Выбрать главу

Położyła rękę na jego lewej dłoni. Zamknął oczy, próbując poczuć dotyk jej skóry. I chyba poczuł, w każdym razie na pewno na serdecznym palcu.

Spojrzał na nią.

– Miej zawsze kogoś pod ręką, dobrze? – poprosiła.

Skinęła głową Sellittowi i Dellrayowi.

Potem w drzwiach stanął sanitariusz z pogotowia, rozglądając się po pokoju. Zatrzymał wzrok kolejno na Rhymie, na sprzęcie, pięknej policjantce, próbując pojąć, dlaczego dostał taki dziwaczny rozkaz.

– Ktoś tu chciał zobaczyć zwłoki? – spytał niepewnie.

– Wnosić! – krzyknął Rhyme. – Natychmiast!

Furgonetka minęła bramę i jechała wąskim podjazdem, który zdawał się liczyć parę dobrych mil.

– Jeżeli to ma być podjazd – mruknął Roland Bell – nie mogę się doczekać widoku domu.

On i Amelia Sachs siedzieli po obu stronach Jodiego, który irytował wszystkich, wiercąc się nerwowo i rozpychając w swej grubej kamizelce kuloodpornej, gdy badawczo przyglądał się wszystkim cieniom, drzwiom i mijającym ich na drodze ekspresowej Long Island samochodom. Z tyłu zajęło miejsce dwóch funkcjonariuszy z 32-E, uzbrojonych w pistolety maszynowe. Percey Clay siedziała z przodu na fotelu pasażera. Kiedy w drodze do okręgu Suffolk odebrali ich w terminalu lotnictwa morskiego na lotnisku LaGuardia, Sachs była wstrząśnięta jej zmienionym wyglądem.

To nie wyczerpanie – choć oczywiście Percey była zmęczona. I nie strach. Nie, Sachs niepokoiła się jej kompletną rezygnacją. Podczas patrolowania ulic wielokrotnie stykała się z tragedią. Przekazywała ludziom trudne wiadomości, lecz nigdy nie widziała nikogo, kto by skapitulował tak całkowicie jak Percey Clay.

Percey rozmawiała przez telefon z Ronem Talbotem. Z urywków rozmowy Sachs wywnioskowała, że Amer-Med zerwał kontrakt, nie czekając nawet, aż dogasną zgliszcza samolotu. Percey wyłączyła telefon i przez chwilę patrzyła na mijany krajobraz. Z roztargnieniem powiedziała do Bella:

– Firma ubezpieczeniowa nie zamierza nawet płacić za ładunek. Powiedzieli, że świadomie podjęłam ryzyko. A więc koniec. Koniec. Jesteśmy bankrutami.

Za oknami samochodu migały sosny, dęby, połacie piasku. Sachs, dziewczyna z miasta, jako nastolatka jeździła do okręgów Nassau i Suffolk, ale nie na plażę czy zakupy, tylko po to, by wciskać do dechy gaz swojego chargera i rozpędzać bordowy wóz od zera do sześćdziesięciu mil na godzinę w niecałe sześć sekund, i brać udział w nielegalnych wyścigach, z których słynęło Long Island. Lubiła drzewa, trawę i krowy, lecz natura podobała się jej najbardziej, kiedy przemykała obok niej z szybkością stu dziesięciu mil na godzinę.

Jodie splatał i rozplatał ręce na piersi, wciskając się głęboko w środkowe siedzenie, bawił się pasem bezpieczeństwa i co chwilę stukał Sachs swoim pancerzem.

– Przepraszam – mruknął.

Miała ochotę dać mu w pysk.

Okazało się, że dom nie pasował do okazałego podjazdu.

Chaotycznie zbudowany wielopoziomowy budynek, będący kombinacją dużych płaszczyzn i długich belek. Ruina, w którą w ciągu lat ładowano kupę federalnych pieniędzy, ale ani krzty pomysłu.

Noc była pochmurna, zasnuta oparami gęstej mgły, lecz mimo to Sachs zauważyła, że dom otacza ciasny krąg drzew. Wokół rozciągał się pas wolnego terenu szerokości dwustu jardów. Drzewa stanowiły dobrą osłonę dla lokatorów domu i jednocześnie wyznaczały doskonałe miejsce, w którym można namierzyć i sprzątnąć każdego napastnika. W pewnej odległości widniało szarawe pasmo – zapewne las. Za domem znajdowało się duże, spokojne jezioro.

Reggie Eliopolos wygramolił się z furgonetki i dał znak reszcie, by też wysiedli. Zaprowadził ich do głównego wejścia. Tam przekazał ich pucołowatemu cywilowi, który sprawiał wrażenie wesołego, mimo że w ogóle się nie uśmiechał.

– Witam – powiedział. – Jestem komendant David Franks. Chciałbym powiedzieć parę słów o domu. To najbardziej pewne ze wszystkich schronień dla świadków w całym kraju. Mamy czujniki masy i ruchu w całym budynku i w otoczeniu. Każde przerwanie obwodu włącza mnóstwo alarmów. Komputer jest zaprogramowany tak, żeby wyczuwał ruch człowieka i porównywał odczyt z wagą, bo inaczej każdy zabłąkany jeleń albo pies uruchamiałby alarm. Jeżeli ktoś – człowiek – wejdzie tam, gdzie nie powinien, cały dom zaczyna się świecić jak Times Square w Wigilię Bożego Narodzenia. A jeśli ktoś postanowi podjechać pod dom konno? Pomyśleliśmy i o tym. Komputer rozpozna anomalię masy w połączeniu z rozstawem kopyt zwierzęcia i włączy alarm. W ogóle każdy ruch – nawet szopa czy wiewiórki – włącza kamery na podczerwień.

– Aha, jesteśmy też obserwowani przez radar na regionalnym lotnisku Hampton, więc o każdej próbie ataku z powietrza będziemy wiedzieć ze sporym wyprzedzeniem. Jeżeli cokolwiek się wydarzy, usłyszycie syrenę i być może zobaczycie światła. Wtedy macie po prostu zostać tam, gdzie jesteście. I nie wychodzić z domu.

– Jak wygląda straż? – spytała Sachs.

– W samym domu czterech funkcjonariuszy. Dwóch w wartowni od frontu i dwóch z tyłu domu, obok jeziora. Po naciśnięciu guzika alarmowego w ciągu dwudziestu minut zjawia się wóz chłopców z brygady specjalnej.

Mina Jodiego mówiła, że dwadzieścia minut to o wiele za długo. Sachs była podobnego zdania.

Eliopolos spojrzał na zegarek.

– O szóstej przyjedzie pancerna furgonetka, żeby zabrać panią do sądu. Przykro mi, że nie zdąży się pani za bardzo wyspać.

– Zerknął na Percey. – Gdyby jednak wcześniej mnie posłuchano, spędzilibyście tu całą noc, cali i zdrowi.

Gdy prokurator odwrócił się do drzwi, nikt nie wypowiedział ani słowa pożegnania.

– Trzeba jeszcze wspomnieć o kilku sprawach – ciągnął Franks. – Proszę nie wyglądać przez okna. Tamten telefon – wskazał beżowy aparat w kącie salonu – jest bezpieczny. Tylko z tego wolno wam korzystać. Telefony komórkowe proszę wyłączyć i nie korzystać z nich pod żadnym pozorem. To tyle. Jakieś pytania?

– Tak, znajdzie się tu jakaś butelczyna? – zapytała Percey.

Franks pochylił się i z szafki wydobył butelkę wódki i butelkę burbona.

– Cieszymy się, gdy nasi goście są zadowoleni.

Postawił butelki na stole i podszedł do drzwi wyjściowych, narzucając po drodze kurtkę.

– Idę do domu. Dobranoc, Tom – powiedział do gliniarza przy drzwiach i skinął głową czwórce nowych lokatorów, którzy wyglądali dość absurdalnie, stojąc nad dwiema butelkami alkoholu pośrodku pokoju przypominającego wnętrze domku myśliwskiego. Ze ścian pokrytych lakierowanym drewnem spoglądało na nich kilkanaście łbów jeleni i łosi.

Nagle rozdzwonił się telefon i na ten dźwięk wszyscy drgnęli. Jeden z policjantów podniósł słuchawkę po trzecim dzwonku.

– Halo?

Spojrzał niepewnie na dwie kobiety.

– Amelia Sachs?

Skinęła głową i wzięła słuchawkę.

Dzwonił Rhyme.

– Sachs, bezpiecznie tam?

– Na to wygląda – powiedziała. – Wszędzie technika najnowszej generacji. A jak z ciałem?

– Na razie nic. Na Manhattanie zgłoszono zaginięcie czterech mężczyzn w ciągu ostatnich czterech godzin. Sprawdzamy wszystkich. Jest tam Jodie?

– Tak.

– Zapytaj go, czy Trumniarz wspominał coś o nowej tożsamości.

Przekazała pytanie.

Jodie zamyślił się.

– Przypominam sobie, jak coś mówił… nic konkretnego. Powiedział tylko, że jeżeli chce się kogoś zabić, trzeba przeprowadzić rozpoznanie, ocenić, zmylić wroga, odizolować i wyeliminować cel. Czy coś podobnego. Nie pamiętam dokładnie. Mówił, że można zmylić wroga, wysyłając z zadaniem kogoś innego, a gdy wszyscy zwrócą na niego uwagę, wtedy on atakuje. Chyba wspominał coś o dostawcy albo czyścibucie.