Eliveva podskoczyła.
– Jednym z elitarnych Strażników? Tych od świętego światła?
Dolg był zaskoczony.
– No, właściwie to oni strzegą Świętego Słońca. Ale ono jest przecież częścią świętego światła, masz więc rację. Wiesz o nim coś więcej?
– Tak, bo przecież to właśnie do wielkiego światła mam pójść, kiedy tobie nie będę już potrzebna! Przyjmie mnie tam właśnie taki Strażnik, z elity Strażników.
– Ach, tak – westchnął Dolg.
Na nic inteligentniejszego nie umiał się zdobyć. Eliveva przerwała milczenie:
– Nie domyślasz się, co to może oznaczać?
– Owszem – odparł przeciągle. – To oznacza, że ty i ja mamy szansę się tam spotkać. I wtedy już nic nas nie będzie mogło rozdzielić.
– Miejmy nadzieję, że tak właśnie będzie – szepnęła drżącym ze wzruszenia głosem. – Mimo wszystko nie rozumiem, co robisz tutaj. Ani jak zamierzasz się dostać do świętego światła.
Dolg przedstawił jej swój pomysł.
– Umówiłem się z przełożonym elitarnych Strażników, że spróbuję dostać się do światła stąd. To nie jest tradycyjna droga, żaden Strażnik nigdy z niej nie korzystał, ale jak sama dopiero co wspomniałaś, jestem stworzony z mieszaniny różnych sił natury, przez całe swoje ziemskie życie zachowywałem się tak przyzwoicie, że bardziej już chyba nie można, więc może właśnie ja mam szansę.
– Ja w to wierzę – odparła w zamyśleniu.
Opowiedział jej o swoim ojcu. O tym, że postanowił połączyć się z żywiołami i z naturą, z niebem i ziemią, krótko mówiąc, z wielką całością. Może dzięki temu będzie mógł odszukać ojca i innych zaginionych.
Eliveva uznała, że to bardzo dobry pomysł.
– Ale będziesz potrzebował pomocy. Nie mojej, jestem na to za mała.
Dolg zgadzał się z nią.
– A wtedy ja zniknę – powiedziała cicho. – I jeśli zostanę zabrana do świętego światła, to będę wiedziała, że… ciebie… już nie ma na Ziemi.
Uciekła od niego tak szybko, że nawet nie zdążył się pożegnać. Dobrze jednak wiedział, dlaczego ucieka. Jego też oślepiały łzy.
Odwrócił się. Po drugiej stronie drogi wznosił się wysoki szczyt, otoczony ciemnymi chmurami. Akurat w tym miejscu nie było zbyt wielu morskich ptaków. Gniazdują one gdzieś dalej. Tutaj panowała cisza.
Goram, Lilja i on mieli całkiem niedawno wizytę duchów czterech żywiołów, więc przynajmniej one nie zaginęły. Usiadł na samym krańcu cypla, uniósł ręce w błagalnym geście i zaczął wołać bardzo głośno:
– Duchu wszystkich wód! Przybądź i udziel mi błogosławieństwa, moje zamiary bowiem są uczciwe i szczere.
Dostrzegł coś kątem oka. Na porośniętym trawą skrawku lądu stał duch Wody, majestatyczny, wyczekujący.
Dolg pochylił głowę z szacunkiem i wołał dalej:
– Władco Powietrza! Wzywam cię! Bez twego pozwolenia nie dokonam tego, co zamierzam.
Na drugim krańcu lądu pojawił się połyskujący duch Powietrza.
Dolg pozdrowił go i wołał dalej:
– Duchu Ziemi! Bądź dla mnie łaskaw i wspieraj mnie w moim przedsięwzięciu!
Tak jak oczekiwał, na brzegu pojawił się ubrany w brunatną szatę duch Ziemi.
Brakowało teraz jeszcze jednego. Dolg wezwał ducha Ognia, który przybył i stanął między swoimi towarzyszami. Po chwili upomniał Dolga:
– Dolgu Lanjelinie, chylimy przed tobą głowy. Powinieneś jednak wezwać jeszcze piątego ducha!
O mało o tym nie zapomniał!
Znowu uniósł ręce.
– Shamo! Duchu przerwanego życia, czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i przybyć tutaj?
Doznał szoku, kiedy usłyszał za sobą stąpanie. Przybył Shama, potężny, budzący lęk. Z szyderczym uśmieszkiem na wargach wkroczył na cypel od strony lądu.
Nagle duchy pięciu żywiołów otoczyły Dolga kołem. Jakby wiedział, czego od niego żądają, uklęknął. Wszyscy po kolei kładli mu dłoń na ramieniu i obiecywali, że ich żywioły będą mu przychylne. Ale to, co naprawdę miało go otoczyć, to światło słońca. Słońce tutaj, na nieboskłonie, jest symbolem wielkiego światła, poinformowały go duchy.
Pod wpływem ich dotyków Dolga ogarnęło jakieś oszałamiające uczucie. Czy to światło słońca stało się nagle takie ostre? Miał wrażenie, jakby osuwał się szybko po jakimś zboczu w dół, później poprzez ogień stoczył się do wody, a jednocześnie został uniesiony przez wiatr w jakimś szalonym, wirującym tańcu.
A przez to wszystko wciąż widział ironiczne, zielono – czarne oczy Shamy, jakby ten chciał wessać Dolga w siebie, wyrwać go z ludzkiego życia. Nagle wszystko zamarło.
Eliveva siedziała skulona i patrzyła.
Ze zdumieniem stwierdziła, że samotny Dolg – duchy były dla niej niewidzialne – stoi na krańcu cypla i oddaje cześć słońcu. Z ramionami wyciągniętymi ku wielkiemu światłu, z głową odchyloną w tył tak bardzo, że czarne loki spływały na plecy.
– Prowadź mnie do mego ojca – prosił.
Światło stało się bardzo intensywne, Eliveva nie była w stanie dłużej na nie patrzeć.
Kiedy oślepione oczy odzyskały zdolność widzenia, Dolga nie było.
Odszedł, połączył się z wielką całością, był teraz częścią ziemi, morza, nieba, ognia, życia i śmierci. Był wszędzie i nigdzie.
Dzięki Lilji oraz jej miłości do Strażnika Gorama, Dolg, samotny, poznał w końcu cel swojej wiecznej, melancholijnej tęsknoty.
Stworzony został ze wszystkiego. I oto teraz wrócił do domu.
23
Znaleźli swój nunatak, Lilja i Goram, i ukryli się koło czarnej góry na krańcach grenlandzkiego lądolodu.
Tak jak przewidywał Strażnik z bazy, możliwe było schowanie tutaj gondoli. Wokół górskiego szczytu znajdowało się coś w rodzaju wielkiej lodowej fosy i tam można było ukryć pojazd. Goram wprowadził go tak głęboko jak się tylko dało pod lodową pokrywę. Tam też postanowili przeczekać. Co prawda kusiło ich, by wyjść i zbadać dokładniej ów nunatak, wspiąć się może na niego, ale zrezygnowali ze względu na niebezpieczeństwo. Łatwo mogliby zostać odkryci, jeśli jest prawdą, co mówił Strażnik, że baza została zaatakowana z powietrza.
Goram próbował nawiązać łączność z przyjaciółmi z bazy, ale mu się to nie udało.
Bardzo zmartwieni opadli na swoje siedzenia w gondoli. To straszne, jeśli nie można nic zrobić, w niczym pomóc. Rozmowa z Faronem potwierdziła to, co już wiedzieli: Że jacyś nieznani ludzie odkryli bazę na Grenlandii i, jak się okazało, byli wrogo usposobieni.
– Szczerze mówiąc, na Ziemi powinno już być niewielu ludzi, którzy nie zostali poddani naszej kuracji – mówił Goram. – Nasze ekipy latały przecież nad całym globem.
– Pamiętaj, że Móri i jego grupa nie zdążyli spryskać krajów w Ameryce Środkowej, zanim stało się nieszczęście – przypomniała Lilja.
– Owszem, chyba masz rację. Poza tym nie wiemy wszystkiego, mogą być jeszcze terytoria nietknięte. Ale nie ma ich wiele ani nie są chyba zbyt rozległe.
– Myślisz, że dostaniemy za to Pokojową Nagrodę Nobla? – roześmiała się Lilja.
Goram także się roześmiał.
– Powinniśmy. A przynajmniej Madragowie.
– Tak, oni najbardziej zasłużyli na nagrodę.
W tej chwili obok nunataku przeleciał prawie bezszelestnie jakiś samolot.
Popatrzyli na siebie, wstali i wyszli na zewnątrz. Zdążyli zobaczyć jedynie smużkę dymu wysoko na niebie.
– Nie widzieli nas – stwierdził Goram. – Lecieli od strony bazy.
Lilja popatrzyła pytająco.
– To możemy ruszać?
– Nie wiem. Jeszcze trochę poczekamy. Czy musisz być taka czarująca? – dodał.
– Teraz to już sama nie wiem…
– Chodź – powiedział krótko.
Położył jej rękę na ramieniu i wprowadził do gondoli, po czym zamknął drzwi.