Выбрать главу

– Goram, mógłbym przysiąc, że poczułem oddech!

– Daj ją tutaj – powiedział Strażnik i usiadł na ziemi. – Spróbuję tchnąć w nią życie.

– Dobrze – zgodził się Dolg. – A ja tymczasem popatrzę na amfibię.

Goramowi ręce drżały z przejęcia. Próbował robić Lilji sztuczne oddychanie metodą usta – usta. I czynił to bardzo chętnie!

Jej białe jak kreda wargi były lodowate, ale nie zamierzał się poddawać.

Nagle przerwał i popatrzył na Dolga.

Syn czarnoksiężnika wyjął dwie szkatułki, które dotychczas spoczywały na dnie torby. Z jednej z nich wydobył bajeczny, niebieski szafir, który mienił się chybotliwie w świetle późnego dnia.

– Więc ty je masz przy sobie!

– Tak. I teraz się przekonam, co to za typ, ten, z którym mamy do czynienia.

Goram nie wiedział, czego bardziej by pragnął: żeby potwór okazał się istotą przeżartą złem, czy też nieszczęsną ofiarą, w której sercu tlą się jakieś resztki ludzkich uczuć. Nie chciał, by potwór włóczył się za Lilją, jeśli przeżyje, bo byłby trudnym przeciwnikiem, a intencje, jakie żywił wobec dziewczyny, przyprawiały Gorama o mdłości. Zarazem jednak dobre serce Strażnika podpowiadało, że tamten cierpiał już dość, a poza tym narażał własne życie, by ich ratować.

Może to zła myśl, a może miłosierdzie, ale Goram w głębi duszy żywił nadzieję, iż bestia została zabita trucizną ze strasznego żądła. W takim razie jednak Lilja też musiałaby umrzeć. Goram otoczył ją opiekuńczym ramieniem i patrzył zafascynowany, jak blask szafira rozświetla las.

Najwyraźniej nie bardzo pewien, czy naprawdę powinien to robić, Dolg skierował błękitne promienie na człowieka – rybę.

– Chcę zobaczyć, jaka będzie reakcja kamienia. Jeśli pociemnieje, to znaczy, że mamy do czynienia ze złą istotą.

I co wtedy? Jak się go pozbędziemy, zastanawiał się Goram.

Szafir drżał w dłoniach Dolga. Wiązka promieni umykała, gasła, rozpalała się na nowo, wibrowała, cofała się i znowu wracała, i tak raz za razem. Dolg nie przeszkadzał, przemawiał tylko uspokajająco do kamienia.

Jeszcze chwila wahania, po czym szafir rozpalił się pełnym blaskiem.

No, może tu i ówdzie pojawiły się jakieś ciemne plamki, ale to nie miało wielkiego znaczenia.

Dolg opuścił kamień.

– To teraz już wiemy. Najpierw wykonam więc szafirową terapię Lilji, a potem zobaczymy, czy ten tam jeszcze żyje. I…

Goram złapał go za ramię.

– Dolg, patrz!

Śnieg na ciele potwora i wokół niego stopniał pod wpływem promieniowania.

– Nic nie widzę – odparł Dolg.

– Nie, bo właśnie powinieneś zauważyć, czego nie widzisz.

Dolg rozglądał się. Wszędzie dookoła leżały kawałki pogruchotanych kości. Ale…

– Jej nie ma – wyszeptał. A potem zaczął krzyczeć na całe gardło: – Jej nie ma! Ta piekielna baba żyła!

Las pogrążony był w ciszy. W przerażającej ciszy.

Goram trzymał Lilję w ramionach mocno, jakby chciał ją uspokoić. Dobrze jednak wiedział, jaki jest słaby i oszołomiony, zdawał sobie sprawę, że gdyby przyszło co do czego, to on sam by potrzebował pomocy. Dolg utoczył z niego naprawdę dużo krwi. Ale Lilji to jak dotychczas nie uzdrowiło.

Jak by ją teraz ochronił?

Stało się jednak najważniejsze, Lilja żyje. Pojawiały się coraz nowe tego oznaki.

No i znowu wrócił strach.

– Ta diablica tutaj jest – powiedział Goram cicho. – Czuję to. Włos jeży mi się na głowie.

TROLL Z WODOSPADU

Rys. Margit Sandemo, 1968

11

Zaszła ich od tyłu, tupiąc, ciężko dysząc, z gębą wykrzywioną potworną wściekłością.

Ale nie poruszała się już tak zwinnie ani tak szybko. Utraciła tyle nóg, że tylna część ciała wlokła się po śniegu.

Ona jest nieśmiertelna, pomyślał Dolg. O rany, jak my sobie z nią poradzimy?

Bestia kierowała się w stronę Gorama, a ściślej biorąc, Lilji. I teraz nie przebierała w środkach, jeśli kiedykolwiek zamierzała to robić.

Rzuciła się na nich, ale chybiła, bo Goram błyskawicznie runął na ziemię i trzymając mocno Lilję, po – turlał się po śniegu. Dawna hrabina, zła niczym babka samego diabła, także utraciła sporo sił.

Nie wzięła tego pod uwagę. Z przerażającym rykiem zniecierpliwienia szykowała się do następnego ataku, ale Dolg był teraz na to przygotowany.

Uniósł czerwony farangil wysoko ponad głową i wykrzykiwał coś głośno do kamienia.

Obrzydliwa Elzebet natychmiast zwróciła się ku niemu, gotowa do uderzenia i… napotkała krwistoczerwone, niszczące promienie.

Zaczęła krzyczeć tak, że w górach dzwoniło i grzmiało echo jej wrzasków, widzieli, jak paskudne cielsko gnie się i pręży w ognistych, trzaskających płomieniach farangila.

Kiedy z monstrum został już tylko słup dymu unoszący się między drzewami ku niebu, Dolg zebrał kawałki połamanych kości i badał, czy nie grozi im jeszcze jakaś niespodzianka, potem ułożył wszystko na kupkę i teraz tam skierował wciąż rozogniony kamień. Zapłonęło nieduże, ale ładne ognisko.

Bestia została definitywnie unicestwiona.

– Tak… No a co zrobimy z tym drugim? – zapytał Goram.

Dolg sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego.

– Tymczasem nic. Nie jestem takim znakomitym czarownikiem jak mój ojciec, ale z pomocą kamieni spróbuję zbudować wokół niego mur ochronny, żeby mu się w nocy nic nie stało albo żeby nam nie uciekł. Damy mu też dozę… nie, nie z pistoletu, to będzie coś o przedłużonym działaniu. Prześpi spokojnie noc, a jutro jakoś rozwiążemy jego problem. Dzisiaj mój mózg jest całkowicie pusty. Żadnej energii, nic potrafię wykrzesać ani jednej rozsądnej myśli.

– To znaczy, że obaj jesteśmy w takiej samej sytuacji. – Goram popatrzył na olbrzyma. – Ale czy on powinien się znajdować w wodzie?

– Nic mu nie będzie, on może żyć zarówno w wodzie, jak i na lądzie. Postaram się jednak, żeby miał trochę wilgoci.

Goram obserwował, jak Dolg za pomocą magii i swoich niezwykłych kamieni wznosi wokół nieprzytomnego potwora niewidzialny mur. Potwór resztą wyglądał teraz całkiem niegroźnie. Paskudny ponad wszelkie wyobrażenie, ale spokojny. Na zakończenie dostał zastrzyk uspokajający o przedłużonym działaniu.

Goram sam wypróbował mur. Szedł prosto na niego, choć go nie widział. W pewnym miejscu musiał się zatrzymać, a jedynym widomym znakiem istnienia zapory był odcisk jego ręki, który wyglądał tak, jakby po prostu zawisł w powietrzu.

W końcu mogli ruszyć w stronę gondoli.

Tym razem znaleźli ją bez trudu, wystarczyło iść po całkiem jeszcze wyraźnych śladach Dolga między drzewami. Śnieg prawie ustal, a niebo przybrało czystą barwę, jak to wiosną na dalekiej północy.

W dalszym ciągu jednak mocno wiało, ale oni byli tak przemarznięci, że nie miało to już wielkiego znaczenia. Wysoko ponad nimi leciał na północ klucz dzikich gęsi. Dolg, który niósł Lilję, naliczył trzydzieści dwa ptaki w drodze do Nowej Ziemi.

– A zatem istnieją jeszcze na świecie jakieś zwierzęta – stwierdził Goram. Był kompletnie pozbawiony sił, bał się, że nie wejdzie na wzgórze, gdzie czekała na nich gondola.

– Na szczęście to już niedaleko. I nikt w niej nie zamieszkał! Co prawda gondola jest tak przysypana śniegiem, że prawie jej nie widać, ale czeka na nas! Jak najszybciej do środka!

To Dolg musiał się zająć wszystkimi wieczornymi pracami w gondoli. Dwoje jego towarzyszy odpoczywało, każde na swoim posłaniu. Podzielili się przecież krwią przypadającą na jednego człowieka.