Выбрать главу

Coś nie miałem ostatnio szczęścia do barów.

33

Wróciłem do siebie i piłem. Tak minęła mi reszta dnia i pół nocy.

Obudziłem się około południa, pozbyłem zbędnego balastu, umyłem zęby, ogoliłem się, zacząłem dumać. Nie czułem się najgorzej. W ogóle niewiele co czułem. Ubrałem się. Wrzuciłem jajko do wody, postawiłem na ogniu. Zanim się ugotowało, wypiłem szklankę soku pomidorowego pół na pół z piwem. Potem ostudziłem jajko pod kranem, obrałem i zjadłem; byłem na tyle zdatny do życia, na ile to możliwe.

Podniosłem słuchawkę i zadzwoniłem do biura Upka. Przedstawiłem się. Wcale się nie ucieszył.

– Al, pamiętasz tego Francuza, o którym ci mówiłem? – zapytałem.

– No. Co z nim?

– Już się go pozbyłem.

– Jak?

– Nie żyje.

– Świetnie. To z nim mnie zdradzała?

– No, kontaktowali się.

– Kontaktowali? Co to ma niby znaczyć, u diabła?

– Nie chcę urazić twoich uczuć.

– Niełatwo je urazić, Belane.

– Słuchaj, dobiorę się Cindy do tyłka. Po to mnie wynająłeś, nie?

– Sam nie wiem, dlaczego cię wynająłem. Myślę, że to był błąd.

– Al, przecież załatwiłem Francuza. Nie żyje.

– No więc na czym stoimy?

– Nie może już jej posuwać.

– A posuwał?

– Al…

– A ty? Całe to twoje gadanie o dobraniu się jej do tyłka.

Jesteś erotomanem, czy co?

– Posłuchaj, Al, depczę jej po piętach. Jestem od niej na odległość pały…

– Znów zaczynasz!

– Zbliżamy się do końca, Al. To już nie potrwa długo. Zaufaj mi.

– Myślisz, że ma kogoś poza tym Francuzem?

– Tak sądzę.

– Tak sądzisz? Tak sądzisz? Cholera jasna, płacę ci kupę szmalu. Tygodnie mijają, a ty mi mówisz, że w grę wchodził martwy Francuz, i „sądzisz”, że jest jeszcze ktoś? Weź się do roboty, stary!

Chcę mieć dowody! Chcę, żebyś raz na zawsze wyjaśnił tę sprawę!

– Zrobię to w ciągu 7 dni, Al.

– Daję ci 6.

– No to w ciągu 6, Al.

W słuchawce zapadła cisza. Po czym Upek odezwał się znów.

– Dobra. Za godzinę jadę na lotnisko. Muszę lecieć na wschód w interesach. Wrócę za 6 dni.

– Do tego czasu wszystko będzie załatwione, aniołeczku.

– Nie nazywaj mnie „aniołeczkiem”. Co to ma niby znaczyć?

– Tak tylko powiedziałem.

– Uporaj się z tą sprawą, bo inaczej załatwię cię po powrocie, złamasie jeden!

– Do mnie mówisz, Al?

Ale w słuchawce panowała cisza. Rozłączył się. Kutas. Trudno… trzeba brać się do roboty…

34

Siedziałem w swoim wozie zaparkowanym ze 30 metrów od domu Upka. Dochodziła 8 wieczór. Czerwony mercedes Cindy stal na podjeździe. Byłem pewien, że Cindy wykona jakiś ruch. Już niedługo. Coś wisiało w powietrzu. Zgasiłem cygaro. Podniosłem komórkę i zadzwoniłem, żeby poznać wynik 9 gonitwy. Znów przerżnąłem. Życie wyczerpuje człowieka. Czułem się wypompowany i zniechęcony. Bolały mnie nogi.

Pomyślałem, że Cindy pewnie ogląda jakieś kretyński program w telewizji, krzyżuje ciepłe uda i zaśmiewa się z żałosnych dowcipów. Potem zacząłem dumać o Jeannie Nitro i jej 5 kumplach z kosmosu. Chcieli mnie zwerbować. Ale nie jestem zdrajcą. Rozwalę ten ich gang. Musi być jakiś sposób. Może gdybym znalazł Czerwonego Wróbla, wyćwirkałby mi odpowiedź. Czy ja zbzikowałem? Czy też to wszystko działo się naprawdę?

Znów wziąłem komórkę i wystukałem numer Johna Bartona. Był w domu.

– Słuchaj, John, mówi Belanę. Mam trudności z wytropieniem Czerwonego Wróbla. Może lepiej znajdź innego detektywa.

– Nie, Belane, mam do ciebie zaufanie, poradzisz sobie.

– Tak uważasz?

– Nie mam cienia wątpliwości.

– Dobra, w takim razie będę próbował dalej.

– Świetnie.

– Skontaktuję się z tobą, jak się czegoś dowiem.

– Znakomicie. Dobranoc.

Odłożył słuchawkę. Miły gość.

Zacząłem znów zapalać cygaro. I o mało go nie wyplułem. Cindy Upek wyszła z domu. Podeszła do mercedesa. Wsiadła.

Jazda, maleńka, jazda!

Uruchomiła silnik, włączyła światła, wycofała wóz z podjazdu. Wykręciła i ruszyła na północ. Ja za nią, trzymając się jakieś 50 metrów z tyłu. Dojechała do głównego bulwaru, a dokładnie Pacific Coast Highway. Skręciła na południe. Byłem 3 wozy za nią. Przejechała przez skrzyżowanie i nagle zmieniło się światło. Nie mogłem czekać. Niewiele brakowało, ale obyło się bez kraksy. Jedynie rozległy się klaksony i ktoś wrzasnął: „Palant!” Ludzie nie grzeszą oryginalnością.

Znów znajdowałem się 3 wozy za Cindy. Jechała prawym pasem. Zaczęła zwalniać, a potem skręciła na parking, na parking przed motelem. Motel MIODOWE WYDMY. Słodka nazwa. Zatrzymała wóz przed drzwiami oznaczonymi numerem 9. Ja podjechałem pod drzwi z numerem 7, zgasiłem silnik i światła. Czekałem.

Wyszła z wozu, podeszła do drzwi i zastukała. Otworzył je jakiś facet.

Mam cię, Cindy!

Facet stał w świetle, więc go widziałem całkiem dobrze. Mógł się podobać. Nie mnie, ale jej na pewno. Był młody. Pusta, gładka twarz, wąskie brwi, masa włosów. A nawet warkoczyk. Wiecie, jaki. Prawdziwy dupek. Objęli się drzwiach. Pocałowali. Usłyszałem śmiech Cindy. Po czym weszła do środka i drzwi się zamknęły.

Chwyciłem kamerę i ruszyłem w stronę recepcji. Wszedłem. Nie było nikogo. Na niewielkim kontuarze stał dzwonek. Nacisnąłem. Nic. Nacisnąłem mocniej, 6 razy pod rząd.

Ktoś się wyłonił z zaplecza. Stary pierdziel. Bosy, ubrany w długą koszulę nocną i szlafmycę.

– Aha, właśnie zamierzał się pan położyć spać, tak? – spytałem.

– Może tak, może nie. Moja sprawa.

– Nie miałem zamiaru pana urazić. Chciałbym się tu zatrzymać. Ma pan wolny pokój?

– Alfons?

– O nie, skądże znowu!

– Handlarz narkotyków?

– Nie, nie.

– Szkoda. Potrzebuję kokainy.

– Sprzedaję Biblie, proszę pana.

– To obrzydliwe!

– Próbuję szerzyć Słowo Boże.

– Tylko nie próbuj pan szerzyć tego gówna tutaj!

– Jak pan chce.

– Chyba powiedziałem jasno, kurwa, że nie chcę!

– Tak, tak. Chcę tylko wynająć pokój.

– Są 2 wolne. Numer 8 i numer 3.

– Powiedział pan: numer 8?

– Powiedziałem: numer 8 i numer 3. Głuchy pan, czy co?

– Wezmę 8.

– 35 dolców. Gotówką.

Odliczyłem pieniądze. Staruch złapał banknoty, rzucił na kontuar klucz.

– Wystawi mi pan rachunek?

– Co takiego?

– Rachunek.

– Przeliteruj to pan.

– Nie chce mi się.

– Więc go pan nie dostanie.

Wziąłem klucz, opuściłem recepcję, podszedłem do drzwi numeru 8 i je otworzyłem. Całkiem ładny pokój. Jeśli jedyną alternatywą jest spanie pod mostem.

W kuchni znalazłem szklankę. Wróciłem z nią do pokoju i przyłożyłem do ściany dzielącej mnie od numeru 9. Miałem szczęście. Wszystko było słychać.

– Billy, nie spieszmy się – powiedziała Cindy Upek. – Chcę najpierw trochę pogadać.

– Pogadamy później – oświadczył Billy. – Nie widzisz, jak mi sterczy pała? Musimy temu zaradzić. Chcę się rąbać, nie gadać!

– Muszę najpierw wziąć prysznic, Billy.

– Prysznic? A co takiego robiłaś, pracowałaś w ogródku?

– Och, Billy, jaki ty jesteś zabawny!

– Dobra, idź wziąć prysznic. Poleję sobie pytona lodowatą wodą.

– Och, Billy, ha, ha, ha!

Uśmiechnąłem się po raz pierwszy od kilku tygodni. Wiedziałem, że tym razem mam ją w garści.