Kapitan zawahał się. Jego twarz była zbyt obrośnięta, aby wyczytać z niej cokolwiek, ale oczy stały się nagle czujne.
— O czym dokładnie pan myśli, poruczniku?
— Nie chcę prosić o nic dla siebie. Sprawa dotyczy pasażera Kledentha. Żywię uzasadnione przypuszczenia, że jego obrażenia wymagają pilnej uwagi szpitalnego specjalisty tego samego gatunku. Z całym szacunkiem chciałbym poprosić o niezwłoczne skierowanie Kreskhallara na Kelgię.
— To niemożliwe! — wybuchnął Grulya-Mar. — Naszym następnym planowanym portem jest Melf, gdzie wysadzamy obecnych melfiańskich pasażerów i zabieramy nowych. Mój oficer medyczny zbadał Kledentha i zameldował, że pacjent cieszy się doskonałym zdrowiem.
— Owszem, ale to się niebawem zmieni — powiedział O’Mara.
— Pańskie żądanie jest niedorzeczne — rzucił gniewnie kapitan. — Jeśli jeszcze wspomniał pan pasażerowi Kledenthowi o swoich podejrzeniach, przysporzył mu pan tylko dodatkowego powodu do zmartwień. Sennelt jest specjalistą w swojej dziedzinie. A może ma pan jakieś medyczne kwalifikacje, o których dotąd pan nie wspomniał?
O’Mara pokręcił głową.
— Nie mam formalnego medycznego wykształcenia, jednak w trakcie mojej pracy poznałem wielu Kelgian — powiedział O’Mara, na wszelki wypadek nie rozwijając tematu, — Zgromadziłem w ten sposób sporo informacji, które nie są dostępne doktorowi Senneltowi.
— A gdzie pan pracuje? — spytał ostro oficer.
— W Szpitalu Kosmicznym Sektora Dwunastego — odparł O’Mara.
Na chwilę zapadła cisza. Pozostali członkowie załogi ożyli nagle, odwracając się na chwilę od swoich stanowisk. Joan też patrzyła na niego zdumiona. Mało kto w całej galaktyce nie słyszał o Szpitalu i nie widział, czym on jest. Nawet wściekły kapitan uznał, że pora spuścić trochę z tonu, i przestał się stroszyć.
— Rozumiem — powiedział, wracając do wyniosłej pozy. — Niemniej nie jest pan lekarzem, a jedynie, jak sam pan powiedział, słyszał to czy tamto. Nawet jeśli miało to miejsce w największym szpitalu galaktyki, to jeszcze za mało. Nie zmienię naszego rozkładu lotów, poruczniku O’Mara, ale skłonny jestem pójść na kompromis. Z wdzięczności za to, co zrobił pan na pokładzie rekreacyjnym, oraz aby ulżyć pańskim niepokojom, nakażę mojemu oficerowi medycznemu przebadać Kelgianina ponownie w pańskiej obecności. Ale tylko wówczas, gdy zdoła pan przekonać Kledentha do konieczności ponownego poddania się badaniom i sam przyprowadzi go do izby chorych.
— Możecie odejść — powiedział, unosząc wielką włochatą dłoń.
Joan odezwała się, ledwie wyszli na korytarz sekcji pasażerskiej.
— Naprawdę jesteś skryty. Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej, że jesteś ze Szpitala Kosmicznego? Wiesz, jak mnie to interesuje? A tutaj jest ktoś, kto widział go na własne oczy. To miliony pytań. Inni pasażerowie zapewne też chcieliby wiele wiedzieć.
— Może właśnie dlatego — rzucił O’Mara. — Tobie jednak odpowiem, poszukajmy tylko Kledentha i zaprowadźmy go do izby chorych. Chciałbym, abyś też przy tym była, jeśli nie masz nic przeciwko. Jednak przekonanie go do kolejnych badań może nie był łatwe.
— Nie mam nic przeciwko temu — odparła Joan. — Po prawdzie nastawiam się na obserwację rozwoju sytuacji z narożnika ringu, bo ciekawi mnie, co wyjdzie z tego starcia trzech armii. Ani Kledenth, ani Sennelt nie będą zachwyceni. Ale jestem pewna, że ci się uda — dodała z uśmiechem. — Ksenopsycholog ze Szpitala Kosmicznego na pewno zdolny jest namówić każdego, do czego tylko zechce.
Przekonywanie Kledentha zabrało im prawie dwie godziny, a udało się tylko dlatego, że O’Mara ponownie go wystraszył. Ostatecznie Kelgianin zaczął traktować go prawie jak wroga. Do Joan odnosił się neutralnie, wobec Sennelta przyjął zaś postawę niemal błagalną.
Miał nadzieję, że doktor rozproszy wątpliwości O’Mary i zakończy wreszcie sprawę.
Melfianin rozmawiał z nimi spokojnym głosem klinicysty, jednak szczypce cały czas mu chodziły.
Nawet wtedy, gdy przesuwał skanerem nad ciałem Kledentha.
— Jak pan widzi i o ile umie pan czytać obraz ze skanera, wcześniejsze skutki przygniecenia ustąpiły. Nie ma zaburzeń przepływu krwi między sercami, płucami i mózgiem. Główne mięśnie ruchowe nóg i przednich kończyn też są właściwie zasilane.
Naczynia włoskowate i sieć nerwów w głębszych warstwach skóry ucierpiały tylko w niewielkim stopniu. To o nie tak się pan martwi, że aż powiedział o tym pacjentowi? Nie ma powodu, aby uznać je za zmienione chorobowo, chyba że ma pan do tego jakieś ukryte, psychologiczne powody.
O’Mara opanował się i sięgnął po skaner, chociaż wiedział, że w przeciąganiu liny człowiek nie ma żadnych szans z Melfianinem.
— Mogę na chwilę? — spytał, starając się zachować uprzejme brzmienie głosu. Przesunął skanerem powoli nad obszarem urazu i uważnie przyjrzał się obrazowi. — Ogólne ślady urazu maskują poważniejszy problem. Średnica naczyń włoskowatych doprowadzających krew do drobnych mięśni zawiadujących ruchami włosów została już ograniczona. Nie doszło do bezpośrednich obrażeń, ale czasowe wstrzymanie obiegu spowodowało powstanie mikroskrzepów. Dopływ krwi jest niewystarczający i zasilane przez nią mięśnie obumierają z wolna. Postępuje to bardzo powoli, przez co nie ma objawów, w każdym razie tak jednoznacznych, aby nie mogły umknąć komuś, kto nie jest specjalistą. Niemniej szkody powstałe w trakcie tego procesu będą miały nieodwracalny charakter. Jeżeli nie zacznie się szybko leczenia, za kilka dni dojdzie do całkowitej martwicy mięśni w obszarze urazu.
Upośledzi to zdecydowanie możliwości ruchowe futra. Czy może pan spojrzeć, doktorze…?
— Nie — odpowiedział zdecydowanie Sennelt. — Nie ma tu niczego, co mogłoby mnie skłonić do poproszenia kapitana o zmianę kursu. Poza tym przypominam panu, poruczniku, że niepotrzebnie niepokoi pan pacjenta.
— Owszem, jestem zaniepokojony — odezwał się Kledenth. — A jeśli ja poproszę, czy kapitan zmieni kurs?
— Przynajmniej przyznaje pan, że to pacjent — rzucił gniewnie O’Mara, nie dając lekarzowi dojść do głosu. — Co oznacza, że dopuszcza pan możliwość, że coś jest z nim nie tak. — Spojrzał nagle na Joan. — Proszę, spójrz sama i powiedz mi, co widzisz. Przytrzymam ci skaner i wyostrzę obraz…
Doktor nie wytrzymał i zastukał szczypcami niczym przeładowany licznik promieniotwórczości. Gdy się odezwał, sarkazm wyczuwalny był nawet bez pomocy translatora.
— Czy wszyscy pasażerowie na tym statku są lekarzami? Dobrze, przyjąwszy, że nie zamierzamy natychmiast lecieć na Kelgię, jaki inny sposób leczenia wy, rzekomi lekarze, uznalibyście za wskazany? — powiedział nieświadom, że Joan w żadnym razie nie była laikiem w dziedzinie medycyny.
Dziewczyna poczerwieniała ze złości, jednak O’Mara dał jej znać, żeby lepiej się nie odzywała. W obecnym stanie ducha Sennelt nie omieszkałby zapewne zakpić także ze świeżo upieczonego lekarza weterynarii.
— Proponowałbym rozległe znieczulenie i bezruch — powiedział porucznik, starając się zachować spokój. — Istnieje nadzieja, że w takich warunkach zmniejszony dopływ krwi nie zagrozi mięśniom. Konieczne jest też całodobowe monitorowanie stanu zdrowia pacjenta.
Gdyby jego stan się pogorszył w stopniu zauważalnym wyraźnie zarówno przez lekarza, jak i pacjenta, potrzebne będzie wsparcie emocjonalne o charakterze werbalnym aż do…
— Już teraz potrzebuję wsparcia — odezwał się Kledenth.
— Dość! — rzucił doktor. — Pańskie zachowanie wydaje mi się skrajnie niewłaściwe i nieodpowiedzialne, poruczniku. Mimo pańskich wcześniejszych przysług zamelduję o tym w placówce Korpusu w najbliższym porcie, w którym wylądujemy. Co do pańskich sugestii, moim zdaniem pasażer Kledenth może wypoczywać w swojej kabinie, jeśli będzie miał na to ochotę, albo uprawiać czynny wypoczynek na pokładzie rekreacyjnym. Jakkolwiek zechce.