W chwilę później do pokoju wszedł drobny, łysiejący mężczyzna w niemodnych okularach. Mel Cooper był najlepszym specjalistą od kryminalistyki w wydziale wsparcia dochodzeniowego, którym kiedyś kierował Rhyme. Nigdy nie zabezpieczał miejsca zbrodni, nie aresztował żadnego sprawcy, prawdopodobnie zapomniał, jak się obchodzić z pistoletem, który z konieczności nosił zawieszony na pasku. Ulubionym miejscem na świecie, z którego Cooper najchętniej nigdzie by się nie ruszał, był taboret w laboratorium – nade wszystko Mel lubił gapić się w mikroskop i analizować odciski linii papilarnych (lubił też parkiet w sali balowej, gdzie jako niezrównany tancerz zgarnął kilka nagród w konkursach tanga).
– Detektywie – rzekł Cooper, zwracając się do Rhyme’a jak dawniej, gdy przeszedł do nowojorskiej policji z departamentu Albany. – Myślałem, że mam pracować nad piaskiem. Podobno chodzi o Trumniarza. – Jest tylko jedno miejsce, gdzie plotka roznosi się prędzej niż na ulicach, pomyślał Rhyme – departament policji. – Tym razem będziemy go mieli, Lincoln. Będziemy.
Podczas gdy Banks relacjonował nowo przybyłym sytuację, Rhyme mimowolnie uniósł wzrok. Ujrzał stojącą w drzwiach laboratorium kobietę. Ciemne oczy badawczo lustrowały pokój. Nie zdradzała ani śladu lęku czy niepokoju.
– Pani Clay? – zapytał.
Skinęła głową. Obok niej stanął szczupły mężczyzna. Rhyme domyślił się, że to Britton Hale.
– Proszę wejść – powiedział Rhyme.
Wkroczyła na środek pokoju, zerknęła na Rhyme’a, potem na sprzęt pod ścianą i stojącego obok Mela Coopera.
– Percey – powiedziała. – Proszę mi mówić Percey. To pan jest Lincoln Rhyme?
– Zgadza się. Przykro mi z powodu pani męża.
Skwitowała to krótkim skinieniem głowy. Współczucie widocznie ją krępowało.
Tak jak mnie, pomyślał Rhyme.
– Pan Hale? – spytał stojącego obok Percey mężczyznę.
Tykowaty pilot kiwnął głową i podszedł, by podać mu rękę, ale zauważył, że ramiona Rhyme’a są przypięte do wózka.
– Och – bąknął zarumieniony i cofnął się.
Rhyme przedstawił im resztę grupy, wszystkich poza Amelią Sachs, która na jego usilne prośby poszła na górę zmienić mundur na parę dżinsów i bluzę, wiszące w szafce Rhyme’a. Wyjaśnił jej, że Trumniarz często zabija lub rani policjantów, by odwrócić uwagę od właściwego celu; dlatego chciał, żeby wyglądała jak cywil.
Percey wydobyła z kieszeni spodni srebrną piersiówkę i pociągnęła łyczek. Pije alkohol – Rhyme poczuł woń drogiego burbona – jakby to było lekarstwo.
Zdradzony przez własne ciało, Rhyme rzadko zwracał uwagę na cechy fizyczne innych, poza ofiarami i sprawcami. Trudno jednak było przejść obojętnie obok Percey Clay. Miała niewiele ponad pięć stóp wzrostu. Mimo to promieniowała z niej jakaś intensywna energia. Jej czarne jak noc oczy były zniewalające. Dopiero po chwili wpatrywania się można było zauważyć, że ma niezbyt piękną twarz – drobną i kwadratową twarz chłopczycy. Splątane czarne, kędzierzawe włosy były krótko przycięte, choć Rhyme miał wrażenie, że dłuższe lepiej by maskowały kanciastość jej rysów. Nie przybierała maniery charakterystycznej dla niskich ludzi – którzy brali się pod boki, krzyżowali ramiona na piersi, wymachiwali rękami na wysokości ust. Rhyme zdał sobie sprawę, że Percey jest niemal tak oszczędna w gestach jak on.
Nagle przyszło mu na myśl, że ta kobieta przypomina Cygankę.
Zorientował się, że ona też mu się przygląda. I reaguje na jego ułomność inaczej niż inni. Zwykle ludzie, którzy widzieli go po raz pierwszy, z przyklejonym do twarzy głupkowatym uśmiechem czerwienili się jak burak, wbijając spojrzenie w czoło Rhyme’a, by przypadkiem nie patrzeć na jego sparaliżowane ciało. A Percey rzuciła okiem na jego twarz – o harmonijnie wykrojonych ustach i nosie Toma Cruise’a, twarz, która ujmowała mu nieco z jego czterdziestu kilku lat – i przelotnie zerknęła na nieruchome nogi, ręce i tułów. Zaraz potem jej uwagę przykuł sprzęt – błyszczący wózek, sterownik pneumatyczny, słuchawki z mikrofonem i komputer.
Do pokoju wszedł Thom i podszedł do Rhyme’a, aby zmierzyć mu ciśnienie.
– Nie teraz – powiedział mu jego szef.
– Ależ teraz.
– Nie.
– Cicho – odrzekł Thom i nie zważając na nic, zmierzył mu ciśnienie. Zdjął stetoskop. – Nieźle. Ale jesteś zmęczony, za dużo pracowałeś. Powinieneś odpocząć.
– Odejdź – mruknął Rhyme. Odwrócił wózek do Percey Clay. Ze względu na jego kalectwo, goście, uważając go za niepełną istotę ludzką, często sądzili, że nie rozumie, co do niego mówią; dlatego mówili powoli, a nawet zwracali się do niego za pośrednictwem Thoma. Percey odezwała się swobodnie, zyskując sobie u niego dodatkowe punkty.
– Sądzi pan, że Britowi i mnie grozi jakieś niebezpieczeństwo?
– Ależ tak. Bardzo poważne.
Weszła Sachs, spoglądając na Rhyme’a i Percey.
Lincoln dokonał prezentacji.
– Amelia? – spytała Percey. – Ma pani na imię Amelia?
Sachs skinęła głową.
Percey uśmiechnęła się nieznacznie. Odwracając głowę, posłała uśmiech Rhyme’owi.
– Nie dostałam tak na imię na cześć tej… lotniczki – powiedziała Sachs, przypominając sobie zapewne, że Percey jest pilotem. – Tylko siostry mojego dziadka. Ta Amelia Earhart była jakimś bohaterem?
– Nie – odrzekła Percey. – Niezupełnie. To tylko zbieg okoliczności.
– Dacie jej ochronę, prawda? – odezwał się Hale, wskazując Percey. – Całodobową?
– Jasna sprawa – powiedział Dellray.
– To dobrze – zawyrokował Hale. – Jeszcze jedna rzecz. Pomyślałem sobie, że powinniście pogadać z tym facetem. Phillipem Hansenem.
– Pogadać? – zdziwił się Rhyme.
– Z Hansenem? – spytał Sellitto. – Jasne. Ale gość wszystkiemu zaprzecza i nic nam nie powie. – Spojrzał na Rhyme’a. – Przesłuchiwali go bliźniacy. – Ponownie zwrócił się do Hale’a. – Nasi najlepsi ludzie. Ale nie mieli szczęścia. Na razie milczy jak grób.
– Nie można go zastraszyć… czy coś w tym rodzaju?
– Hm, nie – odparł detektyw. – Nie sądzę.
– Nieważne – powiedział Rhyme. – I tak Hansen nie może nam nic powiedzieć. Trumniarz nigdy nie spotyka się osobiście ze swoimi klientami i nigdy im nie mówi, jak wykona zlecenie.
– Trumniarz? – spytała Percey.
– Tak nazywamy mordercę. Tańczący Trumniarz.
– Tańczący Trumniarz? – Percey parsknęła krótkim śmiechem, jak gdyby ten pseudonim coś jej mówił. Nie powiedziała jednak nic więcej.
– Trochę koszmarne – rzekł niepewnie Hale, jakby gliniarze nie powinni nadawać przestępcom makabrycznych przezwisk. Rhyme podzielał opinię Hale’a.
Percey spojrzała Rhyme’owi w oczy, niemal tak czarne jak jej.
– Co się panu stało? Postrzał?
Sachs i Hale drgnęli na tak brutalnie postawione pytanie, lecz Rhyme nie widział w tym nic niestosownego. Lubił ludzi podobnych do siebie – którzy nie przywiązywali specjalnej wagi do form, jeśli nie było trzeba. Odrzekł spokojnie:
– Zabezpieczałem miejsce zbrodni, na budowie. Spadła na mnie belka, mam złamany kark.
– Jak ten aktor. Christopher Reeve.
– Tak.
– To musiał być dla niego cios – powiedział Hale. – Ale jaka odwaga. Widziałem go w telewizji. Gdyby mnie się to przydarzyło, chybabym się zabił.