— Zostawię cię, jeśli tego naprawdę pragniesz — powiedział spokojnie. — Chcę jednak usłyszeć, co cię trapi. Mogę też posłuchać wyzwisk, jeśli są one częścią problemu. Nie zamierzam uczyć cię niczego, czego nie będziesz chciał przyjąć. Na Tarli jest wiele drzew, które są do mnie trochę podobne. Na niektórych zamieszkują małe, futrzane istoty, które trochę przypominają Kelgian. Ani drzewa, ani futrzaki nie mają w tym względzie żadnego wyboru. Inaczej niż my, stworzenia cywilizowane, obdarzone wolną wolą i rozumem.
— Powiedzmy — nie powstrzymał się Kelgianin.
Jego sierść nadal falowała i zbijała się w kępy, co oznaczało duże pobudzenie, ale przynajmniej przestał tyle mówić.
— Pamiętaj, proszę, że chociaż pracuję w dziale psychologii, nie jestem związany jego regułami — powiedział Lioren. Nie mam obowiązku meldować o wszystkim, co zauważę, ani włączać tego do akt, póki sam mi na to nie zezwolisz. Nasza rozmowa okryta jest całkowitą tajemnicą. Wyraźnie widzę, że coś cię niepokoi na tyle poważnie, że aż znajduje odbicie w twoim zachowaniu wobec przełożonych, reszty personelu na oddziale, a nawet, jak mi powiedziano, przyjaciół, z którymi spotykasz się prywatnie. Cokolwiek to jest, czy wiąże się ze sprawami osobistej albo etycznej natury, czy nawet może ma wydźwięk kryminalny, zostanie to między nami. Czy teraz zechciałbyś mi o tym opowiedzieć?
— Nie — odparł Kelgianin. — Nie chcę, bo cię nie lubię. Nie chcę, abyś kręcił się blisko mnie, i nie wierzę w to, co mówisz. Idź sobie i porozmawiaj o mnie z tymi Ziemianami i tą straszną Sommaradvanką z twojego działu. Wszyscy mówią tutaj całkiem co innego, niż myślą, i nie mają sierści, która pokazałaby ich prawdziwe odczucia. Nie ufam nikomu poza Kelgianami. Dla twojej informacji, nic złego się ze mną nie dzieje. Nie mam żadnych osobistych ani etycznych, ani w ogóle żadnych kłopotów. Idź sobie.
Po takiej tyradzie Lioren stwierdził ze smutkiem, że rzeczywiście nic innego mu nie pozostaje.
W innej części Szpitala Cha Thrat, opisana właśnie przez Kelgianina jako straszna Sommaradvanka, zaczynała sondować ostrożnie ziemską stażystkę pielęgniarstwa, którą podejrzewano o problemy emocjonalne. Wielkie rozmiary i rozłożyste kończyny zmusiły Cha Thrat do pozostania na korytarzu i prowadzenia rozmowy przez otwarte drzwi.
— Przepraszam, że zakłócam spokój w czasie wolnym od pracy, siostro Patel — powiedziała Cha Thrat. — Starszy wykładowca Cresk-Sar niepokoi się jednak przejawianym ostatnio przez ciebie brakiem uwagi i ogólnie zastanawiającym zachowaniem podczas zajęć.
Powiedział mi, że twoje postępy w studiowaniu anatomii obcych, jak i przebieg praktyk na oddziałach były wręcz wzorowe. Niedawno jednak na obu tych polach zaczęłaś wykazywać coraz mniejszy zapał. Coraz gorzej też układają się twoje kontakty zawodowe z kolegami innych ras oraz pacjentami. Jak dotąd nie doszło do niczego tak poważnego, aby konieczna była oficjalna interwencja działu psychologii, co oznacza, że wzmianka o naszej rozmowie nie trafi do twoich akt, ale zostałam nieoficjalnie poproszona o sprawdzenie, co się z tobą dzieje. Być może mogłabym ci pomóc. Cresk-Sar zastanawia się też, czy przyczyna wiąże się z programem nauczania. Czy jesteś w stanie powiedzieć mi coś na ten temat?
Już wcześniej zarumieniona twarz stażystki poczerwieniała jeszcze bardziej. Cha Thrat wiedziała, że u Ziemian jest to objaw silnych emocji, takich jak złość czy zakłopotanie.
— Tak — powiedziała głośno kobieta. — Chcę powiedzieć, że Cresk-Sar jest hałaśliwym, tępym i zapchlonym karłem. — Tutaj się wzdrygnęła. — Ciarki mnie przechodzą, ilekroć jest w pobliżu. Ty jesteś tak samo paskudna, tylko większa.
Jako Nidiańczyk, starszy wykładowca był o połowę mniejszy od ziemskiej kobiety, ale Cha Thrat szczerze powątpiewała, aby w jego sierści kryły się jakiekolwiek pasożyty.
Chodziło raczej o wyrażenie negatywnych emocji wobec Cresk-Sara. Jako niegdysiejszy chirurg wojownik i obecny władca czarownik Cha Thrat wiedziała, że musi posługiwać się rozumem i powinna opanować swoją emocjonalną reakcję, nie dając się wytrącić z równowagi.
— Chcę uzyskać informacje o tobie, siostro Patel, nie o starszym wykładowcy Cresk-Sarze — powiedziała.
— No to sobie chciej — rzuciła stażystka zbyt głośno jak na niewielką dzielącą je przestrzeń. — Dlaczego miałabym ci cokolwiek o sobie mówić? Jesteś przerośnięta i zboczona.
Wszyscy wiemy, że trafiłaś tutaj przez znajomości. Ktoś pociągnął odpowiednie sznurki, i już. To ty odcięłaś sobie rękę podczas operacji i… Wojownik chirurg, też coś. Jesteś żądnym krwi zabijaką, dziką Sommaradvanką. Wynoś się stąd.
Cha Thrat zmusiła się do utrzymania spokojnego tonu.
— Nie jestem wojownikiem, który włada bronią. Ten termin odnosi się jedynie do medycznej rangi. Na samym dole są zwykli uzdrowiciele, którzy zajmują się przyrządzaniem naparów i maści dla robotników. Potem chirurgowie wojownicy, którzy w dawnych czasach, gdy zdarzały się jeszcze wojny, leczyli rany odniesione na polu bitwy. Najważniejsi są czarownicy, którzy uzdrawiają umysł. Ich zadaniem jest troska o zdrowie psychiczne władców i ich bezpośrednich podwładnych. Oczywiście, gdyby uzdrowiciel odniósł ranę albo doznał uszczerbku na umyśle, najbliższy wojownik albo czarownik też by mu…
Cha Thrat urwała, widząc, jak drzwi kabiny stażystki zamykają się z sykiem. Po chwili namysłu podeszła szybko do komunikatora i wystukała numer informacji dla pracowników.
— Chcę wiedzieć, gdzie znajduje się obecnie administrator O’Mara — powiedziała. — Jeśli jest na spotkaniu albo śpi, też proszę o połączenie zgodnie z pomarańczowym kodem zagrożenia, poziom pierwszy.
Po trzech standardowych minutach na ekranie pojawiło się oblicze O’Mary. Nie był w mundurze, tylko w jakimś innym, luźnym stroju. Jego oczy przesłaniały częściowo pomarszczone powieki.
— Do licha, Cha Thrat — warknął ze złością, gdy skończyła mówić. — Po co jeden psycholog ma meldować o czymś takim jak dziwna zaraza ksenofobii drugiemu psychologowi? Odkąd dołączyłaś do naszego działu, nie praktykujesz już medycyny, ale jeśli na dziko na coś wpadłaś, przekaż to jakiemuś lekarzowi. Może coś zrobi. Teraz jest środek nocy, zatem cokolwiek niemiłego ci jeszcze powiem, zrobię to rano. Koniec.
— Chwilę, sir — dodała szybko Cha Thrat. — Sądzę, że mamy do czynienia z nieznanym czynnikiem zakaźnym. Nie wiem, jak szybko się rozprzestrzenia, ponieważ dopiero kilka minut temu zetknęłam się z jego skutkami. To, co dotąd było tylko przedmiotem plotek, zyskało chyba potwierdzenie.
— Dlaczego tak uważasz? — spytał O’Mara spokojniej. — I lepiej, żeby to było coś konkretnego.
— Nie jestem pewna, jak to przebiega, sir, bo w sumie wydaje mi się to niemożliwe.
Normalnie dowolne zaburzenia umysłowe nie przenoszą się między osobnikami inaczej niż poprzez społeczne albo emocjonalne kontakty, przy czym kluczowym czynnikiem jest podatność na wpływy otoczenia. Czytałam już akta osób, których dotyczyły pogłoski, jak i odwiedzonej przed chwilą stażystki. Żadna z nich nie zachowuje się obecnie jak kiedyś.
Zresztą, gdyby te obecne cechy zostały wcześniej zauważone, nikt z tej grupy, ani też ktokolwiek inny, nie dostałby zgody na pobyt w Szpitalu. Dlatego sądzę, że mamy do czynienia z czysto psychologicznym czynnikiem zakaźnym o ksenofobicznym charakterze.
Dlatego użyłam kodu niemedycznego zagrożenia, aby pana wywołać. Czy zrobiłam źle?
— Nie — mruknął O’Mara. Oczy miał już szeroko otwarte. Cha Thrat słyszała, jak wystukuje coś pospiesznie na klawiaturze. — Wracaj do naszego działu i przekaż swoje domysły Liorenowi i Braithwaite’owi. Połączcie wszystko, co wiecie. Wkrótce tam będę.