Выбрать главу

– Dwa do jednego, Jupe.

Ale Jupiter pedałował już w przeciwnym kierunku. Bob i Pete patrzyli za nim przez chwilę, wreszcie z rezygnacją zawrócili. Obaj wiedzieli, że nikt i nic nie powstrzyma Jupe'a, jeśli raz wbił sobie coś do głowy. Kiedy się z nim zrównali, wpatrywał się bacznie w mrok przed nimi.

– Droga wolna – powiedział. – Chodźcie.

– Co robimy? – zapytał Bob, gdy Pierwszy Detektyw zsiadał z roweru.

– Zostawimy rowery tutaj i pójdziemy dalej na piechotę – odparł Jupiter. – Będziemy mniej widoczni.

– Dokąd idziemy? – zapytał Pete.

– Zauważyłem właśnie, że ta droga zatacza łuk wokół Diabelskiej Góry i schodzi do morza – powiedział Jupiter. – Chcę zobaczyć, czy nie ma drugiego wejścia do jaskini od strony oceanu.

Poszedł przodem w dół ciemnej drogi, Bob i Pete za nim. Dolinę zalegały cienie, drzewa i krzewy przed nimi zdawały się wypływać z nocy.

– Natknęliśmy się na trzy zagadki dzisiejszego wieczoru – odezwał się Jupiter. – Po pierwsze: dlaczego jęki ustały, gdy byliśmy w jaskini. Wiatr się nie uciszył, wiał nadal, gdy wyszliśmy z niej.

– Uważasz, że coś zatrzymało jęki? – zapytał Bob.

– Jestem tego pewien – odparł Jupiter z przekonaniem.

– Ale co? – pytał Pete.

– Prawdopodobnie nie coś, ale ktoś, kto nas widział wchodzących do jaskini – powiedział Jupiter. – Po drugie: Ben Jackson bardzo chciał, żebyśmy wynieśli się z jaskini. Ciekawe dlaczego?

– Przerażające, jak on się zmieniał – Bob wzdrygnął się.

– Tak – powiedział Jupiter w zadumie. – Niezwykle osobliwy stary człowiek. Zdawało się, że jest dwiema osobami, żyjącymi w różnych czasach. Szczerze mówiąc, nie mogłem opanować wrażenia, że odgrywa przed nami rodzaj przedstawienia.

– Może rzeczywiście niepokoił się o nas – zastanawiał się Pete – jeśli naprawdę widział… Starucha.

– Być może – zgodził się Jupiter. – Następna zagadka to ta czarna, lśniąca rzecz, którą widziałeś, i ślady na dnie groty. Jestem pewien, że to była woda. Jest oczywiście możliwe, że w jaskini jest jakiś stawek, ale może to również oznaczać, że istnieje drugie do niej wejście od strony oceanu. Tego właśnie musimy poszukać.

Przeszli jeszcze kawałek i droga urwała się nagle przy ogrodzeniu z żelazną furtką. Poza nią dwie wąskie ścieżki biegły w dół urwiska, jedna w lewo, druga w prawo. Daleko w dole jaśniała w świetle księżyca biała linia przybrzeżnych fal. Chłopcy wspięli się na zamkniętą furtkę i zeskoczyli po drugiej stronie.

– Pójdziemy w prawo, w stronę jaskini – powiedział Jupiter. – Pete niech lepiej prowadzi, ja pójdę ostatni. Powiążemy się liną, tak jak to robią na wspinaczkach górskich. Jeśli natrafimy na jakieś niebezpieczne przejście, będziemy przechodzić pojedynczo.

Chłopcy obwiązali się liną wokół pasa, po czym Pete pierwszy ruszył w dół wąską ścieżką. Poniżej fale wznosiły się i odpływały spomiędzy ogromnych skał, osrebrzonych światłem księżyca. Schodzili coraz niżej. Rozpryskujące się fale oblewały ich jakby deszczem, a ścieżka zamieniła się w półkę skalną, nieraz tak wąską, że przesuwali się po niej krok za krokiem, wczepieni w skalistą ścianę góry. Ostatni odcinek ścieżki spadał ostro po urwisku. Wreszcie znaleźli się na małej piaszczystej plaży, opustoszałej teraz, ale noszącej ślady obecności ludzi. Walały się po niej puszki po piwie, butelki po napojach i resztki jedzenia.

– Pójdziemy wokół stoku – zadecydował Jupiter. – Rozglądajcie się bacznie za jakimś otworem.

Górę pokrywały karłowate drzewa i niskie, gęste krzewy, wyrosłe między dużymi, krągłymi głazami. W świetle latarek chłopcy przeszukiwali krzaki, zaglądali pod głazy, ale nie znaleźli nic, co mogłoby być wejściem do jaskini.

– Wydaje mi się, że szukamy w złym miejscu, Jupe – odezwał się Pete.

– A gdzie jeszcze można szukać? – zapytał Bob.

– Nikt nam nie mówił, że istnieje w ogóle drugie wejście. Jeśli więc jest jakieś, założę się, że jest dobrze ukryte – odparł Pete.

– Myślisz, że nie może być dostępne z plaży? – spytał Bob. – Ale musi być gdzieś blisko. Przecież ta ścieżka jest jedyną drogą w dół.

– Chyba masz rację – powiedział Jupiter. – Bob, chodź ze mną. Przeszukamy prawą stronę. Pete, ty idź w lewo.

Skały zamykające plażę były śliskie, pokryte wodorostami i muszlami. Jupiter i Bob przechodzili przez nie ostrożnie, oświetlając ścianę urwiska w poszukiwaniu otworu. Dotarli w końcu do miejsca, z którego nie można było iść dalej, nie zagłębiwszy się w wodzie. Zniechęceni zamierzali właśnie zawrócić, gdy dobiegło ich wołanie Pete'a.

– Znalazłem!

Przegramolili się przez mokre kamienie i pobiegli na łeb na szyję przez plażę. Pete stał poza jej obrębem, na dużym, płaskim głazie. Między dwoma gigantycznymi, okrągłymi kamieniami zobaczyli otwór. Był mały i na wysokości zaledwie kilkudziesięciu centymetrów nad lustrem wody.

– Słuchajcie.

Dźwięk nie budził wątpliwości

– Aaaaaaa-uuuu-uuu-uu!

Płynął z otworu, ledwie uchwytny, jakby z przepastnej głębi jaskini. Pete skierował snop światła latarki na skalne wejście. Było czarne, mokre i bardzo wąskie. Tunel zdawał się biec wprost w głąb góry.

ROZDZIAŁ 7. Odgłosy nocy

– To jest okropnie wąskie i wilgotne, Jupe – powiedział niespokojnie Pete.

– I może prowadzić donikąd – dodał Bob.

– Nie, to musi być wejście do jaskini – upierał się Jupiter. – W przeciwnym razie nie słyszelibyśmy tego jęku.

– Ale ten otwór jest taki mały… – głos Pete'a był pełen wątpliwości.

Jupiter przykucnął i wpatrzył się w tunel.

– Myślę, że jeśli będziemy się zachowywać ostrożnie, możemy spokojnie wejść do środka. Bob, ty jesteś najmniejszy. Owiążemy cię liną i wsuniesz się pierwszy.

– Ja? Tam? Zdaje się, że mieliśmy się trzymać razem.

– To by było nierozsądne, wchodzić razem – tłumaczył Jupiter. – Jeśli chce się sforsować nieznane przejście, jedynym rozsądnym sposobem jest posłanie najpierw jednej osoby zabezpieczonej liną, podczas gdy pozostałe zostają na zewnątrz, gotowe w każdej chwili wyciągnąć tę pierwszą, gdyby napotkała jakieś niebezpieczeństwo.

– Tak, tak – wtrącił Pete. – Widziałem to na filmie o obozie jenieckim. Kiedy żołnierze kopią tunel, zawsze jeden jest na przedzie obwiązany liną. Jak nią szarpnie, reszta wyciąga go na zewnątrz.

– Właśnie – powiedział Jupiter z lekką irytacją w głosie. Pierwszy Detektyw nie lubił, gdy ktoś wykazywał, że jego pomysł nie jest oryginalny.

– Pamiętaj, szarpnij mocno linę, gdybyś miał jakieś kłopoty – zwrócił się do Boba. – Natychmiast cię wyciągniemy.

Nie bardzo przekonany, lecz dzielnie opanowując strach, Bob obwiązał się mocno liną w pasie i wczołgał się do wąskiego tunelu.

W środku panowały ciemności i chłód. Sklepienie było o wiele za niskie, by mógł stanąć, a ściany mokre i oślizgłe, pokryte morskim mchem. Posuwał się naprzód wolno, na czworakach. W świetle latarki kraby pierzchały na boki, skrobiąc kleszczami mokrą skałę.

Po mniej więcej dziesięciu metrach strop nagle załamał się ostro w górę. Bob wstał. W świetle latarki widział, że tunel prowadzi wciąż na wprost, ale jest już szeroki, suchy i lekko się wznosi.

– Jupe! Pete! Wszystko w porządku! – krzyknął za siebie.

Wkrótce obaj przyjaciele przyłączyli się do niego.

– Tutaj jest zupełnie sucho – zdziwił się Pete.

– Ta część tunelu musi być powyżej linii przypływu – powiedział Jupiter. – Zacznę znaczyć naszą drogę. Nasłuchujcie przez cały czas, skąd dochodzą jęki, żebyśmy szli we właściwym kierunku.