Выбрать главу

– Proszę mi wierzyć – rzekł – że Trumniarz wszystkiego się domyśli. Może nawet już się domyślił, że ich przejmujecie. Właściwie – dodał złowrogo – może właśnie na to liczy.

– Musiałby czytać w myślach.

Rhyme przechylił głowę na bok.

– Nareszcie pan coś chwyta.

Eliopolos parsknął pogardliwie. Rozejrzał się i spostrzegł Jodiego.

– Jesteś Joseph D’Oforio?

Człowieczek wlepił w niego zdziwione oczy.

– Ja… tak.

– Ciebie też zabieramy.

– Chwileczkę, powiedzieli mi, że jak tylko dostanę moje pieniądze, mogę…

– To nie ma nic wspólnego z żadnymi nagrodami. Jeżeli masz prawo do nagrody, dostaniesz ją. Chcemy tylko, żebyś był bezpieczny do posiedzenia sądu przysięgłych.

– Sądu! Nikt nic nie mówił o zeznaniach przed sądem!

– Cóż – rzekł Eliopolos. – Jesteś ważnym świadkiem. – Ruchem głowy wskazał Rhyme’a. – On być może chce tylko zabić płatnego mordercę. My stawiamy zarzuty człowiekowi, który go wynajął. Tak zresztą postępuje większość stróżów prawa.

– Nie będę zeznawał.

– Wobec tego odsiedzisz wyrok za niezastosowanie się do wyroku sądu. W normalnym więzieniu. Sam pewnie wiesz, jak tam bezpiecznie.

Drobny człowiek próbował się rozzłościć, lecz był zbyt przerażony. Krew odpłynęła mu z twarzy.

– O Jezu.

– Nie będziecie w stanie zapewnić im pełnego bezpieczeństwa – powiedział do Eliopolosa Rhyme. – Znamy już Trumniarza. Pozwólcie nam nadal ich chronić.

– Rhyme? – Eliopolos zwrócił ku niemu twarz. – Przez ten incydent z samolotem oskarżę cię o przeszkadzanie w śledztwie.

– Kurwa, nie zrobisz tego – powiedział Sellitto.

– Kurwa, zrobię – odrzekł ostro pulchny człowiek. – Pozwalając jej lecieć, mógł rozwalić nam całą sprawę. Jeszcze w poniedziałek będę miał nakaz. I sam dopilnuję jego wykonania. To przez niego…

– On tu był – rzekł cicho Rhyme.

Zastępca prokuratora przestał mówić. Po chwili spytał:

– Kto?

Chociaż doskonale wiedział kto.

– Niecałą godzinę temu był za tym oknem i celował do tego pokoju z karabinu snajperskiego załadowanego pociskami rozpryskowymi. – Rhyme wbił spojrzenie w podłogę. – Prawdopodobnie dokładnie w to miejsce.

Eliopolos odruchowo chciał się cofnąć, ale wytrzymał. Tylko jego oczy prześliznęły się po oknie, sprawdzając, czy rolety są opuszczone.

– Dlaczego…?

– Nie strzelił? – dokończył pytanie Rhyme. – Bo wpadł na lepszy pomysł.

– Jaki?

– Ach, odpowiedź na to pytanie warta jest milion dolarów – odparł Rhyme. – Wiemy tylko tyle, że kogoś zabił – jakiegoś młodego człowieka w Central Parku – i zdarł ze zwłok ubranie. Uniemożliwił też identyfikację ciała i przybrał tożsamość nieboszczyka. Moim zdaniem na sto procent wie, że bomba nie zabiła Percey, więc chce skończyć zadanie. A z pana zrobić współsprawcę.

– Przecież nawet nie wie, że ja istnieję.

– Jezu, Reggie, chłopcze – powiedział Dellray. – Zrozum w końcu!

– Nie mów tak do mnie.

– Nie domyśla się pan? – włączyła się Sachs. – Nigdy nie miał pan do czynienia kimś takim.

Patrząc na nią, Eliopolos rzekł do Sellitta:

– Chyba powinniście zrobić porządek w policji miejskiej. U federalnych każdy zna swoje miejsce.

– Nie można go traktować jak gangstera albo byłego mafiosa – ostrym tonem wtrącił Rhyme. – Nikt nie umie się przed nim ukryć. Jedyny sposób to powstrzymać go na dobre.

– Tak, Rhyme, znam twoje hasło. Nie zamierzamy jednak więcej poświęcać życia ludzi tylko dlatego, że staje ci na myśl o facecie, który pięć lat temu zabił twoich dwóch techników. O ile oczywiście w ogóle ci staje…

Eliopolos był człowiekiem pokaźnej postury, więc bardzo się zdziwił, że z taką łatwością został powalony na podłogę. Z trudem łapiąc powietrze, ujrzał nad sobą purpurową twarz Sellitta i wzniesioną pięść detektywa.

– Śmiało, poruczniku – wykrztusił prokurator – a za pół godziny postawię cię w stan oskarżenia.

– Lon – odezwał się Rhyme – daj spokój, daj spokój…

Detektyw uspokoił się, zmierzył leżącego wściekłym spojrzeniem, po czym się odsunął. Eliopolos niezdarnie dźwignął się na nogi.

Obraza nie miała żadnego znaczenia. Rhyme w ogóle nie myślał o Eliopolosie, nawet nie o Trumniarzu. Przypadkiem spojrzał na Amelię Sachs, na pustkę i rozpacz w jej oczach. Wiedział, co czuła: bezbrzeżny żal za utraconą zdobyczą. Eliopolos odbierał jej szansę złapania Trumniarza. Tak jak dla Lincolna Rhyme’a, morderca stał się mroczną obsesją jej życia.

Wszystko przez jeden jedyny błąd – wydarzenie na lotnisku i jej ucieczka przed strzałami. Drobnostka, nic nie znacząca dla nikogo, prócz niej. Głupiec potrafi wrzucić kamień do stawu, ale tuzin mędrców nie potrafi go wydobyć. Życie Rhyme’a na zawsze zmienił kawałek drewna, łamiąc mu maleńki odcinek kości. Życie Sachs zmieniło się w momencie, gdy (jej zdaniem) zachowała się jak tchórz. Jednak w przeciwieństwie do Rhyme’a ona miała jeszcze szansę wyzdrowieć.

Och, Sachs, wiem, jak to boli, ale nie mam wyboru. Powiedział do Eliopolosa:

– Zgodzimy się, jeżeli zrobisz coś w zamian.

– A jeżeli nie? – prychnął Eliopolos.

– Wtedy nie powiem, gdzie jest Percey – odrzekł z prostotą Rhyme. – Tylko my o tym wiemy.

Na twarzy Eliopolosa, z której zniknął już rumieniec po zapaśniczej przygodzie z Sellittem, pojawił się lodowaty uśmieszek.

– Czego chcesz?

Rhyme głęboko nabrał powietrza.

– Wiemy już, że Trumniarz chętnie bierze na cel ludzi, którzy go szukają. Jeżeli wy będziecie ochraniać Percey, chcę, żebyście zapewnili też ochronę głównemu specjaliście kryminalistyki, który pracuje przy tej sprawie.

– Czyli tobie? – spytał prawnik.

– Nie. Amelii Sachs – odrzekł Rhyme.

– Rhyme, nie – powiedziała, marszcząc czoło.

Lekkomyślna Amelia Sachs… a ja pcham ją wprost w paszczę lwa.

Dał jej znak, by podeszła.

– Chcę tu zostać – oznajmiła. – I znaleźć go.

– O to się nie martw, Sachs – szepnął. – On sam cię znajdzie. Musimy z Melem spróbować ustalić, kim teraz jest. Ale jeżeli wykona jakiś ruch na Long Island, chcę, żebyś tam była. Chcę, żebyś towarzyszyła Percey. Tylko ty rozumiesz Trumniarza. No, właściwie my oboje. A ja w najbliższej przyszłości nie zamierzam strzelać.

– Może tu wrócić…

– Nie sądzę. Istnieje niebezpieczeństwo, że po raz pierwszy wymknie mu się ofiara. Nie może do tego dopuścić, dlatego za wszelką cenę będzie się starał dopaść Percey. Jest zdesperowany.

Sachs zastanawiała się przez chwilę, po czym skinęła głową.

– No dobrze – rzekł Eliopolos. – Pojedziesz z nami. Samochód czeka.

– Sachs? – odezwał się Rhyme.

Przystanęła.

– Powinniśmy już jechać – ponaglił ich Eliopolos.

– Za minutę będę na dole.

– Naprawdę mamy mało czasu…

– Powiedziałam za minutę.

Skrzyżowali spojrzenia i prokurator pierwszy odwrócił wzrok. Eliopolos i policjant, z którym przyszedł, odprowadzili Jodiego do wyjścia. Już z korytarza drobny człowiek zawołał:

– Chwileczkę! – Wrócił, złapał swój poradnik i zbiegł po schodach.

– Sachs…

Chciał jej powiedzieć, żeby unikała heroizmu, żeby nie była wobec siebie taka ostra, chciał wspomnieć Banksa.

Żeby dała spokój zmarłym…

Lecz wiedział, że każde słowo ostrzeżenia albo zachęty mogło ją dotknąć jeszcze bardziej.

Poprzestał więc na krótkim:

– Strzelaj pierwsza.