Выбрать главу

Nigdy w życiu!

Siady po jednej stronie wzniesienia, po drugiej nic a nic. Skierował małą, zwinną gondolę między skały.

Gwałtowne wstrząsy też nie ustępowały. Powracały raz po raz, huk rozlegał się tuż, tuż oraz bardzo daleko w górach, gdzie spadał na ziemię popiół i różne inne świństwo.

Na Tsi-Tsunggę też to spadało, ale obdarzony dobrym sercem elf, w którego prostym charakterze nie było miejsca na zdradę, był odporny na pozostałości zła, które musiały spadać na niego pod postacią ostrych ziarenek śniegu.

Przeleciał parę razy przez wielką szczelinę w skale, ale niczego nie zauważył i już zamierzał stąd odlecieć, kiedy usłyszał słabe wołanie. Tylko że wokół tak wiele było różnych hałasów, nie mógłby przysiąc, że tym razem dotarło do niego coś szczególnego.

Jeszcze raz spróbował przelecieć przez szczelinę. Znacznie niżej, gdzie było też ciaśniej. Z wielkim trudem wykonał ten manewr. Dotychczas latał ponad wielkim nawisem, teraz chciał spróbować przelecieć pod nim.

Nie udało się, otwór okazał się za wąski. Tsi-Tsungga zatrzymał gondolę, wylądował na stosunkowo płaskim miejscu i zaczął wołać Marca.

Natychmiast otrzymał odpowiedź. Przestraszone wołanie, pełne udręki i bólu.

Tsi posuwał się wolno w tym trudnym terenie. Wszędzie leżały porozrzucane bloki skalne.

Zawołał jeszcze raz. Teraz głos Marca odezwał się bardzo blisko, ale był dziwnie zdławiony.

Tsi przelazł przez kilka ogromnych głazów, zobaczył światełko kieszonkowej latarki i z zapałem pomachał swoją. Tsi-Tsungga nigdy niczego nie robił połowicznie.

W końcu odnalazł Marca.

Zasłonił usta ręką.

– O rany! No, niech mnie, jak my cię stąd wyciągniemy? – zawodził.

Podbiegł do przyjaciela i ukucnął przy nim.

– Zorganizujemy to jakoś – rzekł. – Powinienem tylko…

– Tsi-Tsungga – powiedział Marco słabym głosem. – Nigdy nikogo nie witałem z taką radością. Jesteś zdrowy, mój drogi?

– Jasna woda mnie uzdrowiła – wyjaśnił Tsi. – Halo, Ram? Znalazłem go. Ale potrzebujemy pomocy! Rosłych, silnych mężczyzn. Zresztą nie, poczekaj, to niemożliwe. Musimy sprowadzić tutaj J2. Tylko on ściągnie wielki głaz z nóg Marca, inaczej go nie uwolnimy.

Ram milczał przez chwilę.

– Dziękujemy, Tsi-Tsungga! Jedziemy do was.

26

– Tich, całą mocą do tyłu! – komenderował Ram.

– Zawracacie? – zapytał Ogień złośliwie.

– Tak. Właściwie książę Marco powinien sam wrócić do domu, ponieważ jest nieśmiertelny, uznaliśmy jednak, że odpowiedzialność za jego powrót spoczywa na nas wszystkich. On został przygnieciony przez wielki głaz, a w takiej sytuacji nieśmiertelność to katastrofa. Nigdy nie pozwolimy, żeby nasz przyjaciel się tak męczył.

Duch Ognia głęboko odetchnął.

– Rozumiemy i respektujemy waszą decyzję.

Nowe wybuchy powtarzały się co chwila, już nie takie straszne jak na początku, ale i tak potężne. Tich prowadził swego ukochanego Juggernauta nie bez obaw z powrotem na teren katastrofy.

Minęli dolinę, w której tak długo stali. Wszędzie leżały zwłoki wojowników. Ani jeden nie przeżył.

Małe kamienie i bryły ziemi leciały na Juggernauta niczym grad, oni jednak niezrażeni posuwali się dalej. Wiedzieli, do jakiego celu zmierzają. To dodawało im zdecydowania.

– Teraz telefony działają – zauważył Ram. – Bo nie ma już muru.

On i Faron przez cały czas utrzymywali łączność z Tsi. Mar pomagał kierować J2 we właściwą stronę. Indra zapytała półgłosem władcę Ziemi:

– A jak ma się sprawa źródła dobra? Czy ono przetrwało?

– To dziwne, ale nie zostało nawet w najmniejszym stopniu uszkodzone przez to, co się stało ze źródłem zła – odparła Ziemia. – Wszystko wokół się rozpada, ale to źródło i jego otoczenie pozostają nietknięte.

– Droga do źródła również?

– Droga również. Ale już nikt nie będzie tamtędy chodził.

Indra skinęła głową.

– Jeszcze nie słyszeliśmy opowiadania Oka Nocy.

Tich z wielkim trudem kierował pojazd na teren, który kiedyś był zamknięty murem. Ponieważ jednak Góra Zła się zawaliła, powstała nowa droga w tamtą stronę. Będzie wprawdzie bardzo męcząca, ale prowadzi do celu.

Siska poprosiła, by pozwolono jej porozmawiać z Tsi przez telefon.

– Cześć, księżniczko – zawołał uszczęśliwiony. – Świetnie, że do nas jedziecie, Marco bardzo cierpi, wciąż traci przytomność.

– Wkrótce do was dotrzemy! Bądź ostrożny, Tsi!

– Przecież wiesz, że jestem. Ale akurat teraz ważniejszy jest Marco.

– Dla mnie ty jesteś najważniejszy! Tsi… zostaniesz ojcem!

Wydawało się, że chłopak wypuścił telefon z ręki. Potem rozległ się taki głośny, radosny okrzyk, że musiała odsunąć słuchawkę na co najmniej pół metra. Nadał wibrowało jej w uszach.

Kiedy Tsi zakończył rozmowę z ukochaną, odwrócił się do Marca, żeby mu przekazać radosną wiadomość.

– Gratuluję, Tsi – rzekł Marco ciepło. – To dopiero będzie podniecające.

– Och, tak – westchnął bastard elfów i Lemuryjczyków szczerze wzruszony. – Pomyśleć, że to takie łatwe!

– Najłatwiejsze w świecie – rzekł Marco sucho. – I jaki fantastyczny rezultat!

Skrzywił się z bólu. Tsi dbał o niego najlepiej jak potrafił, podłożył mu swoją kurtkę pod plecy, żeby lodowata skała nie ziębiła go tak strasznie, opatrzył mu ranę na ramieniu i…

Podniósł niewielką butelkę.

– No prawda, całkiem zapomniałem! Mam ze sobą coś do picia, a ty musisz być strasznie spragniony?

– Jeszcze się pytasz!

Tsi z największą troskliwością uniósł butelkę i Marco pił. Wiele tego nie było, mimo wszystko to jednak ulga.

Dopóki nie chwyciły go skurcze i spazmy.

Tsi-Tsungga przyglądał mu się przestraszony.

– Oj, zapomniałem ci powiedzieć! To zaraz przejdzie, a potem poczujesz się wspaniale. Bo widzisz, to była jasna woda, oszczędziłem trochę z tego, czym mnie poili. Uważam, że potrzebujesz jej siły.

Odwrócił głowę.

– Zdaje się, że już są! Poczekaj tu, a ja wskażę im drogę.

Pobiegł.

Marco czekał pokornie, nie miał wyboru.

Słyszał głosy przyjaciół, pełen zapału głos Tsi i burkliwe chrząkanie Ticha. Pytania. Rozkazy.

Przyjechali! Jest uratowany, choć akurat teraz nie bardzo może się z tego cieszyć. Cierpiał dotkliwe bóle i…

Miał inne zmartwienia.

Gdy bóle w końcu ustąpiły, oparł się o skalę z westchnieniem rezygnacji. Szeptał zmęczony.

– Tsi-Tsungga, ty nieszczęsny pechowcze o dobrym sercu, coś ty narobił? Jasna woda dla mnie?

Przyjaciele przybiegli, żeby go uwolnić.

Tylko po co?

Margit Sandemo

***