Goram wylądował na chwilę, by mogli poczuć atmosferę pięknej krainy, odetchnąć świeżym powietrzem i zebrać myśli.
Wyszli, usiedli na nagiej skale i wciągali do płuc zapach szpilkowego lasu. Nasłuchiwali.
W tym bajkowym lesie nie było już słychać tarangaiskich flecistów. Magiczny płyn Madragów też tutaj nie dotarł, ziemia była pokryta czarnym błotem.
Taran – gaiczycy, nieszczęśliwi kuzyni Ludzi Lodu zamieszkujący nad Morzem Karskim, wymarli już w osiemnastym wieku. Ani Shira, ani Mar jako obciążeni przekleństwem rodu nie mogli mieć dzieci. Ściśle biorąc, Shira nie mogła ich mieć dlatego, że została wybrana jako ta, która ma pójść do źródła jasnej wody. Mar natomiast dlatego, że znajdował się we władzy Shamy. Był jego najbardziej oddanym pomocnikiem. Później, kiedy walka dobiegła końca i oboje odzyskali wolność, było już za późno. Zostali naznaczeni na całe życie. Dwoje jurackich dzieci, które wzięli na wychowanie, nie miało w żyłach krwi Ludzi Lodu.
– W lesie powinny się teraz znajdować wiosenne ptaki – powiedział Dolg cicho.
Goram i Lilja wytężyli słuch. Cisza była aż gęsta. Ze strachu?
– Ruszamy – zdecydował nieoczekiwanie Goram, jakby w ten sposób pragnął uwolnić się od tej niezwykłej, ciążącej wszystkim ciszy.
Polecieli więc dalej wzdłuż górskiego łańcucha. Lilja musiała przecierać oczy, zmęczyło ją to nieustanne czujne wypatrywanie i nasłuchiwanie.
– Zaczekaj! Zaczekaj! – zawołał nagle Dolg. – Patrzcie w dół! Na te poszarpane zbocza, pokryte zwałami kamieni i brudnym śniegiem. Czy nie widzicie tam niczego dziwnego?
Czegoś, czego tam nie powinno być? Owszem, Goram i Lilja też mieli takie wrażenie, ale nie potrafili powiedzieć, co im w tym krajobrazie przeszkadza.
Goram podleciał bliżej, opuścił gondolę.
Nie powinien był tego robić.
To, co Dolg odkrył, wysoki, nieforemny wzgórek, który nie pasował do terenu, nagle się podniósł, w szalonym tempie rozwinął się w ogromną postać, która zamachnęła się bardzo długą ręką i chciała ściągnąć w dół gondolę. Pojazdem rzuciło gwałtownie.
7
Uratował ich błyskawiczny manewr Gorama, który najpierw uskoczył w bok, a następnie uniósł gondolę wyżej. Gładki bok pojazdu wysunął się z łap napastnika.
– Oj – zawodziła przerażona Lilja. – Gzy gondola jest uszkodzona?
Dolg wyjrzał na zewnątrz.
– Myślę, że nic się nie stało – uspokajał pozostałą dwójkę. – Parę zadrapań po żelaznych palcach, nic •więcej.
Goram krążył nad okolicą. W szerokiej rozpadlinie widzieli zamarznięty wodospad. Potwór jednak zniknął, widocznie skrył się w jakiejś skalnej szczelinie.
– Co to było? – zapytała Lilja pobladłymi wargami.
– No właśnie, sam chciałbym wiedzieć – westchnął Goram. – Dolg, ty go widziałeś chyba najwyraźniej. Ja siedziałem przy sterach, a Lilja na pewno zamknęła oczy ze strachu.
Jak ten Goram zawsze wszystko zauważy!
– To było… – Dolg szukał odpowiednich słów. – To było jakieś kolczaste. Jak ryba z wielkimi kolcami na grzbiecie. Miało jednak ludzką postać. Twarz… Czy może raczej rybi pysk, wiecie, z kośćmi wokół warg, tak bym to określił. I małe, ciemne oczka.
– To była pionowa postać, czy może taka jak czworonogi? – pytał Goram.
– Ty chyba uważasz, że ja miałem czas mu się przyglądać, studiować jego wygląd – uśmiechnął się Dolg także dość blady. – Chociaż tak, masz rację, to była pionowa postać.
– A ja przez ułamek sekundy widziałam rękę – wtrąciła Lilja z zapałem. – To coś miało błony pławne między palcami.
Goram skinął głową.
– A więc jest tak, jak myślałem, to istota związana z wodą. Widzieliście wodospad, prawda? Teraz jest zamarznięty, ale z pewnością spod warstwy lodu wypływa jednak trochę wody. No dobrze, trzeba przygotować aparat fotograficzny na wypadek, gdybyśmy mieli spotkać owego stwora jeszcze raz. Lilja, to będzie twoje zadanie!
Lilja była jak sparaliżowana, zarówno na ciele, jak i na umyśle. Czy zdoła wykonać takie polecenie?
– Dobrze – wyjąkała. – Będę gotowa. Gorączkowo zaczęła szukać najlepszego aparatu. Który powinna wziąć?
Goram zdecydowanym ruchem wyjął odpowiednie urządzenie ze skrzyni i włożył w ręce dziewczyny.
Uff, czy on zawsze musi zauważyć jej bezradność?
Ale nie było to takie trudne, twarz Lilji odzwierciedlała wszystkie jej uczucia i nastroje.
Przez chwilę krążyli nad wodospadem, tym razem nieco wyżej, ale nie dostrzegli najlżejszych nawet oznak jakiegokolwiek życia.
W końcu Goram zrobił zwrot i skierował gondolę w stronę niedalekiego płaskowyżu, gdzie wylądowali w bezpiecznej odległości od groźnego stwora. Siedzieli w gondoli i opracowywali nowy plan, nieco wytrąceni z równowagi ostatnimi przeżyciami.
– Podobno były trzy sztuki – westchnął Dolg. – No, niezbyt radosne perspektywy!
– To prawda – przyznał Goram. – Ale chyba rozumiecie, co oznacza ich obecność?
– Czyżbyśmy przez cały czas nie zdawali sobie z tego sprawy? – oburzył się Dolg.
– Masz rację – zgodził się znowu Goram.
Lilja natomiast nie nadążała za tokiem ich rozumowania, nie odzywała się więc. Szybko pojęli jej zakłopotanie i Dolg wyjaśnił:
– Kiedy Marco doprowadził do zniszczenia źródła złej wody, tutaj, na Morzu Karskim, doszło do strasznego wybuchu, prawda?
– No tak – przytaknęła Lilja. – Całe to czarne paskudztwo przebiło się przez skorupę Ziemi i wyleciało w powietrze.
– Otóż to. Co jednak wiemy na temat źródła zła tutaj poza Taran – gai?
– Niewiele – odpowiedział Goram zamiast Lilji, ponieważ ona nie znajdowała żadnej odpowiedzi. – Wiemy, że Tengel Zły dotarł do Taran – gai i stał się ucieleśnieniem zła. Ale czy tylko on jeden?
– W Górach Czarnych widzieliśmy tę obrzmiałą kobietę. Ale to było we wnętrzu Ziemi, więc się nie liczy.
Dolg skinął głową.
– Tutaj Tengel Zły był chyba jedynym, który dotarł do źródła, miał w sobie bowiem wystarczająco dużo zła, by samodzielnie tego dokonać. Ale próbować musiało wielu! Wielu musiała wabić perspektywa uzyskania władzy nad światem, a w dodatku zapewnienia sobie życia wiecznego. Myślicie tak samo jak ja?
W końcu Lilja pojęła, o co chodzi.
– Uważasz, że ktoś mógł próbować, ale został zatrzymany w pół drogi? W takim razie jednak powinien był umrzeć!
– Większość na pewno. Ale załóżmy, że kilkorgu udało się przeżyć. Że być może zdołali przekroczyć granicę nieśmiertelności i potem już nie mogli umrzeć!
– Troje – rzekła Lilja w zamyśleniu.
– No właśnie – potwierdził Dolg. – I w wyniku eksplozji Marca znaleźli się na powierzchni Ziemi.
Zaległa ponura cisza.
Lilja wpadła na pomysł:
– A gdyby im tak sprawić prysznic? Chlusnąć na nich solidną porcją eliksiru Madragów, przemienić ich w sympatyczne stworzenia.
Dolg westchnął.
– Właśnie przed czymś takim przestrzegali nas i Madragowie, i Marco. Eliksir nie atakuje czystego zła. A ponieważ znajduje się w nim materii pochodząca ze Świętego Słońca, preparat mógłby zadziałać dokładnie odwrotnie. Złe istoty stałyby się jeszcze gorsze.
– Nie, to rzeczywiście niemiłe – rzekła Lilja naiwnie.
– Na szczęście wygląda na to, ze nie doszły dalej niż tutaj – mruknął Goram.
– Na razie spotkaliśmy tylko jednego – ostrzegł Dolg. – Dwa pozostałe mogą się znajdować nawet bardzo daleko stąd.
– Tak, ale wszystko wskazuje na to, że są zależne od wody.