Joan znowu zmarszczyła brwi.
— Nie naciskasz za bardzo, O’Mara? — zaczęła, ale Kledenth nie dał jej powiedzieć nic więcej.
— Boli mnie w wielu miejscach — stwierdził. — Może to subiektywne, ale dla mnie te doznania są diabelnie obiektywne. Doktor nie pytał o to równie dogłębnie. Co jest źle?
Zaczynam się bać.
O’Mara dostrzegał w nim narastający strach, chociaż nie zawdzięczał tego własnym możliwościom, ale zawartości pamięci Kelgianki. To ona podpowiadała mu znaczenie takiego, a nie innego sposobu falowania futra.
— Strach to stan przejściowy. Znika wraz z przyczyną albo zrozumieniem sytuacji. Czy twoje dolegliwości mają charakter tymczasowy czy nie, staram się dopiero ustalić. Co dokładnie powiedział ci Sennelt oraz, co ważniejsze, co zrobił?
— Powiedział nawet wiele — odparł Kelgianin. — Głównie zapewniał mnie, że nic mi nie będzie, chociaż przez parę dni mogę czuć się nie najlepiej. Jednak nie mam się tym przejmować. Potraktował mnie jednym z tych przenośnych urządzeń, potem zawiesił mnie w polu nieważkości i osuszył gorącym powietrzem moje futro. Kazał mi chodzić po izbie chorych i obserwował mnie, aż powiedziałem, że jestem głodny. Wtedy przyprowadził mnie tutaj. Twoim zdaniem powinien zrobić coś więcej?
O’Mara nie odpowiedział od razu. Zdawał sobie sprawę ze skromnego wyposażenia pokładowego szpitalika i niewielkiego doświadczenia Sennelta, który nie specjalizował się w fizjologii Kelgian i z założenia miał być po prostu podręcznym internistą. Mógł uchodzić zasłużenie za dobrego lekarza, ale Kreskhallar nie był Szpitalem Kosmicznym.
— W tych okolicznościach nic więcej nie mógł zrobić — odparł O’Mara. — Czy przed wysuszeniem albo w trakcie suszenia twojego futra spryskał je czymkolwiek?
— Nie. Nie pozwoliłbym na to. Moje futro nie potrzebuje żadnych środków.
— Owszem — przyznał O’Mara. — Jest piękne i wymowne. Jednak gdy zjawiłeś się z Senneltem i podczas twojej rozmowy z przyjaciółmi zauważyłem, że reaguje wolniej niż przed wypadkiem. Jest to niewielka zwłoka, która może się wiązać z szokiem emocjonalnym, ale nie jestem pewien, czy diagnoza Sennelta jest właściwa, i zamierzam…
— Sądzisz, że coś zagraża mojej sierści? — przerwał mu Kledenth, strosząc włos. — Ale, ale co ty możesz o tym wiedzieć, cholerny policjancie? A jeśli nawet masz rację, co możesz z tym zrobić? Nie powinieneś mnie tak straszyć, O’Mara.
Wszyscy siedzący przy stole przerwali rozmowy i spojrzeli w ich kierunku. Futra pozostałych Kelgian zafalowały w geście współczucia. Nawet Joan, która nie potrafiła czytać tych sygnałów, zrozumiała, co się dzieje, i spojrzała ze złością na O’Marę. Porucznik uniósł szybko dłoń, nie chcąc, aby dziewczyna teraz się odzywała. Wiedział, że poczuje się urażona jego gestem, ale musiał uspokoić sytuację. Przez kilka ostatnich minut jego „drugie ja” niemal przejęło nad nim kontrolę.
Wiedział, że to subiektywne wrażenie, bo zapis zawierał tylko wspomnienia, były jednak wśród nich i takie, które dotyczyły obumarłego ruchowo futra. Towarzyszyło im silne pragnienie, aby oszczędzić podobnego losu jakiemukolwiek innemu Kelgianinowi. Musiał jednak przestać zachowywać się i mówić jak Kelgianin i powiedzieć Kledenthowi coś bardziej w ziemskim stylu, chociaż wiedział, że nie będzie to do końca uczciwe postawienie sprawy.
— Na razie nie wiem, co mogę dla ciebie zrobić — odparł. — Obiecuję jednak, że coś zrobię. Niebawem Joan i ja będziemy widzieć się z kapitanem, który uważa, że jest naszym dłużnikiem. Zamierzam poprosić go o długą konsultację z doktorem Senneltem. Wtedy spróbuję znaleźć odpowiedzi na dręczące nas obu pytania. Możliwe, że moje obawy są bezpodstawne i doktor będzie w stanie to rozstrzygnąć. Wówczas natychmiast ci o tym powiem. Jednak do tego czasu postaraj się zachować spokój, bo tak naprawdę nie ma się czym niepokoić.
Kledenth powiedział coś, czego autotranslator nie wychwycił, niemniej jego sierść zaczęła się uspokajać. Reszta Kelgian zarzuciła go pytaniami, o co chodzi, i nagle rozmowa z nimi pochłonęła go bez reszty. Joan zerkała ciągle nieprzyjaźnie na O’Marę, chociaż złość chyba jej przeszła. Nie odezwała się do niego także na korytarzu. O’Mara miał wrażenie, jakby klimatyzacja zaczęła nagle zbyt dobrze działać, niemniej uważał, że to najpewniej jego subiektywne odczucie.
— Niepotrzebnie byłeś wobec niego tak szorstki — powiedziała wreszcie Joan, gdy dotarli do miejsca, w którym mieli czekać na kapitana. — Zwłaszcza jak na kogoś, kto być może nie wie nawet, o czym mówi. Wcześniej twierdziłeś, że nie jesteś lekarzem. Ale tym razem nie chodziło o pierwszą pomoc. Czy ukrywasz coś? I czy zamierzasz mi o tym powiedzieć?
— Nie.
— Zatem jedyne, co mogę powiedzieć, to że jeśli nawet studiowałeś medycynę i podziękowali ci w trakcie, to powodem musiała być nieumiejętność podejścia do pacjenta.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Zaproszenie na pokład dowodzenia było zaszczytem, który rzadko spotykał zwykłych pasażerów, ponieważ to tam sprawował rządy pokładowy bóg, pomniejszym śmiertelnikom znany jako kapitan Grulya-Mar. Tam też była jego świątynia. Jak na niedźwiedziowatego Orligianina, okazał się całkiem wymowny. Nie szczędził wzniosłych podziękowań i komplementów. Dodatkowa wylewność wynikała zapewne z założenia, że Joan i O’Mara pierwszy raz widzą podobne miejsce. Był przy tym tak pochłonięty wyjaśnieniami, że porucznik nie zdołał wtrącić ani słowa i tym samym wyjaśnić, że w jego przypadku to niekoniecznie prawda.
Widział, że Joan jest bardzo zainteresowana i zwraca uwagę na wszystko, co Grulya-Mar mówi czy pokazuje. Na O’Marze kapitan nie zrobił jednak najlepszego wrażenia. Nie przedstawił im nawet wielogatunkowej obsady centrali, traktując swoich ludzi, jakby byli częścią wyposażenia. Gdy krótka wycieczka zbliżała się do końca, kapitan okazał się na dodatek osobą dość porywczą.
— Mam nadzieję, że wam się podobało — powiedział. — Teraz jednak muszę zająć się statkiem. Raz jeszcze, szczerze i z głębi serca dziękuję w imieniu własnym oraz w imieniu armatora za działania na pokładzie rekreacyjnym. Panu, poruczniku, także za szybkie ocenienie sytuacji i przekazanie ostrzeżenia. Jak powiedział mi Sennelt, uratowaliście zapewne dwa istnienia. Ja zaś na pewno zawdzięczam wam zachowanie czystej karty kariery zawodowej.
Joan wyglądała na zadowoloną i trochę zakłopotaną.
— Cieszy nas, że mogliśmy pomóc — powiedziała, ogarniając raz jeszcze pokład spojrzeniem. — Dziękuję, kapitanie, za poświęcenie nam czasu i uprzejmość.
— Cała przyjemność po mojej stronie — powiedział Grulya-Mar. — Jak już powiedziałem, jestem wam sporo winien. Jeśli jest coś, co mógłbym dla was zrobić, wystarczy poprosić.
Joan chciała się już odwrócić, ale zatrzymała się, widząc, że O’Mara nie rusza się i patrzy na kapitana.
— Jedna sprawa, sir — powiedział. — Nie chodzi jednak o drobiazg.