Выбрать главу

Założenia, myślał Rhyme.

Od początku sprawy oparli śledztwo na jednym oczywistym założeniu – na przekonaniu, że Tańczącym Trumniarzem jest Stephen Kall. A jeżeli nie? Jeśli był tylko pionkiem i Trumniarz używał go jako broni?

Podstęp…

Jeśli tak, powinien istnieć jakiś dowód niepasujący do reszty. Coś, co mogło wskazać prawdziwego Trumniarza.

Począł uważnie studiować tablice.

Wszystko jednak zostało wyjaśnione, prócz zielonych włókien. Które nic mu nie mówiły.

– Nie mamy żadnego ubrania Kalla, co?

– Kiedy go znaleźliśmy, był zupełnie nagi – powiedział lekarz.

– Niczego, z czym miał kontakt?

Sellitto wzruszył ramionami.

– Chyba tylko Jodie.

– Jodie przebrał się tutaj, prawda? – spytał Rhyme.

– Zgadza się – odrzekł Sellitto.

– Przynieście tu jego ubranie. Chciałbym rzucić na nie okiem.

– Jest wyjątkowo nieprzyjemne – rzekł z niesmakiem Dellray.

Cooper odnalazł i przyniósł ubranie. Nad czystą płachtą papieru gazetowego przejechał je szczotką i wytrzepał. Próbki materiału umieścił między płytkami i wsunął pod mikroskop.

– Co mamy? – spytał Rhyme, patrząc na ekran komputera, na którym miał wierne odbicie obrazu z mikroskopu.

– Co to za białe ziarenka? – zapytał Cooper. – Mnóstwo ich. Były w szwach spodni.

Rhyme poczuł, że twarz oblewa mu fala gorąca. Częściowo winne było nieregularne ciśnienie krwi wynikające z wyczerpania, częściowo tajemniczy ból, który nękał go od czasu do czasu. Ale przede wszystkim powodem była gorączka pościgu.

– O, Boże – szepnął.

– Co, Lincoln?

– To oolit.

– Co za pieprzony oolit? – spytał Sellitto.

– Ikrowiec. Lotny piasek. Można go znaleźć na Bahamach.

– Na Bahamach? – odezwał się Cooper, marszcząc brwi. – Przy jakiej okazji słyszeliśmy o Bahamach? Nie pamiętam.

Lecz Rhyme pamiętał. Jego oczy spoczęły na tablicy, do której przypięty był raport analityka FBI na temat piasku znalezionego przez Amelię Sachs w zeszłym tygodniu w samochodzie Tony’ego Panellego – zaginionego agenta.

Przeczytał:

Substancja dostarczona do analizy, formalnie rzecz biorąc, nie jest piaskiem. To koralowe odłamki z rafy, wśród których można wyróżnić morskie bezkręgowce, fragmenty morskich pierścienic, muszli brzuchonogów i otwornic. Najbardziej prawdopodobne miejsce pochodzenia to północna część Karaibów: Kuba, Bahamy.

Agent Dellraya, pomyślał Rhyme… Człowiek, który znał lokalizację najlepiej strzeżonego federalnego domu na Manhattanie. I który mógł zdradzić adres torturującemu go porywaczowi.

Trumniarz mógł więc tam czekać, czekać na Stephena Kalla, żeby okazać mu życzliwą pomoc. Potem mógł załatwić wszystko tak, żeby go złapano i umieszczono niedaleko ofiar.

– Leki! – krzyknął Rhyme.

– Co? – spytał Sellitto.

– Gdzie ja miałem głowę? Dealerzy nie rozcieńczają leków przepisywanych przez lekarzy! Za dużo z tym zawracania głowy. Tylko uliczne narkotyki!

Cooper skinął głową.

– Jodie nie rozcieńczał leków według formuły niemowlęcej. Po prostu je wyrzucał. Sam brał placebo, żebyśmy myśleli, że jest ćpunem.

– To Jodie jest Trumniarzem! – zawołał Rhyme. – Telefon! Dzwoń do nich!

Sellitto podniósł słuchawkę i wstukał numer.

Czy nie za późno?

Och, Amelio, co ja zrobiłem? Zabiłem cię?

Niebo powoli przybierało barwę metalicznego różu.

Gdzieś w oddali zawyła syrena.

Sokół wędrowny – samczyk – obudził się i wybierał się na łowy.

Lon Sellitto uniósł znad telefonu zrozpaczone spojrzenie.

– Nikt nie odpowiada – oznajmił.

Rozdział trzydziesty siódmy

45 godzin – godzina czterdziesta czwarta

Przez jakiś czas rozmawiali we trójkę w pokoju Percey.

O samolotach, samochodach i pracy w policji.

Potem Bell poszedł się położyć, a Percey i Sachs rozmawiały o facetach.

Wreszcie Percey położyła się i zamknęła oczy. Sachs wyjęła jej z dłoni szklaneczkę burbona i zgasiła światło. Postanowiła też spróbować zasnąć.

Przystanęła w korytarzu, by spojrzeć w jaśniejące świtem niebo – różowopomarańczowe – kiedy zdała sobie sprawę, że od dłuższego czasu w głównym korytarzu dzwoni telefon.

Dlaczego nikt nie odbiera?

Poszła dalej w głąb korytarza.

Nie widziała strażników, którzy powinni być w pobliżu. Dom wydawał się ciemniejszy niż przedtem. Wygaszono większość świateł. Ponure miejsce, pomyślała. Wzbudza grozę. Czuła woń sosen i pleśni. Czegoś jeszcze? Wydawało się jej, że w powietrzu unosi się jeszcze jakiś zapach, dziwnie znajomy. Co to było?

Coś związanego z miejscami zbrodni. Była zbyt zmęczona, żeby dokładnie rozpoznać tę woń.

Telefon dzwonił dalej.

Minęła pokój Rolanda Bella. Drzwi były lekko uchylone, więc zajrzała. Detektyw siedział na fotelu zwrócony plecami do drzwi, a twarzą do zasłoniętego okna, z głową zwieszoną na piersi i założonymi rękami.

– Detektywie?

Nie odpowiedział.

Głęboko spał. Och, jak bardzo sama chciała zasnąć. Zamknęła cicho drzwi i poszła korytarzem do swojego pokoju.

Myślała o Rhymie. Miała nadzieję, że on też śpi. Kiedyś widziała jeden z jego ataków zaburzenia dysrefleksji. To był straszny widok i nie chciała, by jeszcze raz przez to przechodził. Telefon ucichł w pół dzwonka. Zerknęła w stronę, z której dobiegał dźwięk, zastanawiając się, czy ktoś nie dzwonił do niej. Nie słyszała głosu osoby, która odebrała telefon. Zaczekała chwilę, lecz nikt jej nie zawołał.

Cisza. Jakiś stukot, potem skrobnięcie. I znowu cisza.

Weszła do pokoju. Ciemno. Odwróciła się, by namacać włącznik i ujrzała parę oczu, w których odbijało się światło z korytarza.

Z prawą ręką na kolbie glocka odwróciła się w lewo i zapaliła światło. Szklanymi oczami patrzył na nią rogaty łeb jelenia.

– Martwe zwierzęta – mruknęła. – Ale pomysł na dekorację bezpiecznego domu…

Zdjęła bluzę, potem kamizelkę kuloodporną – oczywiście nie tak grubą jak pancerz Jodiego. Ależ z niego model. Jak to mówił o nim Dellray? Szczaplak. Chudy jak szczapa. Głupi wymoczek.

Zaczęła się wściekle drapać pod podkoszulkiem. Drapała piersi, plecy pod biustonoszem, boki.

Uuuu, jak dobrze.

Była zmęczona, ale czy będzie w stanie zasnąć?

Łóżko wyglądało cholernie zachęcająco.

Nałożyła z powrotem bluzę, zapięła i położyła się. Zamknęła oczy. Słyszała jakieś kroki?

Pewnie strażnik robi sobie kawę.

Chcesz zasnąć? Oddychaj głęboko…

Sen nie nadchodził.

Otworzyła oczy, spoglądając w łukowaty sufit.

Tańczący Trumniarz. Jak ich będzie chciał zaatakować? Jaką bronią?

Jego najniebezpieczniejszą bronią jest podstęp…

Zerkając przez szparę w zasłonach okiennych, ujrzała piękny, szary świt. Drzewa w oddali przykrywała delikatna zasłona mgły.

Gdzieś w głębi domu rozległ się głuchy łomot. Czyjeś kroki.

Sachs spuściła stopy na ziemię i usiadła.

Mogę dać sobie spokój ze spaniem i zrobić kawy. Jeszcze zdążę się dzisiaj wyspać.

Poczuła nagle chęć, by porozmawiać z Rhyme’em i dowiedzieć się, czy czegoś nie odkrył. Pewnie powie: „Gdybym coś znalazł, zadzwoniłbym do ciebie. Powiedziałem, że się odezwę”.

Nie, nie chciała go budzić, ale wątpiła, że śpi. Wyjęła z kieszeni telefon komórkowy i włączyła. Zaraz jednak przypomniała sobie, że Franks kazał im korzystać tylko z linii w salonie.