnie, proszę cię.
Ale już jej nie było. Uiściwszy opłatę, wjechał do tunelu pod Baltimore. Gdzieś po drugiej stronie tego tunelu czekała na niego wiedźma, która przysłała do niego Madeleine, wiedźma, która zaprowadziła go do szkatułki, wiedźma, która chciała nakarmić nim bestię.
UŻYTKOWNICZKA
Tuż przed świtem wjechał na stołeczną obwodnicę. Na skutek szalejącej śnieżycy ruch był tak niewielki, że jechał szybciej niż zazwyczaj. Wydawało się, że puchowa śnieżna pokrywa tłumi wszystkie dźwięki, chociaż Quentin dobrze wiedział, że hałas wewnątrz samochodu był taki jak zawsze. Wyjechał zza zakrętu i ujrzał świątynię Mormonów, jak zawsze jasno oświetloną, ale teraz, w padającym śniegu, bardziej niż zwykle przypominającą fantastyczną budowlę ze snu. W miejscu, z którego świątynia wydawała się najbardziej podobna do zamku w Disneylandzie, ktoś ogromnymi literami napisał na moście ponad autostradą Poddaj się, Doroto! Widać było, że litery zostały przykryte tynkiem, ale kilka jaśniejszych plam znaczyło miejsce, gdzie zostały wypisane. Pomyślał o treści napisu i uśmiechnął się.
Ale zaraz potem przypomniał sobie, że są to słowa, które Zła Wiedźma z Zachodu wypisała na niebie nad Oz i śmiech zgasł mu na wargach. Jego wiedźmy nie używały mioteł do latania. Mimo to potrafiły latać. Któż mógł wiedzieć, ile wiedźm obserwuje go teraz, kiedy jedzie samochodem. Cześć, Rowena. Witam, pani Tyler. Przedstawiacie mnie innym uczestniczkom sabatu? “Patrzcie, to właśnie ten chłopak! Trzeba go było zobaczyć jak nadskakiwał sukubowi, którego mu posłałyśmy! Nawet się z nią ożenił, biedaczyna! Dałabyś wiarę?”$
Co za głupcy z tych śmiertelników.
Zjechał na płatną autostradę, która dopiero co została odśnieżona, ale jeszcze nikt nią nie jechał, w każdym razie nie w kierunku zachodnim. Był sam w otaczającej go zewsząd bieli. Przy wjeździe na autostradę tylko w jednej budce siedział ktoś z obsługi, ale Quentin wybrał przejazd z automatem na monety, gdyż nie miał ochoty na kontakt z żadnym człowiekiem, nawet w takiej szczątkowej postaci, jak przy płaceniu myta. Teraz, kiedy dom był już blisko, z trudem przychodziło mu opanować senność. Zaczął więc głośno recytować napisy na drogowskazach wskazujących kolejne zjazdy. Wolf Trap Farm Park. Hunter Mill. Wiehle. Reston Parkway. Zjechał przy Fairfax County Parkway, wrzucił następną ćwierćdolarówkę do automatu i wjechał na drogę; był już na niej jakiś ruch. Jeśli za ruch na drodze można uznać obecność samotnej furgonetki, której koła buksowały na oblodzonym skrzyżowaniu.
Zatrzymał wynajęty samochód na przykrytym śniegiem parkingu i przeszedł obok swojego własnego samochodu, zasypanego aż po szyby w oknach. Większość pozostałych samochodów również była zakopana w śniegu. Najwyraźniej nikt ich nie używał od początku śnieżycy. Nikomu, kto miał odrobinę oleju w głowie, nie przyszłoby to na myśl. Niebo trochę się rozjaśniło, kiedy wspinał się po schodach do drzwi. Gdzieś w dali za gęstą zasłoną śniegu i ciemnych chmur musiało wzejść słońce. Wszedł do mieszkania, zrzucił ubranie i padł na łóżko.
Obudził się, gdy minęło południe. Dzwonił telefon. Odebrał go przez sen.
— Obudź się, Quentinie! — jakiś głos krzyczał w słuchawce.
— Co? — spytał Quentin zaspanym głosem. — Kto mówi?
— To ja, Wayne Read, po raz dziewiąty. Quentin, czy teraz już się obudziłeś? Powiedz coś rozsądnego. To test.
— Cześć, Wayne.
— Czyżbyś przez całą noc jechał, walcząc z rekordową zamiecią? Czyś ty się czasem nie pozamieniał na głowy z karaluchem?
— Karaluchy zostały w domach na czas burzy.
— Łebskie stworzenia. Jeśli nie masz zamiaru się budzić, to nie odbieraj telefonu, Quentin. Pozwól zadziałać automatycznej sekretarce.
— Nie miałem pojęcia, że go odebrałem. Czego chcesz?
— Mam dla ciebie imię, nazwisko i adres, którego szukałeś. Ci ludzie naprawdę nazywają się Duncan, ale ich numer telefonu jest zastrzeżony, a rodzina nie jest właścicielem żadnego domu, więc ich odszukanie nie było wcale takie łatwe. Ray i Rowena Duncanowie. — Podał mu adres. — Nasz miejscowy detektyw mówi, że ten dom mieści się na osiedlu szeregowców w Sterling, na rogu Sugarland i Church. Ulica Sugarland przecina Dranesville Road na ostatnich światłach przed Drogą nr 7. Czy to wszystko jest dla ciebie jasne?
— Aha.
— Zapisałeś to, czy mam zadzwonić później?
— Właśnie zapisuję — Quentin zaczął szukać ołówka. Po chwili zdał sobie sprawę, że jeśli otworzy oczy, będzie mu znacznie łatwiej. — Jak jasno! Chyba świeci słońce!
— Tak, śnieżyca jak na razie ustała. Wszystkie dzienniki o tym mówią. W Kalifornii ludzie uwielbiają ględzić o śnieżycach na wschodzie. Czujemy się wtedy tacy mądrzy.
— Kalifornijczycy potrzebują tego od czasu do czasu — powiedział Quentin.
— Ty też jesteś stąd, więc pewnie to rozumiesz.
— Jak zdobyłeś adres?
— Skomplikowana detektywistyczna robota, Quentin. Nasz współpracownik z Manhattanu podjechał do tego domu spokojnej starości, wszedł do środka i spytał o adres najbliższego krewnego pani Anny Laurent Tyler. Dyrektorka — pewnie ją znasz…
— Sally Sannazzaro.
— Dzięki, sam chyba bym tego nie wymówił. Kiedy nasz człowiek powiedział, że działa w imieniu Quentina Fearsa, zgodziła się podać mu ten adres. Dała mu także wiadomość dla ciebie.
— Jeśli jest to coś w rodzaju “obyś sczezł w potwornych mękach”, to możesz sobie oszczędzić.
— Raczej coś w rodzaju przepraszam, że byłam taką suką i pani Tyler także przeprasza, i proszę wróć, bo ona chce z tobą porozmawiać.
— Sama nazwała się suką?
— To cytat.
— Czy nie dodała przymiotnika “żelazna”?
— Nie użyła żadnych innych określeń, ale myślę, że możesz sobie dowolnie dobrać jakikolwiek metal.
— Więc pewnie już nie jest na mnie wściekła.
— Moim zdaniem właśnie taka jest główna myśl tej wiadomości. Ale mogę ci ją powtórzyć, jeśli chcesz.
Quentin sam nie wiedział dlaczego odczuł wielką ulgę, i omal nie zaczął skakać z radości.
— Świetnie. Naprawdę znakomicie.
— Czy ty czasem nie piłeś?
— Całą noc jechałem. Jeszcze się nie obudziłem.
— Mam dla ciebie radę. Nie jedź na spotkanie z tymi ludźmi, dopóki naprawdę się nie obudzisz.
— Jasne.
— Przejdź się do kina. Zalecałbym coś lekkiego i głupiego. Coś, co odwróci twoją uwagę od kłopotów. Nie idź na Amerykańskiego prezydenta, to jednak trochę za głupie. Sabriny też ci nie polecam, bo będziesz strasznie cierpiał, że nie jesteś zakochany. Przynajmniej ja naraziłem się na takie cierpienia. No chyba, że jesteś.
— Jestem co?
— Zakochany.
— Wayne, czy ja płacę trzy paczki za godzinę takich gadek?
— Trzy i pół. Dobre rady zawsze w cenie. Po Dwunastu małpach będziesz się zastanawiał, czy czasem nie jesteś wariatem, więc też lepiej na to nie chodź.
— Ty naprawdę oglądasz wszystkie te filmy?
— Muszę coś robić w czasie kiedy moja żona odwiedza country-bary. Nie jestem na tyle zakochany w pracy, żebym siedział w biurze po nocach. Chociaż muszę przyznać, że twoje ostatnie zlecenia dostarczają mi sporo roboty. Prowadzę tu coś w rodzaju centrum informacyjnego. Z wszystkich pięćdziesięciu stanów otrzymuję raporty o tym, że nigdy nie słyszano tam o żadnej Madeleine Cryer.